Dzisiaj taka jesień nasączona latem. Dzień zapowiada się całkiem całkiem.
Znalazłem szesnaście orzechów, a przecież wiatru ni kołyski. Są ciężkie, nabite wodą, więc tak i tak lecą. Coraz więcej chętnych wokół tego osamotnionego, starego drzewa. Jednej z nielicznych pozostałości po dawnych winiarskich ogródkach, niekiedy na pół sadach. Wciąż te stare drzewa obfitują, choć jest ich coraz mniej, gdyż każdego roku wycinki. Lipę czy brzozę wytną, posadzą kilka w zamian, zaś za owocowe ani jednego. Tak to działa. Szkoda.
Na wczoraj przypadła 41-rocznica odejścia Johna Bonhama. Słucham więc starych poczciwych Led Zeppelin. Wciąż ich ogromnie lubię. Po latach jestem na nich nawet bardziej otwarty. Kiedyś zatrzymywałem się na połowie "Physical Graffiti", dzisiaj całość łykam bez popitki.
Bonzo zawsze w bębny walił co tchu. Do wyprucia żył. Nie było, że boli. Żadnych pościelowych akordów. Facet grał, jakby chciał poprzestawiać cały porządek świata. Inna sprawa, Led Zeppelin właśnie byli takim zespołem. Rewolucyjnym, niedoścignionym, bezbłędnym. Stojąc na skarpie historii, ktoś dawno temu wyskandował, iż po Led Zeppelin muzyka stała się już tylko gównem. Ostro, ale coś w tym jest. Pointą Led Zepps jest ich ponadczasowość.
Niebawem kolejne bluegrassowo-country'owe przytulanki w wydaniu Pana Roberta oraz Alison Krauss. Pierwsze, te z "Raising Sand", podobały mi się średnio, i teraz też na nic więcej nie liczę. Plant'cisko obecnie dopasowuje repertuar do swego obniżonego głosu - i słusznie - a i ja słucham tej twórczości niczym do miłej popołudniowej kawy z mleczkiem.
Kondycję głosu należy dostosować do wymagań natury, tak też wokalny przywódca Led Zeppelin w tej kwestii daje radę. Oczywiście płytę kupię i z własnej strony wypruję żyły, by polubić.
Odszedł Steve Strange, perkusista niedawno wskrzeszonych No Hot Ashes oraz booking agent Coldplay, Eminema czy Queens Of The Stone Age. I tu uwaga, nie mylmy tego Steve'a Strange'a ze zmarłym w 2015 roku, o identycznej godności szefem Visage.
Pechowi ci No Hot Ashes. Grupa, która powstała w 1983 roku, latami nie mogła doczekać albumowego debiutu, pomimo iż w słusznej epoce na koncertach supportowali nawet Magnum czy Mama's Boys, a i po zreformowaniu dzielili deski z takimi Scorpions, UFO, Aerosmith czy Foreigner.
W 2018 roku nareszcie się udało. Kontrakt, płyta, spełnione marzenie, nowe nadzieje. Lecz, wydana w kwietniu 2018 roku płyta trafiła na rynek niemal w rok po śmierci ich basisty, Paula Boyda. Muzyk nie doczekał dzieła, na którym zagrał w całym jego obszarze. A to naprawdę niezły materiał. I teraz zaglądam właśnie do mego archiwum, i widzę, że tuż po jego premierze zaprezentowałem na moim fm kilka kawałków. Po tych kilku latach mój gust bezpiecznie tkwi w tej samej pozycji. Wciąż z "No Hot Ashes" najbardziej podobają mi się "Glow" oraz "Souls". Na pewno któregoś dzisiaj posłuchamy.
Będę zaszczycony Waszą Drodzy Państwo dzisiejszą przy odbiornikach obecnością - na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl. Start o 22-giej.
Do usłyszenia ...
a.m.