"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 27 na 28 grudnia 2020 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
Ostatnie tegoroczne wydanie "Nawiedzonego Studia" obfitowało w kolejną porcję "niespodzianek", jednak udało się poprzez telefoniczne łącza rozwiązać problem, z kim? - oczywiście z Majką. Nieocenioną Majką Chaczyńską. Gdyby nie fakt jej rozpoczynania dnia wraz z nadejściem nocy (bo z Majki taki nocny marek, jak ze mnie), nie zaskoczyłby nasz kapryśny w studio komputer. Urządzenie, które musi trwać, by szlag nie trafił całego radia. A najgorsze, że przez około dwie godziny walczyłem, czyniąc wszystko, by po Nawiedzonym Studio machina działała perfekt, tym samym zaniedbując własne poletko. Oczywiście w takim układzie połowa audycji do kosza, i nikt mi tego czasu nie zwróci. Tym samym uciekła mi cała przyjemność z jej poprowadzenia. Ale ale, co problem rozwiązany, to jednak spokój mej duszy. Mimo wszystko liczę, że w Nowym Roku obędzie się bez takich chrztów bojowych. Że zacznie poprawnie działać wszystko, co wznosiło bunt. W ostatnim radiowym tygodniu miałem aż dwa, i proszę dać wiarę, wcale nie proszę o więcej.
MAGNUM "The Serpent Rings" (2020) - jedna z pierwszych premier płytowych tego roku, o ile nie pierwsza. Ten zespół nie potrafi rozczarować, nawet gdyby chciał. Zawsze staje na wysokości zadania. Nigdy nie ograbia swoich wielbicieli z dobrych emocji i jeszcze lepszej muzyki. To już taka ekipa - z Tonym Clarkinem i Bobem Catleyem na czele. Stara dobra szkoła. Bez tych panów nie byłoby tutaj "tej" gitary oraz od niemal pół wieku znajomo brzmiących kompozycji, a także "tego" głosu. Wielka paka węglowodanów, bez której nie potrafię funkcjonować.
- The Archway Of Tears
- The Serpent Rings
ELLEFSON "No Cover" (2020) - no cover? - jak to, przecież na tych dwóch płytach właśnie tylko one. Niektóre zapodane tak ordynarnie i kiczowato, że aż zazgrzytałem z radości zębami, ponieważ trafił mi się idealny album do pierwszej fazy wczorajszego Nawiedzonego. Przyznam, mierzi mnie już to naciskanie na granie ładnej muzyczki. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że 90% moich Słuchaczy tylko takowej wypatruje. I gdy tylko kończę z łomotem, od razu przy pierwszej balladce wskakuje do mego smartfona tuzin gloryfikujących sms-ów. Najczęściej z odpowiednim komentarzem, z którego jasno bije przekaz: nareszcie nastał ten moment. Od razu mam ochotę dowalić jakimś hardcore'em, lecz na całe moje nieszczęście nie cierpię takiej muzyki, a do kolekcji płyt mego Tomka trochę po nocy za daleko. I w tym miejscu pragnę sobie życzyć na Nowy Rok, bym nie ulegał presjom, bym zawsze grał tylko to, co mi w duszy świszczy, i bym nigdy nie rezygnował z chęci wyemitowania w eter takich Motörhead na rzecz zapewne bardziej akceptowalnej Celine Dion. Bo jeśli dojdzie do takiej sytuacji, że z powodu "mojej najbardziej ukochanej" muzyki zacznie mi maleć słuchalność, moja misja dobiegnie końca. Z innej zaś beczki, spójrzmy na okładkę, nawiązującą do debiutu Def Leppard. Właśnie za jej przyczynkiem zainteresowałem się całą resztą.
- Love Me Like A Reptile - {Motörhead cover}
- Wasted - {Def Leppard cover}
- Sweet F.A. - {Sweet cover}
HAREM SCAREM "Change The World" (2020) - jak to możliwe, że do wczoraj na moim fm nie ruszyłem najnowszej muzyki tych pozytywnych Kanadyjczyków. A przecież bardzo ją lubię i mam od dnia wyklucia. Odpowiedź prosta - oto kolejny album, który nieszczęśliwie pojawił się w okresie zalockdownowania wiosną Afery. Wiem, wstyd, tylko jedno nagranie, ale niech będzie zwiastunem lepszych dni.
- Aftershock
BLACK SWAN "Shake The World" (2020) - z tą płytą też była niezła jazda. Nie zamówiłem w pierwszym tygodniu po premierze, a chwilę później zniknęła z oferty. Pan z dystrybucji doradził, bym się na nią zapisał, a gdy dotrze do ich magazynu, dostanę powiadomienie. No więc czekałem, tydzień, dwa, miesiąc, dwa... aż w końcu zapomniałem. Inne nowe albumy zaczęły przyciągać mą uwagę, a że w tym roku, z racji oczywistych jakby ich więcej ... I niedawno skomunikowałem się z kimś w sprawie lubianej muzyki, i weszło tak jakoś na temat Black Swan, po czym szybko uświadomiłem sobie, że oto kończy się rok, a powiadomienie o dostępności płyty wciąż nie dotarło. Nie zważając na jego brak, wysłałem ponowne zapotrzebowanie - po dwóch dniach płytę miałem w domu. Ech, te subskrypcje. Najważniejsze, że ex-MichaelSchenkerowy Robin McAuley śpiewa jak na dawnych petardach "Perfect Timing" czy "Save Yourself". Tylko kompozycyjnie jest nieco inaczej, bowiem Black Swan to supergrupa, w której każdy chce mieć coś do zamieszania. A, że grają tu muzycy z Winger, Whitesnake, Dokken, Foreigner czy Mr.Big, tak też siłą rzeczy jest różnorodniej.
- Sacred Place
STAN BUSH "Dare To Dream" (2020) - uwielbiam tego Florydczyka. Nie tylko za przeszłość, bo przecież jego nowe piosenki są dokładnie tak samo udane, jak te sprzed ponad trzydziestu lat. Szkoda tylko, że do dzisiaj na półce nie postawiłem "Fight To Survive" - ozdobę filmu "Krwawy Sport".
- Dare To Dream
- Heat Of Attack
STARDUST "Highway To Heartbreak" (2020) - Dopiero co zrecenzowałem ten album, tak więc nic dodać, nic ująć. Dobrze wpasowało się "Runaway" do kącika melodic'rockowego grania, który nabrał rumieńców trochę po dwudziestej trzeciej, gdy jeszcze radiowy komputer nie zwiastował nadciągającej burzy.
- Runaway
- Young Wild Hearts
- Under The Gun
- Shing Light
RPWL "God Has Failed" (2000) - gdy piszę te słowa, sąsiad kretyn znowu pastwi się z wiertarką za moją ścianą. Remont za remontem. To już trzeci w jego wydaniu w okresie ostatnich dwunastu miesięcy. Typowy dupek, którego żona nie przytuli, jeśli nie przywiesi kolejnego karnisza lub półki na wabiące kurz wazoniki. Ale zostawmy smutnego pana, zajmijmy się muzyką. 20-lecie debiutanckiego albumu RPWL stało się faktem. Bardzo kiedyś lubiliśmy tę płytę - z tego co pamiętam. A jeśli nic się w Szanownych Państwa uczuciach nie zmieniło, uwaga! - za chwilę winyl, także "live in studio" blu-ray i pewnie jakieś z publicznością koncerty również, o ile znowu zaraza niczego nie zakłóci. Miały być w okresie X/XI 2020, przeniesiono je na III 2021, ale czy ta data to jednak nie za duży optymizm?
- Crazy Lane
- Fool
- Hole In The Sky (Part 3... The Promise)
ESTHESIS "The Awakening" (2020) - podarek na święta od Piotrka "nie tylko maszyny są naszą pasją". Dostałem też innego rajcownego progrocka od Korfantego, lecz nie było wczoraj atmosfery na jego zaprezentowanie. Esthesis to żabojady lubujące się w Pink Floyd, wczesnych Porcupine Tree i tym podobnych dźwiękowych oscylatorach. Pogram jeszcze z tej płyty nieraz, jednak na wczoraj musiało wystarczyć tylko tych nieco ponad dziesięć minut. Gdyby wartość omawianej muzyki przełożyć na język piłkarski, ująłbym sprawę następująco, nie jest to Liga Mistrzów, ani nawet wierzchołek Ligi Europy, ale na pewno przodownicy - co prawda nieistniejącego już - Pucharu Intertoto.
- High Tide
LESLIE WEST "Unusual Suspects" (2011) - Leslie zmarł nagle na tuż przed świętami. Kolejna druzgocąca wieść z lubianego świata muzyki. W takiej chwili zawsze sięgam na półkę po właściwą muzykę i zapisuję w radiowym zeszycie propozycje do najbliższej audycji. Tym razem zanotowałem trzy solo kawałki Lesliego, dwa w duetach, plus dobry tuzin z katalogu Mountain, a jak zawsze stanęło na połechtaniu podniebienia - jeden numer z autorskiego albumu plus jeden ze składanki Mountain, o której poniżej. Radio zawsze zweryfikuje, gdy postraszy szczupłymi ramami czasu.
- Standing On A Higher Ground - {feat. BILLY F. GIBBONS}MOUNTAIN "Over The Top" (1995) - kompilacja. Nie kocham składanek, ale też nie odrzucam. Niekiedy skrywają rzeczy, których gdziekolwiek indziej na próżno szukać, i ta też ma takie chwile. Jednak wczoraj postawiłem na kawałek z mojego ulubionego LP Mountain, z którego niedawno coś tam zagrałem, tak więc, by nie było na blogu z tej samej okładki, postanowiłem przerzucić się na inaczej zilustrowaną kompilację.
- Travelin' In The Dark - {oryginalnie na LP "Nantucket Sleighride"}
PAUL McCARTNEY "McCartney III" (2020) - gwiazdkowy prezent od mojej Mundi. Od poprzedniego "Egypt Station" trochę mam kłopot ze słuchaniem McCartneya, ponieważ nie poznaję jego głosu. Wiadomo, temu starszemu obecnie panu natura brutalnie obniżyła skalę, co oczywiście jako fakt przyjmuję, jednak nie słucha mi się jego ostatnich poczynań z przyjemnością. Ale, że mimo wszystko jestem jego dłużnikiem uspokoję, kupię każdą kolejną płytę podpisaną tym cudownie Beatles'owskim nazwiskiem. W kwestii repertuaru jeszcze się nie wypowiadam. Niech czas zrobi swoje. Po pierwszym kontakcie byłem zdruzgotany, po drugim zrobiło mi się na sercu lżej, a po trzecim zacząłem nawet odnotowywać ulubione fragmenty. Oto kolejny fonograficzny owoc tej cholernej pandemii. Artyści mają więcej czasu, więc nagrywają, tworzą, kreują, a my tylko na tym korzystamy.
- Lavatory Lil
- The Kiss Of Venus
- Seize The Day
- Deep Down
CITA "Heat Of Emotion" (1996) - lubię tę płytę, niczym moja Zulcia śmierdzące żwacze wołowe. Rozpromieniła mnie w nocy ta muzyka, a potrzebowałem takich nut szczególnie, gdy z Majką ostro walczyliśmy o przywrócenie zdolności PC na radiowym sprzęcie. Zyskali Słuchacze, mniej gadaniny na rzecz zbitków kilku'utworowych. Takie commercial radio, w wydaniu faceta, który wszystkim podobnym najchętniej posłałby solidnego w dupę kopa.
- Far Behind
- Heat Of Emotion
- Livin 4 Somebody Else
ERIC CLAPTON "Backless" (1978) - miałem akurat ukończone trzynaście lat, gdy "Backless" przyszło na świat. Jako ówczesny stary Wawrzynkowiec na każdej giełdzie widywałem tę okładkę, a że ta ogromnie mi się podobała pewnym było, że pokochanie muzycznej zawartości będzie już tylko kwestią pierwszego odsłuchu. Jakoś w miarę szybko wszedłem w posiadanie tej płyty, i rzeczywiście spodobała mi się, jak jasny pierun. Nie miała ona jednak u ówczesnych wapniaków wysokich notowań, tym bardziej szczególnego poważania, jakim darzono takie "Slowhand" lub grupę Derek And The Dominos. Pewnie dlatego, że "Backless" nie zawierało zbyt dużo konkretnego bluesa. Oczywiście bluesa było sporo, ale było to takie bluesowanie pomiędzy wierszami, nie zawsze stricte, a zaprzysiężeni Claptonowcy bywali bezlitośni. I co gorsza, niereformowalni. Dlatego Clapton na "Backless" zagrał przede wszystkim dla mnie. Idealnie wyczuł moje zapotrzebowanie. I dodajmy, działo się tak w okresie eksplozji disco, kiedy moi rówieśnicy jarali się Bee Gees'ami, Donną Summer, Village People czy Boney M. - na których punkcie też zresztą miałem kręćka.
- Promises
- Golden Ring
- Tulsa Time
CPR "CPR" (1998) - elegancki wyciszony rock, typowo amerykański, z nutką folku, country, nawet jazzu, ale przede wszystkim z pięknym śpiewaniem Davida Crosby'ego. Faceta o delikatnym, wręcz harmonijnym podniebieniu, jednak ciężkim charakterze. Zapomniałem na antenie dodać, że na tej płycie mamy w gościnie takiego fajnego basistę, Lelanda Sklara. Faceta od Phila Collinsa - sympatyczny dziadziunio w kolistych okularach i zaroście Dziadka Mroza. Anty hołd wobec Doors'owego Jima Morrisona otwierający tę płytę, i tylko w tekście ( pod płaszczykiem przytulnej melodii) wyraża nastawienie Crosby'ego wobec Króla Jaszczura: "był szalony i samotny, i ślepy jak nietoperz... zbyt głuchy, by usłyszeć samego siebie...".
- Morrison
- It's All Coming Back To Me Now
- Time Is The Final Currency
STEVE HOWE "The Steve Howe Album" (1979) - suplement do ubiegłotygodniowej prezentacji Claire Hamill z płyty "Summer". Jeden z odosobnionych wokalnych fragmentów na w sumie instrumentalnej wczesnej płycie gitarzysty Yes, a później też Asii. Nie jest to jego wielkie dzieło, choć numer z udziałem Claire Hamill wspaniały.
- Love Over Your Shoulder - {śpiew CLAIRE HAMILL}
DEEP PURPLE "Whoosh!" (2020) - na dobranoc księżycowa kompozycja Purpurowych, do której wyemitowania posłużyła najwspanialsza albumowa okładka 2020 roku. Zależało mi, by pojawiła się raz jeszcze w tym roku - i udało się. Dzięki Kochani za wczoraj, do usłyszenia w przyszłym roku - oby lepszym.
- The Power Of The Moon
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"