PAT METHENY
"From This Place"
(METHENY GROUP PRODUCTIONS / WARNER)
****
Jazz nie jest dziedziną muzyki, w której łatwo przychodzi mi się odnaleźć. Wielcy mistrzowie trąbek, saksofonów bądź natchnieni niczym fryzury Einsteina czy Maksymiuka pianiści, zazwyczaj wywołują moje zakłopotanie. Nie nadążam za ich myśleniem, a niejednokrotny ich wielki talent oddaję diabłu, w zamian za jakiś kolejnych gitarowych rock-szarpidrutów. Jest jednak ktoś taki, jak Pat Metheny. Gitarowy heros nastroju, który w obcym mi na co dzień jazzie, targnął na pokuszenie me serce i uczynił to bez żadnych pośredników. Kto wie, gdyby nie kompozycja "San Lorenzo" - z niesamowitym pianinem zmarłego niedawno Lyle'a Maysa - być może do dzisiaj żyłbym w nieświadomości, nigdy nie odkrywając kilku późniejszych malowniczych płyt, w rodzaju "Secret Story", "Letter From Home" bądź "Still Life (Talking)". To oczywiście tylko namiastka bogatej przestrzeni talentu Pata. Inna sprawa, lubię tamte płyty jakoś szczególniej, przez co, z równą odwagą odradzam niemal kompletnie pokręcone "Song X" - firmowane z niewyżytym - choć zmarłym przed kilkoma laty - saksofonistą Ornette'em Colemanem, jak też eksperymentalne rzęchy i fuzy, pod wiele mówiącym tytułem "Zero Tolerance For Silence". Bo, jak na geniuszy przystało, obok arcydzieł, ci niekiedy również realizują gnioty.
"From This Place" dostarcza ponad 76 minut muzyki, na które składa się 10 kompozycji. Niekiedy kompozycji dłuższych ("America Undefined", "Sixty-Six" czy "Wide And Far"), jak też tych, o niemal piosenkowych rozmiarach - dla przykładu, tytułowe "From This Place". W tym konkretnym fragmencie pojawia się jeden z niewielu dostępnych na tej płycie wokalnych akcentów - amerykańska funk/soul/jazzowa (a niekiedy w swej karierze nawet rapująca) artystka Meshell Ndegeocello. Jestem przekonany, że namiętny wymiar tej piosenki nie pozostanie nikomu obojętny.
O Pat'cie Methenym można mówić: weteran jazzu. Bez obrazy dla postępujących lat i coraz gromadniej zarysowujących się na jego twarzy zmarszczkach. Jego muzyka wciąż jest lekka i niesie się młodzieńczym polotem, choć to taka młodość przez pryzmat dużego bagażu doświadczeń.
Jednocześnie jest to też jazz niezadzierający nosa. Przede wszystkim malowniczy, finezyjny, elegancki. I jest to taka elegancja połączona z dużymi kompetencjami. Pat to muzyk, który nie zapomniał do nabytej techniki wdrożyć wyobraźni, a jednocześnie prawdziwy z niego muzyczny podróżnik, którego roznosi inwazją pomysłów, dzięki którym dociera nawet do najodleglejszych zakątków Zielonej Planety. Dlatego wielbią go, w równym stopniu nasi rodacy, co Hiszpanie czy Włosi, jak też Meksykanie bądź Brazylijczycy. Ktoś napisał przed laty o Pat'cie: aksamitna bryza z Missouri. Na dzisiejszy, często wirtualny język, przełożyłbym to trafne określenie: wyłącz smartfon, zamknij oczy, niech Pat chwyci cię za rękę i zaprowadzi do miejsc, o których nigdy dotąd nie słyszałeś. Tam, gdzie kończą się realia, a zaczyna horyzont niekończącej wyobraźni. Tak Szanowni Państwo, przy tej muzyce wszystko budzi się do życia, a jednocześnie przy jej kompendium barw przyjdzie nam się także ładniej zestarzeć. Znajdźcie bowiem proszę na terytorium jazz'gitarowego grania płótno, na którym równie zmysłowo zatańczą akwarele.
Najlepsze momenty? Obok wspomnianej, tytułowej "From This Place", koniecznie polecam nie przeoczyć pełnego polotu, jednocześnie nasączonego smyczkami, eleganckim basem i równie dostojną perkusją "Wide And Far". W drugiej części tego nagrania Pat iście rozpościera skrzydła. Nie on sam zresztą, rozgrywa się tu cała sekcja, plus zaproszeni The Hollywood Studio Symphony. A skoro warto w "Wide And Far" nie zgubić perkusji, nie odmówmy też sobie szczoteczek w "Sixty-Six". Szczoteczek, którym - poza rzecz jasna finezyjną grą Pata - zręcznie "doskwiera" równie wysublimowane muskanie basowych strun. I choć na całej "From This Place" zdecydowanie dużo grania, a niewiele w kontrofensywie śpiewania, tak jednak delikatna i schowana w cień wokaliza Lindy May Han Oh - w nagraniu "You Are" - wydaje się bezcenna. Proszę na dobitkę posłuchać jeszcze uważniej pianina Gwilyma Simcocka. Walijczyk gra tak, jakby zapragnął złożyć Lyle'owi Maysowi hołd. I podobnie natchnione pianino, plus zwabione podniosłą atmosferą smyczki, ukażą się również w "The Past In Us". Simcockowi na harmonijce asystuje Gregoire Maret, zaś Pat jak zawsze błądzi, wywołując burzę smaków wyłaniającą się z bukietu pomysłów.
Dużo, bardzo dużo dobrego dzieje się na tej płycie, pomimo iż albumowa tsunami-okładka nasuwa raczej apokaliptyczne wizje. Nic z tego, w tej muzyce tkwi życie, i zakładam, że zaowocuje ono jeszcze niejednym tej klasy płodem.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"