poniedziałek, 24 lutego 2020

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 23 na 24 lutego 2020 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 23 na 24 lutego 2020 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Majka Chaczyńska
prowadzenie: Andrzej Masłowski






W dużym stopniu świętowaliśmy "Międzynarodowy Dzień Kota", który miał miejsce równo przed tygodniem. W związku z powyższym, w Nawiedzonym dominowała kocia muzyka. Spod kici kici-tygrysich okładek buchało odpowiednimi tytułami, literaturą, nutami. Były też dwie gorące nowości (Ozzy oraz Biff) oraz tylko troszkę innych, spoza kociego działu piosenek. 
Dziękuję Słuchaczom za wsparcie, czynny pisemny udział oraz za pozdrowienia dla realizującej Majki. Tak trzymać!





U.D.O. - "Animal House" - (1987) - były frontman Accept już na samym wstępie zaznaczył: "jestem szaleńcem mieszkającym w pomieszczeniu dla zwierząt". Nie tylko on, bo i cała jego ekipa na okładce płytowego debiutu U.D.O. przedstawiła się równie zjawiskowo. Dobry wstęp, teraz tylko wypadało niczego nie schrzanić.
- Animal House

Y&T - "Black Tiger" - (1982) - czwarty album Kalifornijczyków, którzy z początku podpisywali się pełną nazwą Yesterday & Today, z czasem postanowiło ułatwić sobie i innym życie, więc od genialnej płyty "Earthshaker" stanęło na zwięzłym Y&T. Album "Black Tiger" jest pierwszym w ich karierze, który zanotował jako taki komercyjny sukces - 53 lokatę, w dodatku tylko w Europie, ale to już było coś. Amerykanie na swoich rodakach poznali się dopiero dwa lata później, dzięki płycie "In Rock We Trust". Jej tytuł - "Ufamy Rocku" - parafrazował się wobec amerykańskiej dewizy "Ufamy Bogu"/"Wierzymy w Boga". Odnajdujemy ją nawet na dolarowych banknotach. Wracając na łono albumu "Black Tiger", jest to jedna z najlepszych płyt ekipy Dave'a Menikettiego, jedynego żyjącego już muzyka najlepszego składu: Meniketti/Alves/Kennemore/Haze. Ten team obowiązywał od początku, aż po super wystrzałowego longplaya "Down For The Count". I to jest ich najlepszy okres. W zasadzie, każda płyta wspaniała, a już dzieła pomiędzy 1981 a 1985 nieprzesadnie polecam.
- Forever
- Black Tiger

OZZY OSBOURNE - "Ordinary Man" - (2020) - nowy Ozzy zawiera kilka fantastycznych kawałków. Warto było czekać całą dekadę, nawet jeśli nie jest to dzieło pokroju "Diary Of A Madman" czy "No Rest For The Wicked". Ale nie wymagajmy zbyt wiele, wówczas Książę Ciemności był młodszy o trzydzieści/czterdzieści lat. Jak na poczciwego staruszka, i tak daje solidną porcję czadu. Obok łomotów, pokroju "Straight To Hell", pojawiają się też rzeczy tak za serce chwytające, co ballada "Ordinary Man" - zaśpiewana w duecie z Eltonem Johnem. Mało tego, sir Elton muska jeszcze o pianino, co stanowi za dodatkową atrakcję tej bardzo normalnej płyty i jej równie "zwyczajnego" człowieka. Nie zabrakło też innych gości, w osobach muzyków z GNR, Rage Against The Machine czy Red Hot Chili Peppers. Trzymajmy teraz jeszcze kciuki za Ozzy'ego, który po ubiegłorocznym zdiagnozowaniu choroby Parkinsona, uda się w kwietniu do Szwajcarii na specjalistyczne leczenie.
- Straight To Hell
- All My Life
- Ordinary Man - {featuring ELTON JOHN}

TYGERS OF PAN TANG - "Spellbound" - (1981) - pod koniec minionego roku Tygrysy wydały fantastyczną płytę "Ritual". Aż żal, że nie powstała w epoce NWOBHM. Byłaby obecnie dobrym tamtych czasów wspomnieniem, a tak walory jej dostrzegą już dzisiaj tylko nieliczni - jak ja. "Spellbound" jest ich drugim albumem, z wokalistą Jonem Deverillem oraz parą gitarzystów - Robbem Weirem oraz Johnem Sykesem. Pierwszy z nich, do dzisiaj grupą lideruje, praktycznie jako jedyny muzyk oryginalnego składu, zaś John Sykes chwilę później zasilił szeregi Thin Lizzy, a następnie zrobił międzynarodową karierę w metalowym okresie Whitesnake, by po opuszczeniu tamtej grupy utworzyć bardzo fajne Blue Murder, które niestety osiągnęło popularność o bardziej marginalnym zasięgu.
- Mirror


TYGERS OF PAN TANG - "The Cage" - (1982) - metalowcy nie cierpią tej płyty, bo choć powstała we wciąż jeszcze obowiązującym wówczas nurcie NWOBHM, to jednak zdecydowanie pachniała Ameryką, a co za tym idzie, lżejszym brzmieniem. Fakt, po wcześniejszych trzech surowiznach tym razem całość była jakby nieco wygładzona, jednak repertuarowo wciąż mocna i jednocześnie atrakcyjna. Wczoraj zaprezentowane "Danger In Paradise" spłodził nie za bardzo jeszcze wówczas popularny John Parr, którego przed kilkoma miesiącami gościliśmy i u nas. Artysta wystąpił na zorganizowanym przez TVN sopockim "Top Of The Top", który to festiwal swą nazwą odniósł się do kultowego brytyjskiego programu "Top Of The Pops". Parr pośpiewał u nas jedynie "St. Elmo's Fire", gdyż cenny antenowy czas podkradły mu przeróżne asiorki scen naszych.
- Danger In Paradise

SURVIVOR - "Eye Of The Tiger" - (1982) - najbardziej kocim kawałkiem jest tu tytułowe "Eye Of The Tiger". I rzecz jasna kocham ten numer równie, co całego "Rocky'ego III", ale ile można? Tym bardziej, iż cały trzeci album Amerykanów naprawdę niczego sobie. To jeszcze czasy śpiewającego Dave'a Bicklera. Trochę obecnie zapomnianego, a przecież facet nadal jest w dobrej wokalnej formie, o czym dobitnie może przekonać jego ubiegłoroczny solo album "Darklight".
- Ever Since The World Began

JORN - "Heavy Rock Radio II - Executing The Classics" - (2020) - tutaj chwilowo odeszliśmy od faworyzowanej wczoraj kociej muzyki, pomimo iż dla większości ludzi, którymi na co dzień się otaczam, właśnie to jest prawdziwa kocia muzyka. Wyłącz, zwariować można - słyszałem niejednokrotnie, gdy tylko spróbowałem podłączyć pod wzmacniacz podobną twórczość u tzw. "ordinary people". W dawnych latach tworzyłem nawet pod grunt towarzyski, w moim przekonaniu super składanki, lecz ostatecznie każda z nich lądowała w koszu. Moją "artist żyłkę" pokonywały zazwyczaj sprawdzone hity, więc koniec końców zaprzestałem dalszych eksperymentów.
- Ride Like The Wind - {Christopher Cross cover} - pierwotnie Jorn na albumie "Bring Heavy Rock To The Land" w 2012 r.

BIFF BYFORD - "School Of Hard Knocks" - (2020) - pierwszy solowy album wokalisty Saxon wreszcie się ziścił. Dominują kompozycje premierowe, lecz nie zabrakło dwóch przeróbek, i właśnie wczoraj było o nich. Biff, podobnie jak Ozzy, też zaopatrzył się w doborowych muzyków, przez co podstawowy skład afiszują ludzie z Opeth, Future Shock oraz The Poodles, natomiast goście legitymizują się przynależnością do Motörhead, Rhapsody Of Fire, Cradle Of Filth, Wayward Sons oraz samych Saxon - basista Nibbs Carter. Za tydzień kontynuacja.
- Scarborough Fair - {Simon And Garfunkel cover}
- Throw Down The Sword - {Wishbone Ash cover}

URSZULA - "Czwarty Raz" - (1988) - po śmierci szefa Budki Suflera, Romualda Lipko, postanowiłem uzupełnić płytotekę CD o brakujące albumy Urszuli (na kompaktach podpisanych jako Urszula i Budka Suflera), które poza debiutem dotąd posiadałem tylko na wycieńczonych winylach. Niestety "Malinowy Król" wyczerpał się w nakładzie, a obecne jego ceny w serwisie Allegro (pomiędzy 200 a 250 zł) nie zachęcają (pozostanę przy wysłużonym winylu), natomiast "trójkę" i "czwórkę" kupiłem poprzez empik.com za niewiarygodnie śmieszne pieniądze (ok. 20 zł / szt.). I właśnie wczoraj poszło z "czwórki". Z najbardziej rockowej płyty spośród Budkowych płyt Uli. Zresztą, to nie były już Budkowe klimaty, albowiem całość zdominowała bardzo amerykańska gitara Stanisława Zybowskiego. Efektem zapewne wspólne w tamtym czasie wojaże Uli i Stacha po Stanach. Do dzisiaj pamiętam, jak wówczas zapytano w jednym z programów telewizyjnych Ulę, o najlepszy ostatnio przeżyty koncert, na co bez namysłu Pani Kasprzak oznajmiła: jeden z koncertów najnowszej trasy Van Halen w Stanach, na którym byłam. A był to świetny czas dla ekipy Eddiego Van Halena. Płyta "OU 812" była bardzo blisko gigantycznego sukcesu poprzedniczki "5150", na której także zaśpiewał Sammy Hagar. I na LP "Czwarty Raz" też było to słychać. Nawet, jeśli ostatecznie polskie realia, plus niestety równie polska kanciata w tym zakresie produkcja, nie dały szans popłynąć tej muzyce. W tamtych latach podobnie pod Amerykę próbowali się u nas wznieść Grzegorz Skawiński czy polakierowani metale z Lessdress, jednak chyba żaden socjalistyczny producent nie czuł tych klimatów, więc spełzło na panewce. Ale Urszulowy kawałek "Zobacz Sam" świetny, choć wszyscy moi dawni muzyczni kumple ochrzcili całą płytę, zwrotem dość mało kurtuazyjnym: kiła.
- Zobacz Sam


THE CULT - "Born Into This" - (2007) - średnia płyta niepolskich Kultów. Szczególnie średnia, gdy zna się "Electric" czy "Sonic Temple". A jednak koci numer "Tiger In The Sun" kapitalny. Od początku był moim faworytem tego albumu, i do dzisiaj pozostaje najlepszym kawałkiem The Cult nagranym po płycie "Ceremony". Uwielbiam płuca Iana Astbury'ego, a przede wszystkim ich rozmach, który w tej kompozycji nad wyraz przyjemnie pieści me uszy. No i to gitarowe doładowanie Duffy'ego, że aż mi z głowy beret zdmuchnęło. Bardzo bym pragnął, by nagrali jeszcze całą płytę konkretnie w takim tonie. Nie jeden czy od biedy dwa kawałki, a całą. Bez niepotrzebnych brudów, rzężeń, a z solidnymi riffami, kopiącymi zad melodiami, i by Astbury ponownie zawył do księżyca.
- Tiger In The Sun

THE CURE - "Greatest Hits" - (2001) - kompilacja. Kolejny zespół na "k", choć pisany przez "c". Wspaniała piosenka. Bardzo popularna i jak najbardziej radiowa. Nie wiem tylko, czy obecnie faktycznie ktokolwiek ośmiela się ją jeszcze tarmosić po radiowym eterze. Tym bardziej, iż to przecież ponownie jak najbardziej kocia muzyka. "Kjurczaki" takich numerów mieli niegdyś cały plecak, więc niejeden z nich nada nam się jeszcze na przeróżne inne okazje, jak miłosne piątki, spacery po lesie czy bujanie w obłokach.
- The Lovecats - {singiel 1983}

THE KINKS - "The Kinks Are The Village Green Preservation Society" - (1968) - dzieło z czasów Beatles'owskiego "Białego Albumu". Jak najbardziej psychodeliczne, przy czym ozdobione równie chwytliwymi piosenkami, do których Ray Davies zawsze miał lekką rękę. Króciutkie "Phenomenal Cat" to rzecz o kocim leniuchu, który całymi dniami przesiaduje na drzewie lub w jego obrębie. Lubi się o nie muskać, ocierać, a do tego wiecznie coś podjada, przez co nie spuszcza z tłuszczu.
- Phenomenal Cat

TOM JONES - "Gold" - (2005) - kompilacja. Tom Jones inaczej upatrywał kocie stworzenia. On raczej polował na kocice, i jak mało kto potrafił je zwabiać. Ta piosenka też w pewnym sensie o tym. A na dobitkę dołożyłem jeszcze numer z tego samego rocznika, do świeżego wówczas Jamesa Bonda. Piorun piosenka.
- What's New Pussycat? - {from the film "What's New Pussycat?"} - {Tom Jones album "What's New Pussycat?", 1965}
- Thunderball - {oryginalnie na OST "Thunderball", 1965}

BUDGIE - "Impeckable" - (1978) - ściskam kciuki za (nie najlepsze ostatnio) zdrowie Burka Shelleya. Na to konto jedna z najpiękniejszych ballad Papużek, z mocno kociej okładki, na której ptaszysko
poważnie zagrożone. Ostatnie dni w grupie notował wówczas gitarzysta Tony Bourge, który w "Don't Go Away" zagrał niesamowitej jakości solo. Ten absolutnie mistrzowski fragment był prawdziwą ozdobą tej, było nie było, raczej średniej płyty.
- Don't Go Away

THE STRANGLERS - "Feline" - (1983) - mocny punkt w dorobku Dusicieli. Jest post-punkowo, z dużą dozą a'la Ultravox'owych syntezatorów. A, że punk miewał blisko do new romantic, uwidoczniły to również niektóre dokonania wspomnianych przed chwilą
Ultravox, czy też ich wyspiarskich kolegów, z Tubeway Army bądź Adam And The Ants na czele. Szalenie lubię "Feline", choć nie pamiętam, kiedy ją poprzednio prezentowałem na 98,6 FM Poznań. Nieważne, wczoraj trochę się zrehabilitowałem. Mimo to zakładam, że chyba każdy dobrze zna "Midnight Summer Dream". Niesamowity numer, do dzisiaj wywołujący dreszcze. Proszę posłuchać, jakie tu obłędne syntezatorowe podkłady słał Dave Greenfield, jak atmosferycznie melodeklamował Hugh Cornwell, do tego mocnym i motorycznym basem opatrzył całość Jean Jacques Burnel, a przyspieszone, na pół-marszowe bębny Jeta Blacka, podwyższały tętno wraz z każdym kolejnym taktem - nie tylko mnie. Prawdziwy sen nocy letniej.
- Midnight Summer Dream
- It's A Small World
- All Roads Lead To Rome

ABBA - "Arrival" - (1976) - tygrysia ABBA? tak, i to z fantastycznej płyty, albowiem Szwedzi innych nie nagrywali. Warto nie wyłączać gramofonu po "Tiger". Później następuje tytułowy instrumentalny finał, czyli coś, bez czego całe "Arrival" nie mogłaby się obyć. Numer tak czarujący, że wkrótce wziął go na ruszt nawet sam Mike Oldfield - też nie dając ciała. ABBA to wielki pop kwartet. Jeden, jedyny, niepowtarzalny. Nikt nie nagrał tylu bezbłędnych piosenek jak i kilku równie udanych instrumentali, co właściciele Polar Studios.
- Tiger

CAT STEVENS - "Teaser And The Firecat" - (1971) - ooo, mamy tu do czynienia ze spotęgowanym kocurem. Pierwszym, człek odpowiedzialny za wyśpiewanie wszystkiego, drugim kocur Firecat. Bohater z jakby na dziecięcą nutę wystosowanej okładki. Wszystkie zaprezentowane wczoraj piosenki przepiękne. I choć z owej trójcy najsłynniejszą flagą pomachuje "Morning Has Broken" (na pianinie Rick Wakeman), to ja jednak obstawiam balladę "How Can I Tell You". W mojej opinii naj naj naj-piosenkę tego albumu.
- How Can I Tell You
- Tuesday's Dead
- Morning Has Broken

DURAN DURAN - "Seven And The Ragged Tiger" - (1983) - tym razem tygrys poszarpany, choć sama muzyka wydaje się niespecjalnie rewolucyjna. W 1983 roku, co prawda wciąż jeszcze funkcjonowało new romantic, lecz pomału cały nurt szykował się do odwrotu. Dlatego "Seven And The Ragged Tiger" artystycznie nie przebiło wcześniejszego "Rio", pomimo iż na brytyjskiej UK Top 40 akurat tak. Album "Rio" dotarł "zaledwie" do pozycji nr 2, zaś Djuranowa "trójka" machnęła ukłonem z samego szczytu.
- Tiger Tiger - {instrumental}
- The Seventh Stranger

TANGERINE DREAM - "Tyger" - (1987) - tej płyty powinni posłuchać nie tylko fani archeo elektroniki, ale też nastrojowego rocka. Niekiedy bardziej progresywnego niż mogłoby się niejednemu Marilliono-PinkFloyd'owcowi wydawać. Tytułowy song to coś z okolic wrażliwości ówczesnego Mike'a Oldfielda. Gdyby oba wczorajsze kawałki umieścić na płytach, typu "Five Miles Out", "QE2", a nawet "Earth Moving", nikt by chyba nie protestował. Do tego jeszcze wokalistka - Jocelyn Bernadette Smith - cóż za głos! No tak, ale czarni mają takie atrybuty w genach. W ich krwioobiegu od narodzin dominuje przywilej dobrego śpiewania, a dopiero wszystko, co pozostałe, to ewentualnie zwykła biologia. W tamtym czasie o ich muzycznych walorach szybko przekonali się nie tylko Paul Simon czy Peter Gabriel, bo jak widać, niemieccy elektronicy także.
- Tyger - {śpiew JOCELYN BERNADETTE SMITH}
- London - {śpiew JOCELYN BERNADETTE SMITH}

DAVID BOWIE - "Let's Dance" - (1983) - ostatni wczorajszy koci akcent. Rzecz o ludziach kotach. Pod przebojową nutę Giorgio Morodera, a i blues gitarę Stevie'ego Raya Vaughana. Świetna piosenka, choć niemająca komercyjnych szans z umieszczonymi na samym początku trzema gigantami: "Modern Love", "China Girl" oraz "Let's Dance".
- Cat People (Putting Out The Fire)

PHIL COLLINS - "No Jacket Required" - (1985) - 35 lat minęło, jak jeden dzień. Kruca bomba, a dopiero pamiętam narodziny "trójeczki" Genesis'owskiego Phila. Dokładna data poczęcia przypada na 18 lutego 1985 roku. W nocy trochę o płycie zagadałem, więc czasu starczyło na ledwie dwa numery. Ale i tak zakładam, każdy ma i zna. Uwielbiam wewnętrzne foto Phila w przydużym garniturze oraz równie zmęczonych przybrudzonych białych trampkach. To przepiękna aluzja (albumowy tytuł zresztą także) do sytuacji, jaka przydarzyła się w tamtym czasie Philowi oraz Roberetowi
Plantowi, gdy obaj panowie pewnego razu udali się do jednego z ekskluzywnych lokali, do którego strój Pana Roberta jak najbardziej przystawał, lecz tego drugiego nie, przez co go nie wpuszczono. Sympatyczny Genesisowiec wykpił później sprawę w mediach, no i dostało się tamtym restauratorom. Speszone jego szefostwo wkrótce jednak przysłało Philowi przeprosiny wraz ze specjalnym zaproszeniem - w dowolnym czasie oraz stroju - plus deklarację przyjęcia do grona gości mile widzianych. Muzycznie kapitalny album. Jeden z najlepszych, a już na pewno najlepiej sprzedany - ok. 18 milionów egzemplarzy. Był to okres niezwykłej aktywności Phila. Bywał wszędzie. Nie tylko na listach przebojów, w radio czy telewizji, budząc i kołysząc do snu, ależ też na płytach Erica Claptona jak również po obu stronach (Londyn i Filadelfia) festiwalu Live Aid. Collins rozdawał karty oraz dyktował muzyczne warunki. Dlatego pozyskanie na ten album Stinga, Petera Gabriela czy producenta Hugh Padghama, nie było większym problemem.
- Long Long Way To Go - {gościnnie STING}
- Don't Lose My Number

HUEY LEWIS AND THE NEWS - "Weather" - (2020) - ciąg dalszy najnowszego (mini) albumu soul/blues/niekiedy country/swing/r'n'rollowych Kalifornijczyków. Płyta powiewa tamtejszym optymizmem, choć liderowi całej tej orkiestry ostatnio nie bardzo do śmiechu. Życzę mu regeneracji słuchu oraz szybkiej kontynuacji kariery. O płycie rozpisałem się przed kilkoma dniami. Powtarzać się nie ma co.
- Her Love Is Killin' Me

J. D. SOUTHER - "Home By Dawn" - (1984) - ten album przykuł szczególną uwagę Nawiedzonych przed tygodniem, stąd jego skromna kontynuacja. Po jednej nieco żywszej piosence oraz dwóch balladach, tym razem pełne poweru "Night". Tak więc, zamiast pomału usypiać, działałem na korzyść radiostacji przy Św. Rocha, by ze słuchalności nie spuszczać stopy.
- Night

PENDRAGON - "Love Over Fear" - (2020) - na dobranoc rozmarzeni Pendragon. W od razu rozpoznawalnym stylu i baśniowej otoczce. Nie da się pomylić ich z żadnym innym zespołem, ale i okolicznym gajem, pasieką czy równie - co ich muzyka - jakimś malowniczym wzniesieniem. Być może nie bardzo Pendragon pasowali do wszystkiego, co wczoraj, jednak do poduszki nie śmiałem kołysać roztańczonym Huey Lewisem lub metalowym Jornem Lande. Do usłyszenia ...
- Soul And The Sea







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



w minioną sobotę
zaproszenie na koncert