niedziela, 16 lutego 2020

MAGNUM - "The Serpent Rings" - (2020) - / BRITISH LION - "The Burning" - (2020) -









MAGNUM
"The Serpent Rings"
(STEAMHAMMER)

****





BRITISH LION
"The Burning"
(PARLOPHONE)

***4/5






Spod okładek Rodneya Matthewsa, opatrzonych charakterystycznym logo grupy Magnum, od lat tryska spodziewanym hard rockiem, do którego nuty układa i gitarę stroi Tony Clarkin. Gdyby nie jego talent, nie byłoby tego zespołu, a wówczas na nic lubiany głos Boba Catleya. Clarkin, jako niekwestionowany zespołowy filar, od jego zarania powierza swe kompozycyjne usługi pod głosowe struny Catleya, i niech nikt nie próbuje tego zmieniać. Resztę bandu stanowią trzej inni, jak najbardziej istotni, acz co pewien czas wymienni muzycy. I tak też właśnie, na najnowszym "The Serpent Rings", w roli basisty staje, nie jakiś tam beniaminek, a stary wyjadacz Dennis Ward (ex-Pink Cream 69, Khymera, Place Vendome czy Sunstorm). Przyszło mu zastąpić wieloletniego Ala Barrowa, lecz z tego powodu nie ześlizgnął mu się z basowej struny palec nawet o kapkę. Chcącego usunąć się w cień Ala Barrowa mogliśmy podziwiać podczas bydgoskiego koncertu Magnum w kwietniu 2018 roku. Pierwszego występu grupy wobec polskiej historii, jedynego w ogóle, i sądząc po "powalającej" frekwencji, najprawdopodobniej ostatniego.
"The Serpent Rings" nie przynosi rewolucyjnych niespodzianek. A nawet niespodzianek jakichkolwiek. To nadal klasyczni Magnum. W całym swym dostojeństwie i uczciwości. Nie zmieniły się zatem nic a nic sprawdzone charakterystyki brzmienia, zawiązane przed czterema dekady struktury, jak też wiodące prym gitary Tony'ego Clarkina, któremu zręcznie asystują, niekiedy coraz śmielsze klawiszowe eskapady Ricka Bentona. Nie zmienia się też głos Boba Catleya, bo i w zasadzie na szczęście nie zmienia się nic. I dobrze, i bardzo dobrze. Od razu wiemy, że to Magnum, że to taki jedyny w swoim rodzaju niepowtarzalny zespół, i że nie ma takiego drugiego i nigdy nie będzie. Chociaż, tym razem trafiła się pewna aranżacyjna niespodzianka; otóż, w "House Of Kings" pojawia się jazzowe pianino oraz równie mało rockowe dęciaki. Smakowicie wypadł ów eksperyment i na przyszłość proszę o więcej. Pozostałe kompozycje opierają się jednak na charakterystycznie plecionych gitarowych akordach, niekiedy kunsztownych progresywnych solach, z którymi ochoczo fraternizują się równie dobre pianistyczne zagrywki. Sądzę, że wielbicielom grupy wyjaśniać niczego nie muszę, a ewentualni nowowstępujący do Armii Magnum, zamiast przedzierać się przez stertę właśnie tworzonej przeze mnie makulatury, niech tą muzyką przeczyszczą uszy.
Znajdziemy tu dużo świetnych momentów, zaś za wykładnię wysokiej jakości nagromadzonych piosenek, niech zaświadczą takie: "The Archway Of Tears" - z przepięknymi akcentami pianina oraz równie ponętną gitarą!, do tego nieodstające, a i z równie obłędnym gitarowym solo, tytułowe "The Serpent Rings", czy podobnież udane "Madman Or Messiah" bądź "Man".

Drugi album British Lion - ekipy dowodzonej przez IronMaiden'owskiego basistę, Steve'a Harrisa -  powstał po siedmiu latach od debiutanckiego "British Lion". Z tym, że tamto dzieło szef firmował własnym nazwiskiem, tymczasem zaczerpnięty z niego tytuł posłużył właśnie dla nazwy całego zespołu. Panowie uprawiają hard 'n' heavy, na szczęście w żaden sposób nie imitując dokonań Żelaznej Dziewicy, pomimo iż trudno nie dostrzec charakterystycznych perkusyjnych szarż czy impulsywnych czterostrunowych przeplatanek Pana Stefka, które dzielnie stają wobec absolutnie rzetelnego rzemiosła dwojga gitarzystów - Davida Hawkinsa oraz Graeme'a Lesliego.
Trudno przewidzieć datę ważności dla tej muzyki, jednak niemal pewnym wydaje się ograniczony zasięg jej odbiorców. Nie ma tu przynajmniej jednego potencjalnego hitu, takiego o stadionowym rozmachu, co z góry wbija całą tę robotę do działu metal-ciekawostek. Zapewne niezbyt duży nakład omawianej płyty leniwie wyczerpie się gdzieś do okolic roku 2025, po czym z automatu wejdzie w sferę unikatowości, a za kolejnych pięć lat - z racji braku perspektyw na reedycję - będzie można pomnożyć dzisiejszą inwestycję na internetowych aukcjach razy trzy. Warto więc zainwestować w tę muzykę. Warto, bo przede wszystkim jest ona naprawdę niczego sobie. Co z tego, że Richard Taylor nie jest kolejnym Bruce'em Dickinsonem, a w jedenastu dostarczonych, zazwyczaj 5/6-minutowych kawałkach (wśród najlepszych: "Lightning", "Land Of The Perfect People", "Spit Fire" oraz "Native Son"), nie doszukamy się nawet jednej znajomej z chwalebnej Harris'owej przeszłości nutki. Zamiast więc oczekiwać kolejnych "Run To The Hills", "Wasted Years" czy "Can I Play With Madness", nastawmy się na nową jakość, którą British Lion - przy skrzętnym omijaniu sfery plagiatowości - etycznie wypracowali.
"The Burning" oferuje rzemiosło wysokiej próby. Na pewno niewyrastające nad poziomy wirtuozerii, olśnień czy oczekiwanych we współczesnym muzycznym marazmie rewolucji, a mimo to muzyka British Lion robi niezły przeciąg. I o to chodzi.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"