"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 16 na 17 lutego 2020 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja: Majka Chaczyńska
prowadzenie: Andrzej Masłowski
JORN - "Heavy Rock Radio II - Executing The Classics" - (2020) - na rozgrzewkę Jorn Lande w kolejnej porcji przeróbek. Jego najnowszy album dostarcza radiowego rock/metalu, którego zapewne posłuchacie tylko u mnie. Fajnie, że Norweg nie zawsze zabiera się za najbardziej oczywiste klasyki, dlatego zamiast trzydziestej interpretacji "Dymu Na Wodzie", otrzymaliśmy świetne "Bad Attitude", z powszechnie mało cenionej płyty Purpli "The House Of Blue Light". To samo dotyczy wyboru piosenki Petera Gabriela. Większość artystów rzuciłoby się na "Don't Give Up", "Sledgehammer", "Red Rain" lub "Solsbury Hill", a tu proszę. Jorn niejednokrotnie wyciąga na powierzchnię takie zasoby, że onieśmiela nimi radiowych konsumentów, dla których za wierzchołek muzyki uchodzą jedynie oczywiste przeboje.
- Bad Attitude - {Deep Purple cover}
- The Rhythm Of The Heat - {Peter Gabriel cover}
BLACK SABBATH - "Black Sabbath" - (1970) - przed tygodniem poszło "Evil Woman", a wczoraj już oficjalnie obchodziliśmy 50-tkę albumowego debiutu Sabbs. Realizująca Majka nawet ucieszyła się stwierdzając, iż dzięki temu jubileuszowi wszyscy teraz w swoich programach prezentują fragmenty tej zasłużonej płyty. Podkreślmy, zasłużonej, nie wysłużonej. 13 lutego 1970 roku, to historyczna data, otwierająca wrota Birminghamczykom ku wielkiej sławie. I pomyśleć, że tych kilka znajdujących się tu perełek muzycy w studio machnęli w kilkanaście godzin. Niczego nie udziwniając, nie ślęcząc godzinami przy miksach, poprawkach, nakładkach, itp. mozołach, a po prostu weszli do studia, zagrali co mieli do powiedzenia, dziękujemy, i to by było na tyle. Tak niegdyś tworzono arcydzieła. Wykonawcy realizowali albumy raz do roku, a niekiedy też starczało sił na dwa, i do dzisiaj uważamy je za światłości wiekuiste rocka. Proszę tylko spojrzeć na wczesne dokonania Black Sabbath, Budgie, Uriah Heep, King Crimson czy Jethro Tull, i przejechać językiem po ich zawartości, a poczujecie prawdziwą rozkosz. Ozzy zapytany przed laty o debiut Sabbathów stwierdził, że właśnie w takim tempie powinno się realizować płyty. Pełna zgoda. "Jedynkę" Budgie też nagrano za pierwszym podejściem, i co?, i jest wybitnie. W najbliższy piątek premiera solowej płyty Ozzy'ego - "Ordinary Man". Oby było po naszej myśli.
- Sleeping Village
- Warning - {The Aynsley Dunbar Retaliation cover}
BUDGIE - "Squawk" - (1972) - właśnie świat obiegły złe wieści z obozu schorowanego Burke'a Shelleya, a mimo to jestem dobrej myśli. Wczesne płyty Budgie wyprodukował Rodger Bain, a więc ten sam facet, który również doprawił pierwsze trzy płyty Black Sabbath'om, jak również jedyny LP kapitalnej formacji Indian Summer. Walijczycy z Budgie zasługiwali na rozgłos, równy takim Wishbone Ash, Nazareth czy Uriah Heep, lecz popularnością grzeszyli jedynie u nas oraz szczątkowo w Niemczech, plus nielicznych rodzimych stronach. Wszędzie indziej raczej nieznani.
- Young Is A World
BUDGIE - "Never Turn Your Back On A Friend" - (1973) - album majstersztyk. Pomnik, który kocham, kocham, kocham. Każdy zawarty w nim takt, nutę, zagrywkę czy słowny wers. Podobnież, każdy milimetr płótna Rogera Deana, jaki Papużkom sprokurował ten niecodzienny malarz/grafik na ich trzecim albumie. Obłędna okładka. Rzecz z gatunku, oprawić i na ścianę. Nie można nie znać tej płyty. Pójdę dalej, nie można będąc wielbicielem Led Zeppelin, Rush czy Deep Purple, nie zakochać się w tej muzyce. Posłuchać raz i odrzucić, to jak pójść do
burdelu. To granie zasługuje jednak na wieczyste mu oddanie. Wszystkich siedem kompozycji, a nie jedynie wyróżniane "Parents". Bo w przypadku tego zespołu irytuje mnie notoryczne jego kojarzenie tylko za jego sprawą bądź ewentualnie jeszcze balladą "Alison". Budgie nie zasługują na miano zespołu jednej piosenki. Podobną bolączką dla Wishbone Ash jest "Persephone", a dla Europe, gigantyczne "The Final Countdown". Oto przykłady grup o sporym potencjale, jeszcze większym dorobku, lecz słuchacz takiego Antyradia wychodzi z ich koncertów już po jednym kawałku, ponieważ niczego więcej nie zna. A skoro nie zna, to musi być cienkie. Dlatego uważam tego typu sprofilowane i zapodające tylko hity radiostacje za prawdziwych szkodników. Irytuje mnie ich popularność, ponieważ nie mają one nic wspólnego z radiową misją. Utworzyły je wielkie korporacje, jako maszynki do zarabiania forsy. Sprawa rozbija się o reklamodawców oraz czerpane zyski. Podobnie funkcjonuje konkurencyjne Rock Radio oraz większość tym podobnych grających szaf. Wszystko w nich ustala przypadek. Dobór muzyki na chybił trafił. Automat jedynie kontroluje czas, by muzyki było proporcjonalnie pod najważniejsze reklamowe spoty. U nich napotkać na "Napoleon Bona Part I and II" lub "In For The Kill", to jak doczekać Lecha Poznań w Lidze Mistrzów.
- You're The Biggest Thing Since Powdered Milk
REVOLUTION SAINTS - "Rise" - (2020) - dopiero co recenzowałem tę płytę, więc powtarzać się nie ma co. Nagranie "Coming Home", to jeden z lepszych momentów, jaki na "Rise" zainstalowała ta sprawna warsztatowo trójka Jankesów. Ale kto wie, być może sukcesywnie słuchając tej płyty zacznę dostrzegać w niej coraz więcej plusów i odszczekam niedawno przydzielone trzy gwiazdki. Oczywiście kompakt jeszcze nie ląduje na półce zapomnienia, pozostają nam do wspólnego posłuchania dwa otwierające go kawałki.
- Coming Home
PASSION - "Passion" - (2020) - witamy w rodzinie hard 'n' heavy kolejnych debiutantów. Choć, żadne z nich szczeniaki, a wiedzący w czym rzecz młodzieńcy. Grasują po rockowej glebie od lat, choć dopiero teraz zapragnęło im się większych scen. Uzyskany kontrakt z Frontiers Records otwiera szansę przed większym audytorium, zaś muzyka sącząca się z tego kompaktu udowadnia, iż fascynujące wokalistę Liona Ravareza - tak po prawdzie, Daniela Rosalla - niegdyś śpiewaka Night By Night - grupy, pokroju Van Halen, Aerosmith, Kiss, TNT, Journey, Foreigner, Danger Danger, Tesla, Firehouse czy Extreme, znajdują w tej muzyce odzwierciedlenie.
- Trespass On Love
- Too Bad For Baby
BAD COMPANY - "Desolation Angels" - (1979 / reedycja 2020) - seria reedycji wczesnych i najbardziej utytułowanych albumów Bad Co. trwa. Oto przyszedł czas na piąty LP "Desolation Angels". Świetny, choć ustępujący debiutowi z 1974 roku. Jednak już kolejnym trzem, niekoniecznie. No i co ważne, "Desolation Angels" także nieźle się sprzedało. W samych tylko Stanach ponad dwa miliony. Fakt, przy pięciu wobec wspomnianego debiutu, to już tylko łabędzi śpiew. Ale nazwa wytwórni "Swan Song", też tu wobec moich sugestii, niezłym smaczkiem. Label Swan Song, obok dokonań Bad Company, przede wszystkim mocno kojarzony bywa z drugim etapem kariery Led Zeppelin. Muzycznie też było nieodlegle.
- Rock 'n' Roll Fantasy
- Crazy Circles
- Gone, Gone, Gone
- Evil Wind
LED ZEPPELIN - "In Through The Out Door" - (1979) - ano właśnie, ostatni katalogowy longplay Led Zeppelin, właśnie pod banderą przed chwilą wspomnianego labelu Swan Song. Musiałem coś z niego zapodać. W 2014 było w Nawiedzonym "In The Evening", z kolei balladę "All My Love" wszyscy znamy na pamięć, więc tym razem wyróżnienie przypadło finałowemu "I'm Gonna Crawl". Nagraniu, które uważam za jeden z Zeppelinowych potentatów. Na podstawie Bad Co. oraz Led Zepps, można było wczoraj w pigułce skonfrontować, co działo się w gitarowym graniu w 1979 roku. Pomimo, iż Led Zeppelin, w zasadzie się wówczas kończyli, a Paul Rodgers pomału też przymierzał się do opuszczenia Bad Company - choć była jeszcze jedna płyta. Dla mnie jednak wszystko było świeże. No, ale miałem czternaście lat, a w takim wieku niczego się nie kalkuluje, a wręcz przeciwnie, detonuje.
- I'm Gonna Crawl
HUEY LEWIS AND THE NEWS - "Weather" - (2020) - na okładce wydrukowane 2019, choć oficjalna premiera 14 lutego obowiązującego roku. Od zawsze wielbię tę orkiestrę, choć najbardziej jej przywódcę. Ok, nowa (mini) płyta być może nie jest eksplozją pokroju "Sports" czy "Fore", ale tych siedem piosenek (dwadzieścia parę minut muzyki po dziesięciu latach - skandal!) wpuściło do mego wnętrza sporo ożywienia. Chrypka Huey Lewisa przyjemnie koi me uszy, a bałem się, że z upływem lat zetrze mu się ta brukowa nawierzchnia. Na szczęście grudki pozostały. Czuć w tej muzyce Kalifornię i jej słońce. Co prawda, na posępnej nieco pogodowo okładce, optymizmu dodaje tylko uradowana buzia Huey Lewisa, lecz warto zajrzeć do repertuarowego wnętrza. Tak, to wciąż ten sam swingujący rock 'n' roll, o wszelakich odcieniach bluesa, rhythm'n'bluesa, country, soulu i bigbandowego rozmachu.
- While We're Young
- Pretty Girls Everywhere
- One Of The Boys
J. D. SOUTHER - "Home By Dawn" - (1984) - kupiłem ten kompakt podczas niedawnej wizyty w Berlinie. Bardzo się cieszę. Od dawna o nim marzyłem, a zdobycie go u nas niemal graniczy z cudem. Absolutny mus dla każdego country-rockowego ucha, szczególnie wychowanego na wielu kompozycjach J. D. Southera, które muzyk podrzucał nie tylko sobie, a przede wszystkim uznanym artystom, co Linda Ronstadt bądź Eagles. Mamy tu doborowe towarzystwo. Na różnych etapach albumu pojawiają się, wspomniana Linda Ronstadt, Eagles'owi Don Henley oraz Timothy B. Schmitt, basista Toto - David Hungate (będący również muzykiem Boza Scaggsa czy ładniutkiej Shanii Twain), czy Waddy Wachtel - gitarzysta Jacksona Browne'a, Stevie Nicks, Lindy Ronstadt, solowego okresu Dona Henleya czy Randy'ego Newmana. Ale jeśli pamięta ktoś jeszcze kapitalny album Vana Stephensona "Suspicious Heart", to tam również dostrzeże jego zasługi. Wrócimy do tej płyty w jednej z najbliższych audycji i napoczniemy także debiut, który również przywiozłem.
- Go Ahead And Rain
- Say You Will
- I'll Take Care Of You
EAGLES - "On The Border" - (1974) - na poparcie kompozytorskiego talentu J. D. Southera, jedna z najbardziej znanych piosenek Eagles. Jeszcze sprzed epoki "Hotelu California". A co polskiemu odbiorcy może wydać się dziwne, z okresu dla Amerykanów - jeśli chodzi o Eagles - priorytetowego. Na "On The Border" nazwisko J. D. Southera pojawia się także przy dwóch innych, równie udanych piosenkach - "You Never Cry Like A Lover" oraz "James Dean".
- Best Of My Love
LINDA RONSTADT - "Greatest Hits" - (1976) - certyfikowana wielomilionowa kompilacja hitów Lindy, którą wielu jej fanów do dzisiaj traktuje z pietyzmem. I nie jak jakąś kolejną składankową zapchajdziurę, a poważaną w dyskografii regularną płytę. W Ameryce ma ona poważanie niczym, o podobnym wymiarze zestaw wczesnych hitów grupy America "America's Greatest Hits", bądź Eagles "Their Greatest Hits". Choć tę ostatnią pozycję sprzedano w tak dużym nakładzie, że ta należy do ścisłego grona najlepiej sprzedających się płyt wszech czasów. A już w konkretnym dziale greatest-hits'owych składanek, jest niemal bezkonkurencyjna. Linda Ronstadt, gdy oswobodziła się z zaangażowanej współpracy z grupami The Stone Poneys oraz Eagles, zaczęła podbijać świat (choć głównie Amerykę) całą masą okazałych, indywidualnych, ale też trafnie wybranych cudzych piosenek, tym samym wzmacniała swoją pozycję, aż w latach 70/80's niemal każdy jej album notował szczytowe osiągi.
- Long Long Time - {na LP "Silk Purse", 1970}
- Different Drum - (with The Stone Poneys) - {The Greenbriar Boys cover} - {singiel, 1967}
- Heat Wave - {Martha And The Vandellas cover} - {na LP "Prisoner In Disguise", 1975}
- It Doesn't Matter Anymore - {kompozycja Paul Anka} - {Buddy Holly cover} - {na LP Heart Like A Wheel", 1974}
PAT METHENY - "Secret Story" - (1992) - przed tygodniem zmarł jazzowy pianista Lyle Mays. Mamy go także na tej płycie. Amerykanin wystąpił tu w dwóch kompozycjach, z czego jednej wczoraj posłuchaliśmy. W swoim czasie dużo słuchałem "Secret Story". Była to nawet moja muzyka na podróże - głównie na linii Poznań-Warszawa-Poznań. Często obrabiałem delegacje, a na zaokienne w przedziale pociągu pejzaże, twórczość Pata była jak ulał. Przez krótki czas miałem wtedy walkmana. Nie wiem skąd, ale miałem. Działał krótko, ale w potrzebnym mi okresie jakoś dawał radę. Na jednym komplecie baterii pozwalał przesłuchać dwie kasety, po czym zwalniał obroty, a to już był prawdziwy koszmar. Posiadając już wówczas "Secret Story" na CD, pewnego razu dokupiłem także kasetę, by nie rozstawać się z tą muzyką. Nie wiem, gdzie obecnie wcięło tę kasetę, w moim pokoju jej nie znajduję, a szkoda, ustrzeliłbym jej teraz taką wspominkowo-historyczną fotkę. Zapewne wydałem, a może wyrzuciłem? W każdym razie, potrzebowałem tej muzyki jak tlenu. I było to w okresie mojego zdecydowanego veta względem jazzu. Nawet tak pejzażowego, jak finezyjne ucieczki Metheny'ego czy wspomagającego go tutaj epizodycznie Lyle'a Maysa. Wówczas głównie zachwycałem się nowymi dokonaniami Marillion, Pendragon czy Jadis, a jednak Metheny też mnie urzekał. Muzyk w tym czasie, w ogóle nagrywał kapitalne płyty ("Letter From Home" czy "Still Life /Talking"/), choć uwaga, obok perełek serwował też
koszmarki, typu "Zero Tolerance For Silence" - omijać szerokim łukiem. Wyróżnione albumy prezentowały niezwykle wysublimowaną gitarowo-pianistyczną twórczość, o potężnym ładunku finezji i barwnych melodiach. Niekonwencjonalnych, co należy podkreślić. Zresztą, nikt tak plastycznie nie włada gitarą, co Metheny. A tak swoją drogą, za kilka dni jego nowa płyta. Ciekawe, ciekawe ...
- Facing West
PAT METHENY GROUP - "Pat Metheny Group" - (1978) - najokazalszy moment tej płyty, a i swoiste "Smoke On The Water" jazzu. Coś niesamowitego! Nie dziwi mnie, że otwierające całość pianino, bas i gitarę wybrano w latach osiemdziesiątych do audycyjnej zajawki "Wieczoru Płytowego". Do końca świata utwór ten kojarzyć będę z tamtymi chwilami.
- San Lorenzo
STEVE HACKETT - "Genesis Revisited Band & Orchestra: Live At The Royal Festival Hall" - (2019) - gitarzysta Genesis w repertuarze tej grupy, wraz ze swoimi muzykami oraz orkiestrą symfoniczną. Filharmonia nie zawsze pasuje do rocka, jednak w tym przypadku wszystko bez odrobiny fałszu. Steve Hackett przed kilkoma dniami dobił 70-tki, było więc co świętować. Pomału jednak kończył nam się audycyjny czas, starczyło go jedynie jeszcze na zaprezentowanie materiału znanego z finału LP "Wind And Wuthering". Deklaruję, do tematu powrócimy.
- In That Quiet Earth
- Afterglow
PETER GABRIEL - "Sledgehammer" - (1986) - MAXI CD. Kolejny sprzed kilku dni jubilat. O dzień młodszy od swego byłego zespołowego kolegi, Steve'a Hacketta. Świętowania 70-tek ciąg dalszy. Zabrałem kilka CD-maksi singli, by zaprezentować nieco inne oblicza znanych powszechnie piosenek Mistrza. "Sledgehammer" na małej płytce zawiera wstęp, którego na albumie nie uświadczymy, więc to taka ciekawostka dla wszystkich, którzy dotrwali tak późnej pory.
- Sledgehammer
PETER GABRIEL - "Lovetown" - (1994) - MAXI CD. A tu już mamy temat z filmu "Filadelfia". Kapitalny kawałek, o jakże nocnej atmosferze. Po zmroku go niegdyś poznałem i tak mi jakoś zostało. "Lovetown" nie stało się przebojem miary Springsteen'owskiego "Streets Of Philadelphia", lecz nie przeszkodziło mi to w równym jego pokochaniu.
- Lovetown
PETER GABRIEL - "Biko" - (1987) - na żywo wykonanie "Biko" w okresie promocji albumu "So". Był to czas aktywnego sprzeciwiania się apartheidowi, co nawet chwilę wcześniej zaowocowało specjalną płytą, z udziałem nie tylko Petera Gabriela, ale i Bono czy też Milesa Davisa. I wobec tych wydarzeń postanowiono wydać koncertowe wykonanie "Biko" na singlu, jak również przypomnieć chwilę wcześniejszą, niealbumową kompozycję "No More Apartheid".
- Biko - {recorded live at The Blossom Music Centre, Cleveland, 27 VII 1987}
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
wiosna coraz bliżej |