Muzyka w "Gdzie jesteś, Bernadette?" nie odgrywa nadrzędnej roli, a jednak zapamiętamy scenę w samochodzie z udziałem Bernadette i jej córki Bee, kiedy obie zapodają wniebogłosy wydobywający się z radia hit "Time After Time", Cyndi Lauper. Piosenka powraca jeszcze podczas listy płac, tak więc staje się w zasadzie przewodnim muzycznym motywem filmu. Dawno nie słuchałem skrzeczącej Cyndi, pora więc za sprawą przypomnianej "Time After Time", powrócić do zakurzonych "All Through The Night", "I Drove All Night", "True Colours" czy szczególnie fajnej "She Bop".
Obiecywałem sobie skomplikowaną historię, pełną niejasności i większego ze strony widza zaangażowania, tymczasem stanęło na zaledwie pokręconym żywocie tytułowej Bernadette, jak też jej silnych relacjach (podczas kilku życiowych zakrętów) z córką oraz mężem. Szczególną rolę w życiu Bernadette odgrywa córka (i vice versa), dla której niedoskonałość matki bywa nawet sporym atutem. Córka w wieku szkolnym, ojciec spełnia się na znaczącym stanowisku w Microsofcie, zaś Bernadette należy do asów współczesnej architektury, choć sama mieszka w zdezelowanym domu, z którego powodu nawet wchodzi w konflikt z sąsiadującą nauczycielką swojej Bee.
W zasadzie film do odpuszczenia, choćby, a może przede wszystkim, z uwagi na typowe amerykańskie zakończenie. Zbyt wiele w nim idealnie pasujących do siebie puzzli i splotów okoliczności. Na szczęście wszystkie podane przez twórców tego happy-endowego filmu bzdurki, rekompensują dobre zdjęcia (szczególnie Antarktydy), polotne dialogi - niekiedy też ze szczyptą ciętego humoru, co lubię najbardziej.
Jak zawsze wspaniała Cate Blanchett - tutaj obsadzona w głównej roli. Ta wciąż pełna uroku 50-letnia dziewczyna wszystko trzyma w garści, a kamera nie spuszcza z niej oczu.
Szkoda, że Amerykanie zawsze muszą schrzanić każdy, nawet najlepiej rozwijający się temat. Te figlarne i beztroskie zakończenia wzbudzają już we mnie odruchy wykrztuśne. Za przykład podam film "Plan lotu" - z zawsze kapitalną Jodie Foster. Jakaż niesamowita atmosfera panowała na pokładzie tamtejszego, bodaj dwupokładowego Boeninga, kiedy Jodie poszukiwała na jego terytorium zaginionej w tajemniczych okolicznościach córki. Dziewczynki, której zaskakująco żaden z pasażerów jakoś nie zapamiętał. Dreszczowiec jak talala, a przecież jaka fatalna końcówka. Ale tak to bywa, jeśli do dwóch/trzecich niezłego scenariusza dopadnie twórców wizja finału w trybie science fiction. Tam także z wielkiego boom boom bang, wyszło patataj i patataj...
Tym razem w Cinema City zagościliśmy w dawno nieutkanym komplecie, czyli wszystkie Ziółki, plus my z Mundasem.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Obiecywałem sobie skomplikowaną historię, pełną niejasności i większego ze strony widza zaangażowania, tymczasem stanęło na zaledwie pokręconym żywocie tytułowej Bernadette, jak też jej silnych relacjach (podczas kilku życiowych zakrętów) z córką oraz mężem. Szczególną rolę w życiu Bernadette odgrywa córka (i vice versa), dla której niedoskonałość matki bywa nawet sporym atutem. Córka w wieku szkolnym, ojciec spełnia się na znaczącym stanowisku w Microsofcie, zaś Bernadette należy do asów współczesnej architektury, choć sama mieszka w zdezelowanym domu, z którego powodu nawet wchodzi w konflikt z sąsiadującą nauczycielką swojej Bee.
W zasadzie film do odpuszczenia, choćby, a może przede wszystkim, z uwagi na typowe amerykańskie zakończenie. Zbyt wiele w nim idealnie pasujących do siebie puzzli i splotów okoliczności. Na szczęście wszystkie podane przez twórców tego happy-endowego filmu bzdurki, rekompensują dobre zdjęcia (szczególnie Antarktydy), polotne dialogi - niekiedy też ze szczyptą ciętego humoru, co lubię najbardziej.
Jak zawsze wspaniała Cate Blanchett - tutaj obsadzona w głównej roli. Ta wciąż pełna uroku 50-letnia dziewczyna wszystko trzyma w garści, a kamera nie spuszcza z niej oczu.
Szkoda, że Amerykanie zawsze muszą schrzanić każdy, nawet najlepiej rozwijający się temat. Te figlarne i beztroskie zakończenia wzbudzają już we mnie odruchy wykrztuśne. Za przykład podam film "Plan lotu" - z zawsze kapitalną Jodie Foster. Jakaż niesamowita atmosfera panowała na pokładzie tamtejszego, bodaj dwupokładowego Boeninga, kiedy Jodie poszukiwała na jego terytorium zaginionej w tajemniczych okolicznościach córki. Dziewczynki, której zaskakująco żaden z pasażerów jakoś nie zapamiętał. Dreszczowiec jak talala, a przecież jaka fatalna końcówka. Ale tak to bywa, jeśli do dwóch/trzecich niezłego scenariusza dopadnie twórców wizja finału w trybie science fiction. Tam także z wielkiego boom boom bang, wyszło patataj i patataj...
Tym razem w Cinema City zagościliśmy w dawno nieutkanym komplecie, czyli wszystkie Ziółki, plus my z Mundasem.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"