poniedziałek, 10 grudnia 2018

spectre, czyli widmo niewyspania

Położyłem się do spania dopiero w okolicach piątej. Poświęciłem niewyspany poniedziałek dla "Spectre", ostatnich przygód Agenta 007. Jedynego dotąd filmu z całej serii, jakiego nie widziałem. Do kina w stosownym czasie nie dotarłem, na filmowe DVD szkoda forsy (zbyt dużo jest muzyki), więc jedyną okazją telewizja. Dwójka od pewnego czasu co niedzielę serwowała kolejnego Bonda, a że bez reklam, dlaczego nie. Niech na coś się nada płacony haracz/abonament. Tym bardziej, że na co dzień świństwa z Woronicza nie tykam. Tak swoją drogą, udany ten terrorystyczny epizod. Daniel Craig jak zwykle rewelacyjny. Moja Mundi twierdzi, że jest bardzo męski, no to jaki muszę być ja, skoro kobitka wybrała, jak wybrała. I choć Daniel Craig jednocześnie jest moim ulubionym - zaraz po Rogerze Moorze - Bondem, to jednak wolałem zarzucić oko na Monikę Bellucci. Ten bluesowy nudziarz Ranus ostatnio w niej się podkochuje, nawet każdej niedzieli ustawia w kompie odpowiednią tapetę, ale gdzie on taki stary piernik do tak smukło-filigranowego cacuszka. Żałuję jednak, iż po powrocie z radia za tydzień nie będzie już tak przyjemnej filmowej przytulanki.
Wczorajsze Nawiedzone Studio w mojej opinii atrakcyjne. Rozpiska, wpis wstecz. Niech koniecznie dobiorą się do niej śpiochy. Jestem przekonany, ze sporządzane w pocie czoła radiowe setlisty ratują tyłek niejednego niby słuchacza. Takowy, by dobrze ze mną żyć, zawsze może na ich podstawie ściemnić, że przecież posłuchał. Wie, co było. Ale ja też nie lepszy. Przecież nie ma dnia, by mnie nie zasypywano linkami, których nigdy nie otwieram (choć na odczepnego zapewniam, że jest inaczej), nie odsłuchuję, bo już taki jestem, koniec kropka, amen.
Perfidnie nie zadałem sobie trudu zakupienia najnowszego Erica Claptona. Trudno wyobrazić mi sobie bluesowego mistrza przynudzającego na nutę "White Christmas". A wiem, że się temu konkretnemu klasykowi mistrzunio poświęcił. Ufff, upiekło mi się. Dotąd skrupulatnie kolekcjonowałem jego płyty, tej jednak postanowiłem nie kupować, jak zresztą żadnej innej choinkowej. Dość. Mam tego typu mjuzik-literatury całe wiadro i w ogóle nie słucham. Samemu nie mam ochoty, a nikomu w moim towarzystwie też się nie chce. Rodzinka zazwyczaj odpala telewizor, wyszukując w nim corocznych Golców naparzających w puzony lub ewentualnie jakiegoś kolejnego trójkowego krakowskiego mędrca, najlepiej z eterowej propozycji tygodnia. Wiadomo, tamta rozgłośnia poleca tylko inteligentnie. A ja prostak jestem, więc jeśli już w ogóle kulendy, to najlepiej w wydaniu Moody Blues, Jethro Tull lub tego dżudasowego wyjca Roba Halforda. Chociaż, tych już też się nasłuchałem, przydałoby się może coś nowego. Najlepiej jakiegoś Lemmy'ego, ale jego już z nami nie ma. No to może pięknie, ciepło śpiewających Grega Lake'a czy Johna Wettona. Zaraz zaraz, ale po nich już też tylko wspomnienie. Wychodzi na to, że lubianych przeze mnie dziadów nie ma, więc raczej naszła pora na christmasy z usteczek Taylor Swift, Daltona Harrisa lub Drake'a. Prorokuję niezły czad, lecz mnie z racji wczesnego etapu rozkładu, żadnego plastiku nie wolno. Cukrzyk jestem, zaszkodzi mi jeszcze. 






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"