MARK KNOPFLER
"Down The Road Wherever"
(BRITISH GROVE RECORDS)
****
Prostota, swoboda, elegancja - tymi słowami należałoby podsumować kolejne dzieło Marka Knopflera. Niegdyś szefa Dire Straits, który gdyby tylko zechciał, mógłby niejedną płytę z lat ostatnich podpisać tamtą sprawdzoną nazwą. Podobnie jak i najnowszą. I nie sądzę, by ktokolwiek taki pomysł zawetował. Jednak nie o sztuczny rozgłos sprawa się rozbija. Knopflera od dawna stać na zachowanie umiaru i klasy, i nie sądzę, by w tej kwestii coś się miało zmienić.
"Down The Road Wherever" jest płytą wielobarwną, a jej właściciel skrywa w sobie bogaty wachlarz umiejętności, jednocześnie wyznaczając horyzont ku tworzeniu poprzez marzenia, wspomnienia i pasje. W dodatku, ten z pozoru żaden przecież wielki wokalista, przewrotnie potrafi swym śpiewaniem zaciekawić więcej ludzi, niż niejeden wbity we frak licencjonowany tenor.
Knopfler posiada niesłychany dar opowiadania i muzycznego tegoż ilustrowania. Tkwię w przekonaniu, że gdyby przyszło mu napisać song o sąsiadującym z jego domem zakładem pralniczym, uczyniłby z tego sztukę godną oprawy muzealnej dla kolejnych pokoleń. A co istotne, nie potrzebowałby do tego żadnych fałszywych ozdobników. Wszak i bez nich, bywa dystynktywny.
W wersji limitowanej "Down The Road Wherever" ujawnia 16 piosenek. I tej wersji się trzymajmy.
Jak zawsze, tak i tym razem Knopflerowi potowarzyszyli markowi muzycy. Zakotwiczył więc świetny gitarzysta Robbie McIntoch (ten od m.in. Talk Talk czy epizodu w MMEB), ponadto Dire Straits'owy instrumentalista klawiszowy Guy Fletcher, jak też uprawiający muzyczne pole na tym samym instrumencie Jim Cox. Do nich dobili muzycy obsługujący saksofon (w tej roli kapitalny Nigel Hitchcock), trąbkę, puzon, perkusję, bas czy skrzypce, a także dodatkowe, głównie żeńskie partie wokalne. I wszystkich - tam, gdzie trzeba - dobrze słychać.
Znajdziemy na tej płycie przynajmniej kilka wspaniałych piosenek. Jak 6-minutowe, a osadzone w drugiej części płyty "One Song At A Time". Prosta, wręcz narracyjna ballada, zagrana w średnim tempie, ozdobiona skrzypcami, fletem oraz dosłownie prześlicznym, a jednocześnie nieskomplikowanym gitarowym motywem. Coś tak uroczego, od czego nie sposób się oderwać. A jednocześnie prostego na miarę folkowej piosenki, którą dałoby się zaśpiewać podczas ogniskowej biesiady. Knopfler przywołał tu londyńskie Deptford, gdzie muzycznie raczkowali Dire Straits. A więc temat nosi brzemię młodzieńczych wspomnień, do których muzyk na każdej płycie chętnie powraca.
Pod względem charakterystycznej Knopflerowskiej monotonii należy wyróżnić jeszcze inną balladę, "Nobody's Child". Kolejną pieśń niemal wbitą w Dire Straits'owski kaftan. Jakże bliską klimatowi starszej o ponad ćwierć wieku piosenki "Iron Hand". Jest to nieradosna historia pewnego chłopca, którego ograbiono z możliwości dokonania właściwej drogi życiowej. W tego typu nastrojowych songach Knopfler bywa bezbłędny. Niech o tym przekona nas jeszcze takie jazz-kawiarniane "When You Leave", gdzie jego gitara i głos skromnie stoją za filarem strapionej trąbki. Ważną rolę odgrywa tu jeszcze wyciszone, niemal łkające pianino.
Sympatykom "folkującego" Knopflera polecam z naznaczonymi akcentami fletu i skrzypiec "Drovers' Road". Zapewne z otwartymi ramionami przytulą ów kawałek miłośnicy wiekowego już albumu "Golden Heart".
Z pozostałych nastrojowych piosenek, wyjątkowo przypadła mi jeszcze do gustu "My Bacon Roll". Jej bohaterem zwolennik brexitu. Człowiek nieudacznik, który nie ma pomysłu na życie, więc wyczekuje uśmiechu od losu. I tego typu kompozycji, choć nie wszystkich o takiej sile przekazu, jeszcze nieco na tej płycie znajdziemy. Jednak "Down The Road Wherever" nosi wiele oblicz, a wspomniane ballady są tylko jednym z nich. Bo oto zasmakujmy niemal rockowego (i tylko niepotrzebnie zmiękczonego za sprawą żeńskich - takich w duchu piosenek Joe Cockera - chórków) "Back On The Dance Floor". Ten ożywiony country/blues/rockowy temat, jakby z lekka doprawiony latynoskim sosem, przy odrobinie dobrej woli nadawałby się nawet na taneczny parkiet. Podobnie jak zdecydowanie najradośniejszy, pełen werwy "Heavy Up", w którym Knopfler świetnie miewa się w asyście roztańczonej trąbki oraz puzonu. Można ponadto skosztować mistrzunia na funk/jazzowo, co ma miejsce w "Nobody Does That". Nie obyło się tu bez dęciaków, choć raczej takim bliskim dokonaniom sekcji Ala Greena czy Huey Lewisa. Jak na moje ucho, jedyny niestrawny fragment tej płyty. Bo, jeśli już Knopfler w żywszej formie, polecam "Good On You Son". Fakt, żaden z tego numer epokowy, natomiast nafaszerowany smakowitą a'la Dire Straits'owską gitarą.
Pojawia się też za sprawą bluesowego (fajne Hammondy i dęciaki), a i utrzymanego w lekko pofalowanym rytmie "Just A Boy Away From Home" pewien smaczek. Otóż w jego końcówce, winowajca tegoż albumu chwyta się techniki slide i przez chwilę gra melodię przeboju grupy Gerry And The Pacemakers, a jednocześnie hymnu F.C.Liverpool "You Never Walk Alone". Piosenka dotyczy ojca Knopflera, który pewnego razu, a będąc już na emeryturze, trafił do szpitala, w którym przyszło mu kurować się w atmosferze pobliskiego stadionu. Podobnych opowiastek na "Down The Road Wherever" znajdziemy bez liku, do tego niezłej muzyki również. I najlepiej dotrzeć do niej samemu, bez ingerencji dziennikarskiego pióra.
Ten powszechnie ceniony eks-Dire Straits'owiec, jak mało kto, skrywa w sobie niesłychany dar łączenia życiowych historii z jedyną w swoim rodzaju muzyką. I ta płyta jest tego kolejnym dowodem.