środa, 26 grudnia 2018

BRYAN FERRY AND HIS ORCHESTRA - "Bitter-Sweet" - (2018) -









BRYAN FERRY AND HIS ORCHESTRA
"Bitter-Sweet"
(BMG)

****






Fascynację retro muzyką rozrywkową Ferry ujawnia nie od dziś, choć poważny pełnowymiarowy albumowy cios zadał dopiero w 1999 roku. Powstała wówczas pełna uroku płyta "As Time Goes By", która przeniosła nas do lat trzydziestych minionego stulecia, oferując pełną gamę utrzymanych w stosownym klimacie interpretacji piosenek, z repertuaru m.in. Marleny Dietrich, Cole'a Portera czy Kurta Weilla. Z kolei, całkiem niedawno do głosu doszedł spokrewniony, choć nieco odmienny album "The Jazz Age", na którym Ferry ośmielił się kompozycje z frontu Roxy Music/Bryan Ferry przyodziać w szaty lat dwudziestych. I choć czuwał nad nimi wszystkimi, sam jednak postanowił odsunąć się w cień, powierzając rolę wykonawczą własnym instrumentalistom. A tymczasem, właśnie powstała dzielna jej kontynuatorka, tyle, że już wokalno-instrumentalna płyta "Bitter-Sweet". Będąca, jak w poprzednim przypadku, pod równie dużym wpływem jazzu epoki międzywojennej. I ma to związek z kinematograficznym flirtem Ferry'ego.
Muzyk wystąpił niedawno w Netflixowskim serialu "Babylon Berlin", w którym wcielił się w kabaretowego piosenkarza, co automatycznie pociągnęło go w kierunku zrealizowania w podobnym tonie odpowiedniego albumowego dzieła - włącznie z nadaniem mu stosownej oprawy graficznej. Maestro do jego realizacji zaprosił orkiestrę, której ponownie powierzył wybrane kompozycje z repertuaru Roxy Music/Bryan Ferry, by ci przerzucili je na grunt jazzu, bluesa i ragtime'u. Całość poddając równie nostalgicznej oprawie, co odległe już w czasie kawiarniane występy dawniejszych gwiazd.
Ferry dla "Bitter-Sweet" poświęcił kilka kompozycji, by te pełniły role instrumentalnych, średnio dwuminutowych przerywników bądź introdukcji ("Sign Of The Times", "Limbo", "Dance Away", "Sea  Breezes" oraz "Bitters End"), natomiast pozostałych osiem wbił w szaty retro piosenek, czyniąc z nich przeuroczą nową jakość. Bo choćby podążając za przykładem kompletnie nietrafionej płyty "Olympia" (2010), tym razem nasz bohater odsłonił potencjał kilku tamtejszych, jak się po latach okazuje niezłych kompozycji, których przecież dawniejsze aranżacje skazywały je na niebyt. Na samym albumowym wstępie otrzymujemy właśnie takowe dwie: "Alphaville" oraz "Reason Or Rhyme". Nadanie anachronicznej aury wlało w nie prawdziwego życia. Jednak pozostałe nagromadzone tu kompozycje, z linii Roxy Music/Bryan Ferry, czegoś podobnego już nie potrzebowały, przez co słuchamy ich bez obciążeń, bez zobowiązań, na lekko, a nawet z pewnym przymrużeniem oka. Choć wcale nie jest powiedziane, iż obecne interpretacje "Bitter-Sweet", "Zamba", "While My Heart Is Still Beating", "Chance Meeting" czy "Boys And Girls", wszystkim w równym stopniu przypadną do gustu. Ale to już nie mój problem. Trochę żałuję, iż za sprawą albumu "The Jazz Age", pospieszył się Ferry z przeróbkami "Don't Stop The Dance", "Slave To Love", "The Only Face" czy "Avalon". Można sobie tylko wyobrazić, jak zabrzmiałyby właśnie tutaj.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"