niedziela, 2 grudnia 2018

Praga 30 XI - 2 XII 2018

Nie wiedziałem, że wycieczki z przewodnikami bywają tak wyczerpujące. Dziś nóg nie czuję, a przecież lubię spacery. Nie ma dnia bez przynajmniej jednego. Jednak ten praski należy potraktować kategorią maratonu. A raczej prawdziwemu pościgowi za przydzielonym naszej grupie gawędziarzowi. Fakt, człowiekiem o przeogromnej wiedzy, jednak zaoferowanego na cztery godziny, próbującego przerobić materiał o przynajmniej jeszcze raz tak czasowej ramie. Dlatego dobrze, że nogi nie mówią do mikrofonu, bowiem z dzisiejszej audycji mielibyśmy nici.
Nie obalę mitu pięknej Pragi, ponieważ to miasto usytuowane po obu stronach Wełtawy, naprawdę takie jest. Tylko na gruntowne z nim zapoznanie potrzebny byłby przynajmniej tydzień.
Nawet nie miałem prawa pomyśleć o jakimkolwiek sklepie płytowym. Podczas biegania po większych i mniejszych uliczkach, czasem wręcz zaułkach, dosłownie otarłem się o kilka jeszcze czynnych w te sobotnie popołudnie antykwariatów, jednak zajrzenie do nich nawet na minutę groziło utratą kontroli nad całą rzeczywistością. A tym samym skazanie się na indywidualny powrót do domu. Dlatego dopiero w wolnym czasie nieopodal jednego z wielu tamtejszych rynków udało się wskoczyć na piętnaście
minut przed zamknięciem do firmowego sklepu Supraphonu, w którym miły sprzedawca po skasowaniu za najnowszego Karela Gotta, bez dłuższego namysłu z uśmiechem na twarzy wyartykułował: "na shledanou". By tylko nie przyszło mi jeszcze do głowy jakieś dłuższe plądrowanie półek. Zatem, nowy CD-longplay bynajmniej wcale nie gott'yckiego Karela będzie dla mnie pamiątką i wspomnieniem tego bardzo fajnego i "nadaktywnego" wypadu. I tutaj dodam, że tylko mnie stać na tego typu pamiątki, bowiem wszystkie moje kompanki/kompani poszukiwali zupełnie innych gadżetów - a to jakiś kolorowych magnesów, czeskiego piwa, słodyczy, itp...
Trafił nam się prawdziwy Pan przewodnik z powołania. Gość w wieku średnim, jednocześnie Polak mieszkający w Pradze, wiedzący o Stolicy naszych południowych sąsiadów dosłownie wszystko, a nawet jeszcze więcej. Władający czeskim z równą swobodą, co językiem naszych braci i sióstr.
Z początku pomyślałem, facet ma jedynie wszystko wykute na pamięć, lecz szybko wyszło na to, że to nieprawda, bowiem wystarczyło zadać mu jakiekolwiek jedno czy drugie zapytanie, by posłuchać kolejnej garści ciekawostek, popartej najdrobniejszymi szczegółami. Jak na moje oko jegomość nieco zadzierał nosa, lecz jego
pewność siebie i efektowne swobodne przekazywanie wiedzy przypadło do gustu całej naszej ponad pięćdziesięcioosobowej ekipie, włącznie ze mną. Choć nie ukrywam, bywały chwile, gdy miałem ochotę kopnąć go w zad, szczególnie gdy facet dosłownie zasuwał w nieprzebranych tłumach, w sobie dobrze znanym kierunku, nie interesując się niesionym za plecami peletonem. Musisz bratku zdążyć i nic mnie to nie obchodzi - czytałem tylko z pleców jego czarnej skórzanej kurtki oraz nie mniej czarnej - gruntownie przykrywającej zarysowaną siwiznę - czapki. Ale dzięki jegomościowi dotarliśmy na Hradczany - do gotyckiej katedry oraz zamku, także na Most Karola, pod ścianę Johna Lennona, pod Muzeum Narodowe, Muzeum Muzyki i jeszcze do wielu innych ciekawych miejsc. Nawet do jakiegoś kościoła, w którym akurat dla garstki wiernych oraz sporej liczby zwiedzających odbywała się msza po polsku.
Muszę jednocześnie Szanownym Państwu napisać, iż Czesi naprawdę za nami nie przepadają. Wyczuwałem to niemal na każdym kroku. Polski język nie jest tam zbyt mile słyszany. Być może pepiczki mają do nas większy żal za rok 1968, niż my do Ruskich i Niemców za 1939. Bo niby jakim prawem tylko moi rodacy mogą uzurpować sobie żal za historyczne bolesne doznania? Proszę sobie wyobrazić, że najwięcej - poza czeskim - słychać w nieprzepranych tłumach właśnie języka polskiego, w dalszej mierze po troszku hiszpańskiego, angielskiego oraz węgierskiego, a tylko okazjonalnie rosyjskiego czy ukraińskiego (nie odróżniam, te dwa języki to dla mnie jeden czort), jednak w restauracjach, sklepach czy innych miejscach obleganych przez nienaturalne tłumy turystów nie znajdziemy niczego przetłumaczonego na język polski, natomiast na rosyjski niemal wszędzie.
W jednej z zatłoczonych i wcale nieluksusowych restauracji postanowiliśmy coś zjeść na ciepło. Jakiś knedliczkowy typowo czeski obiad. W sąsiedztwie wspomnianego sklepu z płytami, gdzie kupiłem najnowszego Karela Gotta. I w tym miejscu zaznaczę, znaleźć wolne miejsce gdziekolwiek, należy uznać za duży sukces i takież samo szczęście. Wszędzie mrowisko ludzi - dosłownie. Do pewnego momentu traktowałem taki stan rzeczy jako ciekawostkę, po godzinie już upatrywałem sprawę w kategoriach lekkiego przesilenia, zaś po kolejnych dwóch/trzech godzinach zarysowywał się w mym sercu stan irytacji. Pod koniec dnia nie potrafiłem już pojąć uśmiechu innych napotykanych turystów, bowiem w moim łbie kołatało jedynie marzenie o jak najszybszym powrocie do autokaru.
Powróćmy na moment do skonsumowanego na Starym Mieście obiadu. Miało być po czesku i było. Dwa rodzaje knedli, jakieś odpowiednie mięso, do tego sos z obowiązkowym kminkiem (dzięki któremu chyba Czesi nie mają wzdęć), dwa rodzaje kapusty na ciepło, plus kuflowe piwo. Ekstra, tak być miało, tak sobie wymarzyłem, pomimo iż ostatecznie całe danie naprawdę jakościowo średnie. Przed jego podaniem kelner zapewniał, że to najlepsze żarcie, jakie oni serwują. Taka czeska wizytówka. Hmmm... dzisiaj w domu na obiad - idąc za ciosem - Żoneczka także zaoferowała knedle, tyle, że nieporównywalnie lepsze.
Za toalety wszędzie płacimy. Nie tylko na stacjach benzynowych, ale nawet w KFC, McDonaldzie czy Burger Kingu. 10 koron to nie majątek, ale przy każdej okazji trzeba pamiętać o drobnych.
Tak z innej beczki... nie potrafiłbym jednak zakochać w tak przeludnionym mieście, w którym normalne życie toczy się jedynie poza Centrum. W Pradze zapewne nie istnieje coś takiego, jak umówienie się z kumplami na piwo w okolicach Starówek - bo jest ich kilka. Trwa tam nieprzerwane turystyczne przeładowanie. No chyba, że się ktoś zajmuje złodziejską profesją, jak jeden z wczoraj przyłapanych na gorącym uczynku delikwentów, który już miał rękę w torebce mojej Żonki. Chciałem mu dać w mordę, jednak powstrzymało mnie widmo ewentualnych w tego następstwie problemów, wiadomo, na terenie nie mojego kraju.
Popstrykałem sporo fotek. Tych osobistych tu poskąpię, gdyż wizerunku od zawsze nie ujawniam, jednak pozostałymi chętnie się podzielę. Proszę ten fakt szczególnie docenić, gdyż zrobienie niejednego zdjęcia groziło oderwaniem się od wycieczki, która dosłownie goniła przewodnika. Przystanięcie na kilka sekund, by foto było nieporuszone, groziło utratą grupy na dwadzieścia metrów, a w porywach nawet pięćdziesięciu. Proszę zatem na tej podstawie wyobrazić sobie, jak wyglądała moja przechadzka po Pradze. Chciałem jednak coś z tego wyjazdu mieć. Wspomnienia szybko się zacierają, szczególnie w moim wieku, tak więc jedno czy drugie zdjęcie może je tylko w przyszłości przywołać.

P.S. Na pożegnanie z Pragą był uliczny kubek grzanego wina. Nawet całkiem całkiem, po tak wyczerpującym dniu.

P.S.2 Dziękuję mojej ekipie za przemiło spędzony dzień. Mojej Mundi, Kasi, Tomkowi i Matiemu Ziółkowskim oraz z ich strony koleżance Kasi z synem Patrykiem. Do kolejnego zobaczenia...






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
 Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"


====================================
====================================



UWAGA !!! Zdjęć mnóstwo, lecz w Pradze nie bywa się co dzień. Poza tym, ten blog stanowi za rodzaj osobistego pamiętnika, więc...


ściana Johna Lennona...
...podobno kiedyś ją zamalowano na biało...
...i na apel pewnych zakonników zaczęto przywracać jej słuszny klimat
finał dnia
wieczór przy moście Karola
na przedświątecznym jarmarku
u Szwejka
tu zjedliśmy obiad
menu w naszej restauracji
po polsku nie zamawiamy
baner w sklepie Supraphony reklamujący najnowszy album mistrza czeskiej piosenki
tymi wieżyczkami najwyraźniej zainspirowała się wytwórnia Walta Disneya
niestety nie było czasu na zajrzenie do tego sklepiku
brama przed Mostem Karola
na Moście Karola
wchodząc na Most Karola
nad Wełtawą
nieopodal tego miejsca INXS kręcili klip do "Never Tear Us Apart"
fragment pomnika Vaclava Havla
drzewo otulono stołem, do tego przyspawane krzesła, i niech stoi dla dalszych pokoleń
prawda, że oryginalny pomnik Vaclava Havla?
przy Muzeum Muzyki
praskie tramwaje tu i poniżej...
pomiędzy tramwajami kadr z kościoła, w którym właśnie msza odprawiana w języku polskim
do tego sklepu z płytami też nie dało rady
to taki ichniejszy Wawel
Twórcy rocka gotyckiego mogliby się tutaj inspirować.
Według przewodnika kolejki do katedry trwają nie dłużej jak sześć minut, w rzeczywistości trzy/cztery razy dłużej. Każdego kontroluje policja.


toalety płatne
Nasz autokar na pół godziny przed wyjazdem do Pragi. Początek podróż z pętli górczyńskiej.