środa, 1 listopada 2017

PHANTOM 5 - "Play To Win" - (2017) -









PHANTOM 5
"Play II Win"
(FRONTIERS RECORDS)

***1/3




Tylko rok trzeba było poczekać na nową płytę Phantom 5. W takim tempie harowano jedynie w najbardziej twórczych dla rocka dekadach 60/70/80's. Wówczas zwyczajowo każdego roku artyści objawiali swe nowe dzieła. I żadnemu z nich nie przychodziło narzekać na ogrom tras koncertowych czy ciągnących się w nieskończoność przygotowawczych nagraniowych sesji. Mało tego, tym szczególniej mnożyły się muzyczne skarby jedno po drugim, czego obecnie doświadczamy epizodycznie. Phantom 5, co prawda takowych nie tworzą, lecz przynajmniej jego muzycy nie osiedli na laurach po dobrze przyjętym debiucie, tym samym uczciwie wykonując swą powinność według normatywnego trybu.
Na czele tego niemieckiego kwartetu stoi były wokalista Bonfire - Claus Lessmann, oraz klasowy gitarzysta, ale też basista Michael Voss. Temu pierwszemu bardzo dobrze w swoim czasie zrobiła zmiana otoczenia, bowiem ostatnie płyty Bonfire z jego udziałem, były delikatnie mówiąc: słabiutkie. Z kolei Michael Voss uwielbia wyzwania, więc postanowił nie ograniczać się do wieloletniego Mad Max, jak też do innego nowego tworu Wolfpakk, a wziął sobie jeszcze na głowę kolejną kolaborację, właśnie melodic/hardrockowych Phantom 5. Wypada uzupełnić zespołowy skład, tak więc drugim gitarzystą, a zarazem instrumentalistą klawiszowym, jest znany z Evidence One Robert Boebel, zaś za zestawem perkusyjnym zasiada Axel Kruse - kolega zespołowy Michaela Vossa ze wspomnianych Mad Max. Tym samym Phantom 5 śmiało można nazwać kolejną supergrupą, choć wymienieni artyści nie posiadają na tyle elektryzujących nazwisk, by zapisać się złotymi zgłoskami w annałach rocka.
"Play II Win" powinno przypaść do gustu entuzjastom późniejszych Bonfire, kiedy to grupa spuściła już nieco z heavy metalowych ambicji, osiadając na przyjemnym i bezpieczno-słodkawym hard-rockowym gruncie. Albowiem ich styl po kilku udanych wczesnych latach wpasował się w nurt ładniutkiego hard roczka, przy którym kultowi Deep Purple to naprawdę diaboliczni wymiatacze.
Szkoda, że cała ta płyta tylko do bólu poprawna. Trochę żal, że tak rasowi muzycy nie wspięli się na odrobinę szaleństwa. Fajnie się tego słucha, lecz nic poza tym. Niestety tak szybko
zapomnimy o tej płycie, jak ta jeszcze prędzej nadeszła. Nawet nie potrafię doszukać się tutaj czegoś bardziej wyrazistego. Biorę więc z tego, co jest. Otwierający "The Change Is You" ma dobre tempo i należyty zadzior, jednak melodią jakoś nie powala. Myślę, że lepszym na początek okazałby się następny w albumowej kolejności "Crossfire", a jeszcze lepszym ponownie kolejny, i naprawdę fajowy "Baptised". Niestety w późniejszym albumowym wnętrzu znajdziemy już tylko ogrom poprawnych piosenek. Tak tak, nawet przyzwoicie dobrych, lecz owe "poprawnych", wydaje się ich jedynym uczciwym podsumowaniem. Przy żadnej z jedenastu tu dostępnych kompozycji nie zatrzymałem się na dłużej, choć całą płytę zapodałem dobrych tuzin odtworzeń. Najbliższej celu oscylowała fajna melodia ze wspomnianego "Baptized" oraz schyłkowego "Shadows Dance" - i to też w tym ostatnim przypadku za sprawą refrenu, albowiem poprzedzająca go zwrotka, to jak krzyk na pustyni.
Album zamyka jedyna w zbiorze ballada "Reach Out". Naprawdę okazała. Z pianinem, z wplecioną w tło niby-wiolonczelą, wreszcie z najładniejszym albumowym refrenem. Głupio trochę, jeśli balladka przebija wszystkie rockersy, w dodatku zespołu o hard rockowych aspiracjach. Mimo wszystko polubiłem Phantom 5 i na pewno ucieszę się na wieść o ich kolejnym albumie. Czyżby już w przyszłym roku?






Andrzej Masłowski

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"