środa, 1 listopada 2017

REVOLUTION SAINTS - "Light In The Dark" - (2017) -









REVOLUTION SAINTS
"Light In The Dark"
(FRONTIERS RECORDS)

***1/2





Ukazanie się "Light In The Dark" jest dla Deena Castronovo świadectwem wyjścia na prostą, choć nie kończy jego konfliktu z prawem. Ponad pięcioletni wyrok w zawieszeniu właśnie się odbywa, a sprawa pobicia i gwałtu swej narzeczonej nieprędko rozejdzie się po kościach. Złe uczynki nie przeszkodziły jednak wyrzuconemu z Journey muzykowi w zrealizowaniu drugiej zakontraktowanej płyty - dla tego przecież wciąż świeżego tercetu.
Wydany przed dwoma laty debiutancki longplay "Revolution Saints" okazał się moją osobistą melodic/hard-rockową płytą roku. Było to dzieło ze wszech miar doskonałe - zarówno pod względem kompozycyjnym jak i wykonawczym - a jednocześnie wtórne i przyjemnie trącące myszką względem przedwcześnie zakończonej epoki 80's. Oczywiście pełni jego walorów nie należało jednostkowo przypisywać samemu szefowi, czyli perkusiście i wokaliście Deenowi Castronovo (a w przeszłości także muzykowi Bad English, Hardline czy samego Ozzy'ego Osbourne'a), ale również pozostałym dwóm, równie pierwszorzędnym postaciom: basiście Jackowi Bladesowi (z Night Ranger, a niegdyś także partnerowi Castronovo w Bad English) oraz gitarzyście Dougowi Aldrichowi (ostatnio działającego równorzędnie w The Dead Daisies, ale też znanego z Whitesnake, wcześniej z Dio, a jeszcze dawniej z kompletnie zapomnianej formacji Lion). I właśnie w tym samym line-up'ie cała trójka przystąpiła do nagrywania "Light In The Dark". Wszyscy w dobrych nastrojach, o czym triumfalnie przez wiele przedpremierowych tygodni obwieszczano niecierpliwym sympatykom zespołu.
od lewej: Jack Blades, Deen Castronovo oraz Doug Aldrich
Najnowsza propozycja "świętoszków" wydaje się trzymać fason debiutu, jednak poziomem kompozycyjnym minimalnie mu ustępuje. Syndrom "dwójki", z którym wielu artystów miewa pod górkę. Szczególnie, gdy znienacka zaskoczą doskonałym debiutem. A tu właśnie o takim zjawisku mowa.
Deen Castronovo nadal solidnie śpiewa. Pod tym względem może stanąć ramię w ramię z dawnymi Journey'owymi kompanami: Stevem Perrym oraz obecnym, i sporo młodszym Arnelem Pinedą. Nawet jeśli jemu samemu matka natura poskąpiła podobnej szerokiej skali oktawowej. Castronovo jednak wiele nadrabia niewymuszoną wrażliwością, naturalną ekspresją oraz nie lada zaangażowaniem. Osobiście bardzo lubię jego barwę głosu, więc jego ewentualne niedostatki warsztatowe kompletnie mnie nie obchodzą.
Na "Light In The Dark" znajdziemy kilka efektownych, pikantnych i zarazem oddających obecny stan ducha Castronovo piosenek. Jednocześnie będących wypadkową stylów Journey oraz
Whitesnake. Weźmy te najlepsze, jak: "Freedom", "Don't Surrender" oraz "Running On The Edge". Nie zabrakło też obowiązkowych ballad. Niestety, tylko dwóch: "I Wouldn't Change A Thing" oraz "Can't Run Away From Love", i nie tak dumnych, jak te z fenomenalnego debiutu. Że choćby powołam się na jeden niedościgniony klejnot "In The Name Of The Father (Fernando's Song)".
Pomimo lekkiego rozczarowania świadom jestem dobrej płyty zespołu, któremu poziomem i kulturą grania, i tak niewielu może dzisiaj zagrozić.
Acha, zapomniałbym, wypada jeszcze wspomnieć o Alessandro Del Vecchio - który nie tylko ponownie podjął się roli producenta, ale - jak w przypadku debiutu - także tu i ówdzie dograł wszystkie partie instrumentów klawiszowych.






Andrzej Masłowski

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"