sobota, 6 sierpnia 2022

dylan & the dead

Po kinie i nadjeziornym relaksie, pora na koncertową kolaborację Boba Dylana z Grateful Dead.
Niemało emocji w tamtym czasie wzbudził ten jednopłytowy, w sumie przykrótkawy live. Nie wszyscy dali się przekonać. Szczególnie złośliwi wyspiarscy dziennikarze, którzy nietypowym eksperymentom nie po raz pierwszy postawili "nie". W naszej prasie też pamiętam płycie dokopano, choć nie bardzo już teraz, z czyich to wyszło rąk. Nieważne, Andy just get to the point ...
Kolejna po "Abacab" Genesis antypłyta, której pragnę bronić, a nawet Szanownym Państwu polecić.


Bob Dylan "Dylan & The Dead" - premiera luty 1989.
Notowania albumu: 38 miejsce w UK / 37 miejsce w US.
Materiał koncertowy z 1987 roku, zarejestrowany podczas stadionowego tournee. Były to koncerty amerykańskie. W sumie tylko siedem kompozycji - wszystkie ze śpiewnika Dylana. A dzięki kolaboracji z Grateful Dead, wszystko doprawione na folk/rock/psychodeliczną nutę. I nawet mniej folk, co jaśniej na rock.
Nie mają tutaj jednak czego szukać ewentualni niecierpliwi. To granie wchodzi do płuc jedynie smakiem mocniejszego sztachnięcia. Żadne radio zatem tego nie ruszy. No chyba, że prowadzący lubi dymka i zawieszony wzrok.
Moje preferencje: "Slow Train", "All Along The Watchtower" oraz "Knockin' On Heaven's Door". Przy czym, jak najbardziej polecam w całości. Wszak głupio spetować dobry tytoń w jego połowie.
"Slow Train Coming", tutaj jako "Slow Train" - "... powoli nadjeżdża ospały pociąg, już go widać zza zakrętu ...". Od razu mam przed oczyma okładkę płyty "Slow Train Coming". Płyty, z którą wobec Dylana straciłem dziewictwo. A jednocześnie płytę, na której przecudownie na gitarze poprzebierał wciąż jeszcze startujący w wielki świat Mark Knopfler. No to spójrzmy na tamtą okładkę. Rysunek, jakby spod ołówka na szarym kartonie, a z naznaczonego na nim tunelu wyłania się parowiec, a tu torowisko dopiero w budowie. Pociąg gna, a robotnicy w wiadomym sobie tempie stawiają podkłady. Pociąg miał być symbolem nadchodzącej apokalipsy. A ten jego pęd pobudzić ludzkość do pójścia na ratunek. Piosenka wcale nie tak odległa od oryginału. Jej zaletą jeszcze bardziej 'popsuty' głos Dylana. Słyszę w nim tę samą 'oprychowość', co w "Tweeter And The Monkey Man" - komitywy Traveling Wilburys. Oto najcudowniejszy dowód jego zepsucia.
Monotonne, melorecytacyjne "All Along The Watchtower", z przefajnymi gitarowymi przeplatankami Jerry'ego Garcii oraz Boba Weira, akompaniowane przez Dylana, to mocny akcent tego live'u. Rzecz o łotrze i błaźnie; rozmawiają ze sobą o trudach życia, a klimatu ich konwersacji nadaje biblijny ton. Dylan nie ukrywał fascynacji tą księga, więc musiał poszukać pola, o co ją zaczepić.
"Knockin' On Heaven's Door" - piosenka z filmu "Pat Garrett i Billy Kid". Pojawia się w scenie, gdy miejscowy szeryf kona w objęciach swej żony. W wersji Dylan & The Dead w nieco bardziej gospel-country oprawie i jeszcze leniwszym w stosunku do pierwowzoru tempie. Zaśpiewane z wyraźnym niechceniem, co w przypadku Dylana dodaje dodatkowego splendoru.
Nie jest źle. Nie wierzcie krytykom podobnie, jak politykom. Ta sama glina. Miejmy wszyscy uszy otwarte. Z powodu jednego czy drugiego niezadowolonego gryzipióra, nie dajmy się ograbić z muzyki.

a.m.