środa, 24 sierpnia 2022

moonlight in samosa

Robert Plant
strona A - "Burning Down One Side"
strona B - "Moonlight In Samosa"
1982 Swan Song / WEA International
(SSK 19429) - Made in England

Przede wszystkim "Moonlight In Samosa". Ale to tylko polski typ. Na świecie żaden z tego przebój, a jedynie zwykły bisajd do pierwszego singla solowego Roberta Planta. Kawałek raczej słabo kojarzony, o ile taki Niemiec czy Amerykanin nie posiadają w kolekcji całego albumu "Pictures At Eleven". Łowcy radiowych przebojów, ludzie niesłuchający całych płyt, raczej tematu nie skojarzą. I tak to się przedstawia, aczkolwiek wiem, iż trudno w te słowa będzie uwierzyć moim rodakom, kojarzącym post-LedZeppelin'owską działalność Pana Roberta głównie z "Księżycem Nad Samosą".
Na pierwszej stronie przytoczonej siedmiocalówki, w miarę udane, choć niespecjalnie porywające "Burning Down One Side". W warstwie literackiej rzecz o nieodwzajemnionej miłości, natomiast muzycznie jest to najbardziej w świecie ceniony numer z tej płyty. Trochę zaskakujące, gdyż obok przepięknej"Samosy", osobiście postawiłbym na "Slow Dancer" - kompozycję najbliższą schedzie po Led Zeppelin. W "Burning Down One Side" za bębnami Phil Collins, o czym wspominać nie trzeba, albowiem nawet bez zaglądania do listy płac, słychać po ciemku.
Stronę B pochłania "Moonlight In Samosa". A więc tak przedstawia się ta gorsza strona małej płyty, której zawartością zapewne nie zawracali sobie głowy żadni didżeje. No proszę, a tu taka niespodzianka. Nagroda dla nieufnych, którzy po zapoznaniu z "this side", nie dali wiary w przegraną reprezentanta "other side". A na niej ślicznej melodii oraz urody ballada, zaśpiewana z namiętnością, wiarą, od serca przekonaniem, a nawet pewną seksualnością. Wszystko w ustach najlepszego rock'śpiewaka lat 70-tych, wabiącego ze sceny płeć piękną i brzydką głosem, włosami oraz rozpiętym torsem. To także song o miłości. I bywa mistyczny, albowiem Robert Plant śpiewa, jakby w swych pragnieniach został zatopiony we śnie. Klejnot. Ponownie za bębnami Phil Collins, który na albumie dzielił perkusyjne obowiązki z Cozym Powellem

a.m.