niedziela, 15 sierpnia 2021

zaczarowana wyspa, zaczarowana przystań

Tylko nadmorskie okoliczności plus wyselekcjonowane towarzystwo stają gwarancją udanego urlopu - na którym tego lata również nie zabrakło estradowych atrakcji.
Najpierw byłem na występie Marcina Dańca, a dwa dni później na Zenku Martyniuku. O tak, zaliczyłem więc i ten muzyczny akcent. Podobno w życiu wszystkiego trzeba spróbować. Zaraz zaraz, jak poszedł tekst jednej z piosenek: "... nie dla mnie chłopak z gitarą, nie dla mnie taki jak Ty, gitara twoja jest brzydka, śliczny jesteś Ty ...". Pan Zenek swoje kawałki nazywa pioseneczkami, zaś rozgrzewający występ gwiazdy wieczoru, niejaki Bajorek, zarzucił gdzieś na wstępie: "bo disco polo jest po to, by się dobrze bawić" - i chwyciło. Po czym, w niemal kazaczokowym boogie, gdzieś w jego sercu Bajorek wyartykułował: "prawa, lewa ręka w górę, buzi buzi szybko daj". Oj wesoło było, wesoło. Tym bardziej, że klawiszowiec Akcent, Pan Ryszard, obchodził tego dnia urodziny. Zapewne za kotarką strzelały korki szampanów. Spodziewanej dobrej zabawy nie zakłócił nawet intensywny deszcz. Zresztą, Zenek Martyniuk i na niego był przygotowany - "... tańczysz tak, jak letni deszcz...". Ucieszył się chyba pewien młodzieniec, który porwał mnie na ten koncert.
Nietani koncert, bowiem bilety po siedem dych od łebka. A przecież w tym konkretnym przypadku cena razy dwa, gdyż zostałem na niego zaproszony i całkowicie zrefundowany. Uwierzcie Kochani, na żywo "Pszczółka Maja", "Przez Twe Oczy Zielone", "Dziewczyna Ze Snu" czy "Zaczarowana Wyspa" - z koniecznym dośpiewem: "zaczarowana przystań", to kawałki, które dla wielu moich rodaków mają sens, dając im energetycznego kopa, więc niczego nikomu nie odbierajmy. Niech poniosą nas słowa jednej z wielu Akcent'owych piosenek: "daj muzyce kołysać się, płyń na fali, nie zmieniaj się". I wiecie co, chyba jednak lepszy taki świat, niż ten z asfaltu, betonu i z tymi wszystkimi napuszonymi nazwami ulic, typu: Wyzwolenia, Bohaterów czy Powstańców, których to ulic minąłem tuziny tuzinów, przejeżdżając przez różne zakątki polskich miast, miasteczek czy wiosek i osad - tego naszego ascetycznego kraju. Bo, czy aż tak bardzo bolałyby nas ulice Myszki Miki, Janosika, Stanisława Anioła bądź przywołanej już Pszczółki Mai? Wyobraźmy sobie wymianę tablic na głównych warszawskich arteriach, z Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, na alternatywne wobec ich powagi Aleje Gucia i Mai. Ojej, ale by się z wściekłości posrali w tym naszym Sejmie, że o obrońcach tych wszystkich zniewolonych lub wyklętych, nawet nie wspomnę.

Przed urlopem miałem trochę płyt do wysłania. A, że trzeba było je bezpiecznie zapakować, poskutkowało zwiezieniem niemałej ilości makulatury, głównie od moich wciąż kupujących tradycyjne gazety rodziców. Przytaśtałem zatem całą siatkę już niepotrzebnego nikomu papieru i zabrałem się do roboty. I tak rozwijając te arkusze, a potem je ponownie zwijając, klejąc lub niekiedy wiążąc, gdzieś całkiem przypadkiem natknąłem się na nekrolog sprzed mniej więcej miesiąca, a był to nekrolog mojego dobrego znajomego, i tak się zarazem składa, że to też mój imiennik. A co szczególnie istotne, od dawna zaangażowanego Słuchacza Nawiedzonego Studia. W ten sposób przyszło pożegnać mi lubianego człowieka, na którego pogrzebie, w zasadzie powinienem być.

Odszedł Brian LaBlanc - wczoraj się dowiedziałem. Połowa rodzinnego melodicrockowego duetu Blanc Faces, tworzonego do spółki z przefajnym wokalistą oraz wieloinstrumentalistą Robbiem LaBlanc'kiem. To ten facet, o którym przy każdej okazji zaznaczam, że śpiewa podobnie do Alana Frew z kanadyjskich Glass Tiger.
Brian LaBlanc był przede wszystkim basistą, jednak w Blanc Faces dośpiewywał również swemu bratu chórki, ponadto okazjonalnie grywał na gitarze rytmicznej, niekiedy nawet na organach oraz innych instrumentach klawiszowych.
Nie podano przyczyny jego śmierci, ale czy to takie ważne?
Blanc Faces wydali dwie płyty. Obie mam i na pewno czegoś z nich dzisiaj posłuchamy. O ile nasz radiowy odtwarzacz okaże swą łaskę. Nie znam jego obecnej kondycji, a po dwóch tygodniach rozłąki wszystko może zdarzyć się.

Obiecuję, nigdy w Nawiedzonym Studio nie usłyszycie Pawła Kukiza. Macie to u mnie. O ile bycie dziwką nie zawsze upokarza, o tyle kurwiarzy jakoś wolę omijać. Wiecie Kochani, dziwka to jednak zazwyczaj babka z klasą, miewa swój przyciemniony pokoik, gdzieś na poddaszu zrujnowanej kamienicy, w którym odpowiednia lampka, nastrój, perfumerii woń, natomiast ten Kukiz to taka zwykła uliczna szmata, wobec której zabrakło nawet dygocącej latarni do podparcia obolałej dupy. Typowy bezgaciowy antysystemowy partacz. Taki pan nikt, niechciany lump, którego nędzny żywot nie nadaje się do jakiejkolwiek reasumpcji, i na którego i tak nikt przyzwoity by się nie zrzucił. Skundlony fagas wspierający miliardy na bełkot propagandowej rządowej telewizji, zaś wszystkim inaczej myślącym proponuje jedynie kodeksy i paragrafy. Idź pan, panie Kukiz, idź do diabła.

Zapraszam o 22-giej do radiowych odbiorników. Dużo wspaniałej muzyki oraz wakacyjnych wspomnień - jak zawsze na 98,6 FM Poznań oraz na afera.com.pl
Do usłyszenia ...

a.m.