czwartek, 29 października 2020

BLUE ÖYSTER CULT "The Symbol Remains" (2020)



 


BLUE  ÖYSTER CULT
"The Symbol Remains"
(FRONTIERS)

*****

 

 

 

Na początku epoki 70's Blue Öyster Cult mieli stanowić za amerykańską odpowiedź na Black Sabbath. Aura okultyzmu, zjawisk paranormalnych, mroku i jeszcze kilku tym podobnych kwestii, bardzo obie formacje do siebie zbliżyły, choć muzycznie było inaczej. Poza tym, Bi Ou Si mieli przemiennie czworo wokalistów, a Sabbs jedynie Ozzy'ego. A mimo to pionierzy amerykańskiego heavy metalu zainspirowali wielu entuzjastów, nie tylko głośnego grania, ale też niejednych psychodelików czy progrockowców, zasiadając na królewskim tronie, z którego do teraz nie dali się zepchnąć.
"The Symbol Remains" - tytułem nawiązujące do frazy ze starszego numeru Bi Ou Si "Shadow Of California" - ukazało się po 19 latach od bardzo fajnej i mocno niedocenionej płyty "Curse Of The Hidden Mirror". Album zawiera 14 premierowych kompozycji, zupełnie nieczujących najmniejszej skruchy wobec czerpania z tego, co już było, plotąc jednocześnie całkiem świeże wianki i z dumą podążając przed siebie. Bo i też kompletnie nie słychać, że tym panom przybyło o dwie dekady siwych włosów. Nowa płyta rozwala entuzjazmem, napawa świeżością, a przy tym jest uroczo staromodna. Mało tego, połowa jej "gorszej" części fantastyczna, a druga na poczet mojej odpowiedzialności genialna. W czubie wiwatującej stawki "Tainted Blood", "Nightmare Epiphany", "The Machine", "Florida Man", "Secret Road" - cóż za gitarowe dialogi!, "The Return Of St. Cecilia", "Train True (Lennie's Song)" plus nastrojowe i brzmiące niczym czterdziestoletni klasyk "Fight". Jest jeszcze trzymające w napięciu, posępne i spowolnione "The Alchemist", gdzie Eric Bloom chwilami śpiewa, jakby szyją zawisł na drążku. A przecież, wysunięty ku albumowej promocji "That Was Me" (tutaj w gościnie w chórku niedawny muzyk pierwszego szeregu Albert Bouchard) czy "Box In My Head", zdają się niemal o kapkę nie ustępować. Tak przy okazji, "Box In My Head" uświadamia, iż nasz umysł to zagadkowe i jednocześnie fascynujące miejsce. No właśnie, teksty. Bi Ou Si mają przestronne pole widzenia, a swym metaforycznym myśleniem bywa, że wyrażają się mrocznie, wampirycznie, z nutką od zawsze skrywanej magii, ale również epizodycznie zahaczając o świat nowoczesnych technologii. I wszystko to wzajemnie sobie nie przeszkadza.

Dzisiaj trudno prorokować, czy wśród rozsianego na placu "The Symbol Remains" dobrodziejstwa narodziły się nowe potęgi, miary "(Don't Fear) The Reaper", "Burnin' For You", "Veteran Of The Psychic Wars" czy "Godzilla". Jedno wszak pewne, nie brak tu fantastycznych i nierzadko piorunujących melodii, jak również dobrze znanych z historii BÖC zabójczych gitarowych riffów, pewnej równie znajomej niepohamowanej intensywności, jak też przemiennie kontrastujących zadziornych bądź pozornie słodkawych partii wokalnych, za których demokratyczne linki pociągają Eric Bloom, Donald "Buck Dharma" Roeser oraz Richie Castellano. Ci dwaj ostatni, dodatkowo jeszcze szarpią wszystkie riffy na gitarach prowadzących, co jednocześnie w żaden sposób nie czyni ich roboty uprzywilejowanej, albowiem cały kolektyw w swej pracy zbiorowej zasłużył tu, oprócz kilku dodatkowych zer na koncie bankowym, przynajmniej na dyplom uznania, przybranego asparagusem goździka oraz kawę z wuzetką.
Rewelacyjny album, choć szkoda, że z nędzną okładką.


A.M.