RUNRIG
"The Last Dance - Farewell Concert"
(RCA)
*****
Skały wulkaniczne, zielone wzgórza, nieopodal zamek, a pomiędzy nimi to miejsce - Park Miejski w Stirling. Serce Szkocji. Idealna sceneria do dwóch dni pożegnań z fanami - w liczbie pięćdziesięciu tysięcy. Tak, bowiem dwa razy po dwadzieścia pięć tysięcy stawiło się w dniach 17 oraz 18 sierpnia 2018 roku w tym przeuroczym miejscu, by podziękować grupie za ich 45 lat. Była to ostatnia okazja, by potowarzyszyć Runrig podczas ich kończącej bieg podróży. Podobno na tamten czas wykupiono wszystkie loty do Glasgow i Edynburga, a w promieniu 100 kilometrów ze świecą było szukać jakiejkolwiek pustej kwatery.
Hmmm, znam Runrig od zawsze, ale nie pomyślałbym, że to już tyle lat.
3-płytowe "The Last Dance" stanowi za kompletny zapis tego drugiego, a zarazem ostatniego w dziejach grupy show. Przedstawiciele celtyckiego rocka zgodnie z przewidywaniami dokonali w nim przeglądu bogatego dorobku, tym samym serwując swoiste greatest hits na żywo. Pierwsza część koncertu zdecydowanie pod kątem rocka i bliskiej tego stylu żywiołowości. Po wstępnym intro, do głosu dochodzi prześliczne "The Years We Shared" (rzecz z ostatniego albumu "The Story"), po czym dobijają dwa wielkiej klasy przeboje "Protect And Survive" oraz "Rocket To The Moon" - piosenki z ich najpopularniejszego dzieła "The Cutter And The Clan". Albumu, który w 1997 roku, z racji 100-lecia EMI, został nawet uhonorowany w specjalnej setce płytowych reedycji, wraz z ich irish-rockowymi kompanami ze szkockich The Waterboys (album "This Is The Sea") czy art-pop/rockowymi Talk Talk ("The Colour Of Spring"). Wartość piosenek z marginalnie u nas spopularyzowanego "The Cutter And The Clan" niosła się w Stirling równie ponętnie, co uroki tamtejszej okolicy. Tym bardziej, że Runrig przypomnieli tę płytę jeszcze za sprawą ludowego tematu "Alba", bądź
wystawionego na finał występu, a skrojonego w duchu acapella oraz zaśpiewanego w asyście rozentuzjazmowanego tłumu "Hearts Of Olden Glory". To jeden z tych najbardziej wzruszających momentów, do których przy okazji również należy zaliczyć pojawienie się na scenie pierwszego głosu Runrig - Donniego Munro - który w towarzystwie celtyckiego chóru z Glasgow wykonał gospelowy song "Cearcal A' Chuain" ("... wszyscy tkwimy na oceanie, sterując kursem przez nasze życie..."). Ale przecież podobne ciarki wyzwolą subtelne i także zaśpiewane z publicznością "Every River" czy "Loch Lomond" - tematy zainstalowane już w trzeciej części koncertu, który podobnie jak niemal cała jego druga odsłona składa się z bardziej uduchowionych piosenek. Także na swój sposób podrasowanych rockiem, choć mentalnie stanowiących folk/ludową spuściznę.
Śpiewający w Runrig od połowy lat dziewięćdziesiątych Bruce Guthro jest bardziej rockowy od natchnionego i niemal gospelowego Donniego Munro, przez co swobodniej radzi sobie w pełnym witalnej energii repertuarze, jak w "Proterra" - cóż za melodia! - czy w moim ulubionym nagraniu longplaya "Amazing Things", romantycznie niosącemu się "Canada" - tutaj Bruce Guthro śpiewa z taką jakże fajną chrypką. To są te chwile, dla których muzyka czyni z nami cuda. Oj, rozegrała się ta szóstka panów na dobre, że końca nie widać. A przecież we wspomnianym "Canada" Rory MacDonald niekiedy tak tnie na gitarze, że ach! Niedługo później wyłoni się "Wzgórze Feille", czyli wyciągnięty z płyty "Heartland" wizytówkowy względem Runrig numer "Cnoc Na Feille". Ależ musieli go w tamtym czasie pozazdrościć Szkotom, razem wzięci Walijczycy z The Alarm, Szkoccy ziomale z Big Country czy nawet Maire Brennan i jej familijni Clannad. W duchu dokonań tej ostatniej Pani, polecam mocarne w swej urokliwości "Somewhere" - z gościnnym udziałem szkockiej wokalistki Julie Fowlis - na co dzień równie uzdolnionej flecistki, oboistki czy akordeonistki.
Na ostatnie słowo przedstawicieli narodu kobz, dud i kraciastych spódnic, złożyło się podczas tamtego wieczoru dwa i pół tuzina piosenek, których nastroju słowami ogarnąć nie sposób. Tego trzeba posłuchać.
Grupa podczas ostatniego w swych dziejach występu czuła się na scenie w Stirling równie pewnie, co niedźwiedź w tajdze, a publiczność niosła ich własnymi skrzydłami. Zaś w śpiewie Bruce'a Guthro czuć było dojrzałość i lekkość niepowtarzalnych destylarń Isle of Skye Blended Scotch Whisky. Wieczór pełen magii w okowach przecudnej muzyki. Jeśli zatem już schodzić ze sceny, to tylko z podobnym hukiem.
Przykre tylko, że najbliższy sklep, w którym znalazłem tę najwyższej miary muzykę, znajduje się circa trzysta kilometrów od mego Poznania, w pięknej stolicy naszych zachodnich sąsiadów.
Najlepszy album koncertowy od czasów niepamiętnych.
Pięć gwiazdek. Gdybym mógł, dałbym nawet sześć - stać mnie.
P.S. Jeśli do tej pory jakaś zagubiona dusza nie dorobiła się żadnej płyty Runrig, a pragnęłaby jakąś jedną reprezentatywną dla ich stylu nadrobić stracony czas, niech nawet nie wychyla nosa za horyzontu kres.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"