czwartek, 16 sierpnia 2018

nie żyje ARETHA FRANKLIN (25.III.1942 - 16.VIII.2018)

Nikt nie uwierzy, ale wczoraj słuchałem Arethy Franklin. A konkretnie, wydanej w 1974 roku płyty "Let Me In Your Life". I co z tego, że z niemodnego, choć jednak japońskiego kompaktu, zamiast świeżo nabytego modnego winylka. Nie twierdzę, bym na czymś ucierpiał. Wspaniała płyta, jedna z najlepszych w dorobku Królowej Soulu, a jednocześnie prawdziwa chluba katalogu Atlantic Records.
Najlepsze fragmenty? Proszę bardzo: "I'm In Love" - z pięknym basem Stanleya Clarke'a oraz pianinem Donny'ego Hathawaya (muzyka kojarzonego - i słusznie - z Robertą Flack). Następnie, wyborne "Until You Come Back To Me (That's What I'm Gonna Do)" - tutaj nawet sama Aretha zagrała na pianinie. No i jeszcze końcówka płyty, a konkretnie dwa ostatnie nagrania, tj. jedna z dwóch - obok "Oh Baby" - kompozycji Arethy, "If You Don't Think", gdzie w drugiej części Artystce potowarzyszył na trąbce muzyk od Duke'a Ellingtona czy Counta Basiego, Ernie Royal. No i finał, w postaci "A Song For You" - z repertuaru Leona Russella. Tym razem Aretha Franklin na elektrycznym pianinie, z kolei na basie "rockowy" Willie Weeks - ten od George'a Harrisona czy Randy'ego Newmana. Absolutny klejnot! Nad wszystkimi nagromadzonymi tu doborowymi nazwiskami górował jednak TEN GŁOS.
Wczorajszym popołudniem zapisałem w radiowym zeszycie: zagraj Słuchaczom "A Song For You". Na płycie "Let Me In Your Life" utwór nr 11, czas trwania 5:34. Do tego dopisałem myśl, by w ramach konfrontacji dorzucić jeszcze tę samą piosenkę w wydaniu Raya Charlesa - bo też uwielbiam!, a może także bardziej współczesną, tę Neila Diamonda - mam na płycie CD, więc czemu by nie. A tu proszę, dzisiaj wszystkie możliwe dzienniki podały, że Aretha Franklin nie żyje. Niech to wszystko kule. Odeszła kolejna wybitna postać szeroko rozumianej muzyki rozrywkowej. Pozytywna, pełna entuzjazmu Artystka, o genialnym głosie i równie genialnym jego wykorzystywaniu. I właśnie w chwili, gdy piszę te słowa, słucham kilku jej przebojów. Po "Respect" oraz "(You Make Me Feel Like) A Natural Woman", właśnie z głośników wali co tchu "I Say A Little Prayer". Co za potęga. Znam piosenkę od zawsze, oczywiście na pamięć, lecz dzisiaj odkrywam kolejne jej uroki. 1968 rok, co za okres w muzyce. To taka piosenka z czasów, kiedy przykładano dużą wagę do głosu, aranżacji, linii melodycznej i do samych instrumentalistów. Wszystkiego dokonywali prawdziwi ludzie, nie automaty, i to słychać. Dlatego Aretha może poczuć się wieczyście niezagrożona. O ile nie urodzi się talent, a raczej talentka, na miarę Jej samej, bądź Roberty Flack czy Elli Fitzgerald. I jeszcze warunkiem, że wybierze śpiewanie, zamiast łatwego życia konsumenckiego.
W najbliższą niedzielę zaprezentuję Szanownym Państwu Arethę Franklin, i obiecuję: nie pójdę na skróty.
Dzięki Ci Aretha za wszystkie pozostawione muzyczne dobra, a teraz brnij do świata lepszego....


a wczoraj nadchodziły ciemne chmury



Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"