czwartek, 30 sierpnia 2018

krajobraz po "Mamma Mia"

Wstyd się przyznać, ale wzruszyłem się na "Mamma Mia". Stary dziad, a spływało po policzkach. Na szczęście nikt nie widział. Trudno było utemperować emocje podczas uczelnianej sceny, przy piosence "When I Kissed The Teacher". Zresztą w owym songu bohaterka ma pocałować belfra, by go speszyć, a więc: "... pewnego dnia dam mu mocną lekcję, niech zobaczy, jak mi zależy...".
ABBA czystym fenomenem - wiadomo od dawna - a ich piosenki radują wszystkie pokolenia. Mnie już od czterdziestu lat, a nawet nieco ponad. Przecież sukcesywnie się starzeję.
Szkoda, że takie fajne życie tylko w filmie. Ale Lily James oraz Amanda Seyfried zjawiskowe! Miło popatrzeć na nie, jak na pozostałych uśmiechniętych ludzi. Zawsze dobrych, nawet, gdy dopadają ich zawody miłosne czy inne porażki. Nasuwają się słowa piosenki "My Love, My Life", gdzie bohaterka śpiewa: choć nie jesteś mój, wciąż jesteś moją miłością i moim życiem.
Lubię takie bajeczki, wprowadzają mnie w dobry nastrój i pozwalają uciec od codziennych spraw.
Musiało więc poskutkować nagminnym słuchaniem Abby. Ich płyty właśnie kręcą się nieprzerwanie.
Ach, zapomniałem wczoraj wspomnieć o genialnym mundurowym z promowej budki odpraw. Przypomniałem sobie o jegomościu w porannym tramwaju i zacząłem się śmiać. Ciekawe, co na to współpasażerowie? Z Apolonią też się wczoraj uśmiałem. Kto nie był pomyśli, co ten facet wypisuje? Dlatego właśnie wszystko trzeba poczuć na własnej skórze.
Ciekawi mnie, czy w "jedynce" wykorzystano instrumental "Intermezzo No.1"?, Jeśli nie, to w ewentualnej "trójce" proponuję ten arcypiękny temat przypomnieć podczas jakiejś lekko dramatycznej sekwencji. Oczywiście takiej na miarę "ciężaru" gatunkowego.
Dostałem zaproszenie na pewien dzisiejszy alternatywny koncert, z którego świadomie zrezygnowałem. Kolega pewnie się obrazi. Obawiam się, że nie przyjmie mego stanowiska, że po tak cudnym filmie z piosenkami Abby, nie mam chwilowo ochoty na nic innego. A pójść, by tylko zaliczyć i pokazać się gronu znajomych, nie w moim stylu. Dzisiaj nie poszedłbym nawet na Judas Priest. I mam nadzieję, że ten stan rzeczy przejdzie mi do najbliższej niedzieli. Jeśli nie, to ostrzegę przed włączaniem radioodbiorników. A raczej przed niewłączaniem.
Gotycki Krzysiek z dobrego serca pożyczył kilka smutnawych i mrocznych płyt. Cóż za okropieństwa. I jak mam mu teraz o tym prosto w oczy? Nie da się słuchać tych wszystkich śmiesznych wampirków. Wyrosłem z takiego grania. Raz na zawsze, zdecydowanie. Myślę, że Tomek Beksiński także, skoro jego gotyckość już nade mną nie czuwa.
Przy okazji zarzuciłem uchem na nowych A Flock Of Seagulls z praskimi Filharmonikami oraz na nowego, bo z 2014 r. Howarda Jonesa. Hmmm.... A Flock Of Seagulls niby w słusznym składzie, a co to się stało z głosem Mike'a Score'a?. Twarz poznaję, śpiewu nie. To samo względem piosenek "I Ran" czy "Modern Love Is Automatic". Po co niszczyć pomniki tak bestialskimi interpretacjami?
Howard Jones z płytą "Engage" może trochę zmylić, ale to ten dawny Howard Jones, którego znamy choćby z "What Is Love?". Skąd moje zwątpienie? Ponieważ funkcjonuje od dłuższego czasu lepiej radzący sobie, metalcore'owy Howard Jones. I ten Pan niegdyś śpiewał w takiej grupie Killswitch Engage, więc skoro tytuł płyty "Engage" pomyślałem, że może to nawiązanie tego młodszego do dawnych kolegów. Cóż, widocznie obaj panowie wiedzą o swoim istnieniu.
Na "Engage" kompletnie nie służy mi oprawa aranżacyjna. Jest tam taka elektronika, jakiej nie lubię. I właściwie już sama ona wszystko przekreśla.
Krzysiek, przychodź, zabieraj te płyty, nic tu po nich. A ja poproszę o kolejną garść kompozycji tandemu Ulvaeus/Andersson. 






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"