27 sierpnia 1953 roku na świat przyszedł Alexandar Zivojinovich, którego wszyscy znamy jako Alexa Lifesona. Ten kanadyjski gitarzysta stanowi za jedną trzecią grupy Rush - że tak oficjalnie rozpocznę.
W minionym tygodniu 70-urodziny obchodził Robert Plant, a dzisiaj 65-te Alex Lifeson. W tak miłych okolicznościach pragnę życzyć Artyście wszystkiego najlepszego! Najbardziej jednak zdrowia, którego szczególnie potrzebuje.
Przyznam, że od ogłoszonej w 2015 roku informacji o dokuczającym mu artretyzmie przestałem śledzić losy jego choroby, co nie oznacza, że o nim nie myślę, czy też nie powracam do jego nagrań. Przy tej okazji również pragnę wyrazić solidarność z jego kolegą zespołowym, Neilem Peartem, któremu także niedawno doskwierał problem z ramieniem, niepozwalający z komfortem grać na perkusji.
Wracając do Alexa Lifesona... otóż, niezwykle cenię jego umiejętności, jaką bez wątpienia oryginalna technika gry, brzmienie gitary, jak też warsztat kompozytorski, który uprawia do spółki z Geddym Lee. Tym samym pozostawiając warstwę liryczną Neilowi Peartowi. To się nazywa perfekcyjnie działająca machina, składająca się z trzech doskonałych trybów. Choć raczej powinienem pisać w czasie przeszłym, albowiem cała trójka niedawno zapewniała, iż z racji perturbacji zdrowotnych dwóch trzecich składu, nie ma co liczyć na kontynuację zespołowej działalności. Potworna szkoda. Całe życie odkładałem w czasie chęć ujrzenia Rush na żywo, nigdy się nie udało, a ewentualne ziszczenie marzeń mogę już teraz rozpatrywać w kategoriach cudu.
Rush poznałem stosunkowo późno, za to od razu z najwyższej półki. Gdy miałem szesnaście lat na rynek trafił LP "Moving Pictures", i był to strzał w dziesiątkę. Płytę zdobyłem niemal błyskawicznie, więc jak na tamte lata naprawdę byłem na czasie. Przesłuchałem ją wówczas chyba z wszystkimi muzycznymi kompanami. Byliśmy zachwyceni. Mieliśmy wrażenie obcowania z czymś zjawiskowym, i chyba nikt z nas nie był daleko od prawdy. Dziś każdy sympatyk Rush niemal najwyżej ceni płytę, którą właśnie rozpoczyna nieszablonowa piosenka "Tom Sawyer". Opowieść o chłopcu, z którym osobiście i ja identyfikuję się charakterologicznie.
Jedynej płyty Alexa Lifesona, jakiej nie cierpię, to wydany w latach dziewięćdziesiątych solowy projekt Victor. Według mnie, rzecz nienadająca się do słuchania - to też w swoim czasie wyleciała z domowej płytoteki. Jednak muzyka Rush, poza nielicznymi wyjątkami (ostatnie cztery albumy), to miód na moje uszy. Najbardziej lubię wspomniany album "Moving Pictures" - prawdziwa memorabilia, ponadto "Roll The Bones" oraz równie mocno "Presto". Ze starszych zaś: "A Farewell To Kings" oraz debiutancki "Rush" - na którym perkusistą był jeszcze John Rutsey. Zawarte tam kompozycje: "Finding My Way", "Working Man", a szczególnie "Here Again", to cuda nad cudami.
Przyznam, nie pamiętałem o urodzinach Lifesona, przypomniał mi o nich internet. Nieważne, przecież zawsze dobrym ludziom życzę jak najlepiej. Każdego dnia i o każdej porze. Nie potrzebując do tego specjalnych zaproszeń.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
W minionym tygodniu 70-urodziny obchodził Robert Plant, a dzisiaj 65-te Alex Lifeson. W tak miłych okolicznościach pragnę życzyć Artyście wszystkiego najlepszego! Najbardziej jednak zdrowia, którego szczególnie potrzebuje.
Przyznam, że od ogłoszonej w 2015 roku informacji o dokuczającym mu artretyzmie przestałem śledzić losy jego choroby, co nie oznacza, że o nim nie myślę, czy też nie powracam do jego nagrań. Przy tej okazji również pragnę wyrazić solidarność z jego kolegą zespołowym, Neilem Peartem, któremu także niedawno doskwierał problem z ramieniem, niepozwalający z komfortem grać na perkusji.
Wracając do Alexa Lifesona... otóż, niezwykle cenię jego umiejętności, jaką bez wątpienia oryginalna technika gry, brzmienie gitary, jak też warsztat kompozytorski, który uprawia do spółki z Geddym Lee. Tym samym pozostawiając warstwę liryczną Neilowi Peartowi. To się nazywa perfekcyjnie działająca machina, składająca się z trzech doskonałych trybów. Choć raczej powinienem pisać w czasie przeszłym, albowiem cała trójka niedawno zapewniała, iż z racji perturbacji zdrowotnych dwóch trzecich składu, nie ma co liczyć na kontynuację zespołowej działalności. Potworna szkoda. Całe życie odkładałem w czasie chęć ujrzenia Rush na żywo, nigdy się nie udało, a ewentualne ziszczenie marzeń mogę już teraz rozpatrywać w kategoriach cudu.
Rush poznałem stosunkowo późno, za to od razu z najwyższej półki. Gdy miałem szesnaście lat na rynek trafił LP "Moving Pictures", i był to strzał w dziesiątkę. Płytę zdobyłem niemal błyskawicznie, więc jak na tamte lata naprawdę byłem na czasie. Przesłuchałem ją wówczas chyba z wszystkimi muzycznymi kompanami. Byliśmy zachwyceni. Mieliśmy wrażenie obcowania z czymś zjawiskowym, i chyba nikt z nas nie był daleko od prawdy. Dziś każdy sympatyk Rush niemal najwyżej ceni płytę, którą właśnie rozpoczyna nieszablonowa piosenka "Tom Sawyer". Opowieść o chłopcu, z którym osobiście i ja identyfikuję się charakterologicznie.
Jedynej płyty Alexa Lifesona, jakiej nie cierpię, to wydany w latach dziewięćdziesiątych solowy projekt Victor. Według mnie, rzecz nienadająca się do słuchania - to też w swoim czasie wyleciała z domowej płytoteki. Jednak muzyka Rush, poza nielicznymi wyjątkami (ostatnie cztery albumy), to miód na moje uszy. Najbardziej lubię wspomniany album "Moving Pictures" - prawdziwa memorabilia, ponadto "Roll The Bones" oraz równie mocno "Presto". Ze starszych zaś: "A Farewell To Kings" oraz debiutancki "Rush" - na którym perkusistą był jeszcze John Rutsey. Zawarte tam kompozycje: "Finding My Way", "Working Man", a szczególnie "Here Again", to cuda nad cudami.
Przyznam, nie pamiętałem o urodzinach Lifesona, przypomniał mi o nich internet. Nieważne, przecież zawsze dobrym ludziom życzę jak najlepiej. Każdego dnia i o każdej porze. Nie potrzebując do tego specjalnych zaproszeń.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"