CLIF MAGNESS
"Lucky Dog"
(FRONTIERS RECORDS)
***1/2
W 2002 roku trudno nie dostrzec było sukcesu Avril Lavigne. Młodej Artystki, której debiutancki album "Let Go" szturmem wdarł się do elity, szybko pokrywając kilkunastokrotną Platyną, a jednym z twórców tamtego sukcesu właśnie Clif Magness. Artysta był jednym z kilku kompozytorów oraz producentów tamtego longplaya. Jednocześnie wraz z triumfującą Kanadyjką, Magness stał się współwłaścicielem przeboju "Losing Grip", a więc jednego z czterech najokazalszych fragmentów tamtej płyty. To jednak tylko jeden z przystanków na obfitej mapie jego twórczości i sukcesów. Wcześniej jako aranżer zdobył Grammy, do tego za kolaborację muzyki z filmem nominacje do Oscara i Złotego Globu, jak też w różnych latach sprzyjał, albo tworzeniu piosenek, bądź wbijał się w kaftan producenta. Skorzystali na tym Joe Bonamassa, Steve Perry, Barbra Streisand, Celine Dion i wielu innych. W 1994 roku wydał też solową płytę, jednak mało kto dziś o niej pamięta. Nadszedł więc właściwy moment, by ponownie się przypomnieć.
Cieszy fakt, że Magness nieprzerwanie hołduje tradycyjnej piosence. Ta jest mu pisana, a on po jej terytorium przemyka z dużą lekkością. Maestro poprzez wrodzoną skrupulatność potrafi zadbać o najdrobniejsze szczegóły, dzięki czemu nuty go słuchają, a piosenki lśnią, niczym najwytrawniejsze tomiki poezji. A przecież nie rozprawiamy o żadnym misyjno-literackim bardzie, lecz o najczystszej krwi twórcy AOR-u.
"Lucky Dog"przynosi jedenaście pop/rockowych melodii, którego śpiewnik otwierają piosenki utrzymane w klimacie dokonań Winger, Night Ranger czy Reo Speedwagon, a więc "Ain't No Way" oraz "Don't Look Now". Lata 80-te, jak nic. I proszę dać się przekonać, iż cała ta płyta duchem i ciałem
serwilistycznie należy do tamtej epoki.
Ballady "Unbroken", "My Heart" czy "Maybe", brzmią jakby zostały wyrwane spod objęć Toto, Aldo Novy lub ejtisowych, a tym samym już znacząco mniej jazzujących Chicago. W tej dziedzinie również nad wyraz przekonująco wypada natchnione "Rain" ("...wygląda na to, że deszcz nosi dziś moje imię..."). Rzecz urzekająca i jednocześnie jakby zaangażowana.
Z kolei, powerowa melodia z "Shout", i niemal wyrzucony z niej na wiwat refren, to przecież istne Bon Jovi rodem z pierwszych czterech albumów.
Jako, że jest różnorodnie, otrzymujemy także naznaczony folkiem zgrabny song "Nobody But You" - zabarwiony irlandzkimi dudami, jak też gustownie spleciony duet z Robin Beck (tą od dawnego Coca Cola'owego "The First Time") w "Love Needs A Heart". Oboje świetnie do siebie pasują. Robin wciąż rozpoznawalna, a jej na pół zdarte gardło dobrze koresponduje z równie wysłużonymi głosowymi strunami Magnessa.
Szkoda, że Magness potrzebuje tak wiele czasu na samorealizację. Blisko ćwierć wieku wydaje się przesadnie długą luką, jak na tak zdolnego jegomościa. Kogoś, kto przecież w rękawie skrywa wszystkie atuty, jak bycie sprawnym kompozytorem, producentem, wokalistą oraz multiinstrumentalistą (gra na kilku rodzajach gitar, na basie, instrumentach klawiszowych oraz perkusji). I choć w branży muzycznej jest człowiekiem wpływowym, zawsze występuje pod własną twarzą. Ta płyta też tego dowodzi.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"