Miałem zaledwie piętnaście lat i dopiero raczkowałem w ukochanym świecie muzyki, ale już wiedziałem kto to John Lennon, a także znałem nieco piosenek Beatlesów.
Zanim nastąpił ów feralny 8 grudnia, mój kolega z ławy szkolnej przywiózł z zagranicy nowiuśką i dopiero co wydaną płytę "Double Fantasy" - na okładce Lennon czule całował Yoko. Ojej, taka odważna obwoluta? - pomyślałem. Byłem z lekka zgorszony, myśląc że takie rzeczy tylko za kotarą.
Kolega miał ojca myśliwego, który był dobrze sytuowany, więc często przywoził synowi drogie podarki z przeróżnych wojaży, a tym razem zabrał go ze sobą i pozwolił wybrać coś samemu. Kolega Janusz bez wahania postawił na najbardziej oczekiwaną płytę tamtego czasu, właśnie na "Double Fantasy". Zanim zdobyłem po wielu poszukiwaniach ją dla siebie, musiałem nieco posępić jej posłuchania na obcym terytorium. Ta, nabrała jeszcze większej mocy, gdy szaleniec Chapman 8 grudnia 1980 r. zastrzelił swego idola. Gdy ogłosili to u nas w telewizji pomyślałem, że świat się zaraz zawali. Wyobrażałem sobie, że w szkole woźny zawiesi czarne szarfy, a dyro urządzi apel i zamknie budę w ramach żałoby przynajmniej na jeden dzień. Niestety. Zajęcia odbyły się najnormalniej w świecie, tak jakby nic się nie stało. Moje wyobrażenie o chwalebnej czci trzeba było odłożyć do okazji uśmiercenia jakiegoś "godnego" czerwonego towarzysza. Z tej okazji nawet na pół-monopolistyczne Polskie Nagrania nie zakupiły licencji na jakąkolwiek płytę Johna lub liverpoolskiej czwórki. Uważając zapewne, że wydany nieco wcześniej podwójny singlowy albumik (z siedmioma piosenkami), powinien w zupełności wystarczyć socjalistycznej klasie robotniczej.
W pokojach moich szkolnych koleżanek i kolegów zaczęły pojawiać się zdjęcia i plakaty z Johnem Lennonem. Kupowane najczęściej w słynnym i nieistniejącym już fotoplastikonie przy ul. Garncarskiej. Co bogatsi, mogli sobie pozwolić na luksusowe kolorowe pisma, typu "Bravo", w których nasi niemieccy sąsiedzi (ci zachodni - rzecz jasna) nie szczędzili wówczas miejsca artyście. A ja rozpocząłem poszukiwania płyt. Co tydzień rano zasuwałem do krainy
Kultowy "Wawrzynek",z wejściem pod filarami |
O ile w naszych (powiedzmy) muzycznych sklepach straszyły na co dzień przeważnie smutne płyty, to w Wawrzynku można było wyłowić niejedną płytę Bitlaji czy Lennona. Z jednym zastrzeżeniem, trzeba było mieć przy sobie na taką rozkosz przynajmniej połowę dobrzej płatnej pensji robotnika. Co dla człowieka uczącego się, było nie lada wyzwaniem. Dlatego uważam, że dzisiaj płyty nie kosztują nic, a zdobycie sześciu dych na jakąkolwiek nowość, nie jest żadnym poświęceniem. Za przykład podam siebie, kiedy to pod koniec lat 70-tych przez dwa tygodnie jeździłem dzień w dzień z samego rana, do późnego popołudnia, harować przy zbiorze truskawek, aby zarobić na upragnioną składankę Smokie "Greatest Hits" - z dziesięcioma przebojami. W dodatku używaną.
Jestem z tego pokolenia, na którego oczach rodziła się Solidarność (ta prawdziwa!), a Gierek odchodził w cień, miałem także szczęście podskoczyć z radości w dniu śmierci Breżniewa i okazję powiedzieć prosto w oczy nauczycielce od rosyjskiego, że pierdolę ten język i nie mam zamiaru się go uczyć. Przez co z ledwością wybroniłem później tróję na świadectwie. Unikając wylotu z budy. Skoro takie rzeczy zachowałem w pamięci, trudno byłoby zapomnieć kilku urojonych łez - owego ósmego grudnia.
=========================
"Czas przemija nierówno,
raz rwie przed siebie,
to znów niemiłosiernie się dłuży ,
ale mimo to przemija."
(Stephenie Meyer)
=========================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP