Plan koncertu:
18.20 - GHOST
19.30 - SLAYER
21.00 - IRON MAIDEN
To, że Iron Maiden są najlepszymi metalowcami, przekonuję systematycznie Słuchaczy Nawiedzonego Studia od 20 lat mojego radiowania. Zupełnie niepotrzebnie, jestem bowiem przekonany, iż oni sami wiedzą o tym najlepiej.
To była trzecia wizyta Maidenów w moim mieście. Pierwsze dwie nastąpiły odpowiednio w 1984 oraz 1986 roku. Podczas tras promujących albumy "Powerslave" oraz "Somewhere in Time" (słynna trasa "Somewhere in Tour"). Nie byłem na tamtych koncertach. Po raz pierwszy zobaczyłem Maidens dopiero w 2000 roku, za to podczas kapitalnej trasy "Brave New World", kiedy to grupa zawiązała się jako sekstet (z trzema gitarzystami w składzie). Było to na warszawskim Torwarze. Niewiele już pamiętam z tamtego wieczoru, ponieważ w moim wieku upływający czas mocno zamazuje stare obrazy.
Cieszę się, że z tak fajną trasą, jak "Maiden England" przyjechali teraz do nas. Z promującą moją ukochaną płytę "Seventh Son Of A Seventh Son". I z wieloma tylko z lekka starszymi od niej przebojami. Tak, bo na dzisiejszym koncercie, były tylko same przeboje. Same wielkie lub jeszcze większe. I poza jednym wyjątkiem ("Fear Of The Dark") żaden nie przekraczał granicy 1988 roku.
Stadionu nie udało się całkowicie wypełnić, choć ludzi na szczęście przyszło sporo. W bardzo złym miejscu postawiono rusztowanie z realizatorką (w pierwszej części boiskowej płyty). Szkoda, że organizatorzy nie wzięli przykładu z kilku innych stadionowych koncertów, bowiem jeśli ktoś nie wykupił biletu w strefie "golden circle", to mógł tylko pomarzyć o komfortowym oglądaniu sceny ze środka placu. I to na in minus. Był jeszcze jeden in minus, nawet poważniejszy - nagłośnienie. Z początku tak fatalne, że aż niewiarygodne. Za coś takiego - kryminał ! W miarę upływu koncertu zacząłem sobie jednak radzić z dźwiękową selektywnością, ale do samego końca miałem poczucie czegoś w tym zakresie sknoconego. Mój kolega Peter nawet często zatykał uszy. Później mi zdradził, że bał się ogłuchnąć. Świetnie go rozumiałem. Po koncercie spotkaliśmy jeszcze pewnego znajomego, który również na to zwrócił uwagę.
W swoim życiu byłem na wielu stadionowych koncertach (m.in. Roger Waters, Aerosmith, Genesis, The Police, Elton John, Bon Jovi....) , jednak ten dzisiejszy pod kątem jakości dźwięku był zdecydowanie najgorszym. Ale nie to przecież było najważniejsze. Zobaczyć tę siódemkę (Iron Maiden + Eddiego) razem na scenie, to dopiero było coś. Człowiek w pewnym momencie zapominał , że wszystko rzęzi, tylko wpadał w niekontrolowany trans - w rytm ukochanej muzyki. Jakże miło było poskakać, pośpiewać, powydzierać się,...., i zobaczyć, że inni czynią to samo. Nikt mi tego nie odbierze.
Rozpoczęli od niesłychanego intro - od "Doctor Doctor", w oryginalnym i pełnym wykonaniu UFO. Oczywiście z taśmy, za to wspaniałej jakości. Szkoda, że tylko ten utwór zagrał głośno i bardzo czysto. Co ważne, tłum bawił się przy nim tak, jakby prawdziwi muzycy UFO byli na scenie. A później jeszcze krótkie symfoniczne drugie intro i pojawili się Maideni - cała szóstka, bo Eddie dopiero później i niestety na bardzo krótko.
Huknęło "Moonchild", po nim "Can I Play With Madness", no i ziemia się zatrzęsła. Przez chwilę z niepokojem wypatrywałem po wszystkich kierunkach - czy aby metalowa konstrukcja INEA Stadionu da radę unieść ciężar dźwięku i moc muzyki.
Nie wymienię Państwu idealnej kolejności dzisiejszego repertuaru, bo już mi się wszystko wymieszało, ale na pewno było: "Run To The Hills", "Wasted Years", "Aces High", "2 Minutes To Midnight", "Seventh Son Of A Seventh Son", "The Evil That Men Do" czy "The Prisoner". Nie obyło się także bez wczesnych klejnotów, typu: "Sanctuary", "Phantom Of The Opera" czy utworu wizytówki, czyli po prostu "Iron Maiden". Było także uwielbiane przeze mnie, ale nie zawsze doceniane "Revelations", oczywiście nie mogło zabraknąć "The Number Of The Beast" i "The Trooper". Na pewno jeszcze o czymś zapomniałem, no ale prawdziwy fan na koncert wybiera się po to, by poszaleć, a nie z kartką i długopisem.
Fajnym akcentem na koniec, gdy już grupa zeszła ze sceny, a tłum powoli opuszczał stadion, było wypuszczenie z taśmy Monty Pythonowskiego "Always Look On Bright Side Of Life". Ludzie na głos śpiewali i gdzie trza podgwizdywali. Tak na radosne zakończenie, radosnego przecież koncertu.
P.S. Na gościach specjalnych ucha nie zawiesiłem. Gdy z Peterem dochodziliśmy do stadionu, słyszeliśmy jak solidnie grzał Slayer. Nigdy nie byłem ich fanem, choć złego słowa na nich w życiu nie powiem. Przyznam, iż nie korciło mnie jakoś posłuchanie ich na żywo, czy także wcześniejszych jeszcze (przeciętnych, aczkolwiek ambitnych) Ghost.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP