Dzisiejszy Eskulap nie pękał w szwach, ale i nie świecił pustkami. Wystarczyło jednak ludzi na tyle, by zespół poczuł się dobrze, a i ja sam zresztą także, Wreszcie nikt się o mnie nie ocierał, mogłem stanąć w miejscu, w którym nikt pod nosem mi nie przechodził co rusz z piwkiem na salę i z sali po piwko kolejne. Za to dookoła rozlegały się owacje, oklaski, tupanie, bujanie, a wszystko w rytm wielu wymarzonych utworów.
Od dawna w grupie nie ma Martina Turnera, ani też Teda, czy perkusisty Steve;'a Uptona, a jednak cała machina pod banderą Wishbone Ash dzielnie czyni swoje. Grają i brzmią jak dokładnie ten sam zespół sprzed czterech dekad. Naprawdę. Jeśli ktoś nie wierzy, a dzisiaj do Eskulapu nie dotarł, niech postara się być następnym razem.
Andy Powell wyczarował wiele gitarowych zagrywek i solówek przy dzielnej asyście drugiego gitarzysty Muddy'ego Manninena. Bardzo fajnie wyglądali oni dwaj + basista Bob Skeat, bo gdy porządnie się rozbujali, to wpadali w taki bujankowy boogie rytm - niczym ZZ Top lub Status Quo. Oczywiście mam na myśli efekt wizualny, a nie żadne podobieństwo samej muzyki.
Jesteście Państwo zapewne ciekawi repertuaru. Nie zapisywałem, bo byłem z przyjemności, a nie dziennikarskiego obowiązku, tak więc nie wszystko i nie po kolei, ale były m.in: "Strange Affair", "The King Will Come", "Warrior", "Ballad Of The Beacon", "Throw Down The Sword", "Lady Whiskey", "Blowin' Free", "Rock and Roll Widow" czy kapitalna wersja "Phoenix". Była także na jeden z bisów "Persephone".
Było jeszcze kilka innych utworów. Już nawet światła się zapaliły, a ludzie zaczęli opuszczać klub, byłem pewien, że to koniec, a tu jestem w kurtce na wyjściowych schodach i słyszę, że znowu coś się zaczyna. Wszyscy z powrotem na salę, bo muzycy zapragnęli jeszcze na krótką chwilę powrócić na scenę. A później już tylko łyk rześkiego powietrza, powrót do domu - do wymarzonej szklaneczki zimnej Pepsi, no i po drodze kilka pokoncertowych wspominek z kolegą odwożącym mój tyłek pod sam dom. Co prawda nie przy muzyce Wishbone Ash, bo tej Peter w aucie nie posiadał, za to malowniczo pograł nam Andy Latimer.
Bardzo się cieszę z tego koncertu, dziękując przy okazji za zaproszenie Krzysztofowi Ranusowi i jego agencji "Blues Ranus", choć wiem, że On tego nie przeczyta, bo jak sam twierdzi - blogi to straszna tandeta, których to autorzy nie są dla niego żadnymi autorytetami. Od siebie dodam, iż mój jedyny autorytet odszedł do krainy wiecznego mroku 24 grudnia 1999 roku - ale to już tylko tak na marginesie.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"