Fantastyczny koncert !
I niech mi tylko ktoś powie, że Purple nie trzymają formy.
Nie było wszystkich utworów, bo być nie mogło. Od razu na wstępie czego zabrakło, a choćby: "Sometimes I Feel Like Screaming", "Highway Star", "Child In Time", "When A Blind Man Cries", "Pictures Of Home", "Maybe I'm Leo", "Woman From Tokyo" i jeszcze kilku innych. No i co z tego. Na jednym koncercie nie da się pomieścić 45 lat działalności. I dobrze. Dzięki temu każdy występ jest inny. Coś wypada, coś dochodzi. Dzisiaj byłem na Purplach po raz czwarty i gdyby mi przyszło pójść kolejnych kilka razy, nie odmówię.
Hala Arena wypełniona po brzegi. Na płycie ciasno. To dobrze, to znaczy, że ludzie wykupili bilety, przyszli i chcieli posłuchać zespołu, który wciąż gra aktualną muzykę. Taką nie podlegającą przedawnieniu, ponieważ z założenia jest niemodna. Ilu to śmiałków przez te ich ponad czterdzieści lat grania dyktowało mody, trendy,... Dzisiaj już ich nie ma, bądź siedzą skuleni w podziemiu, a Deep Purple mają się świetnie.
Arena także znakomicie nagłośniona. Czytelnie, tak jak lubię. Fajne światła, dwa skromne lecz wyraźne telebimy, nie za gorąco, nie za duszno - super!. A na scenie pięć znajomych twarzy. Twarzy pogodnych, często uśmiechających się, wyluzowanych i pewnych siebie.
Show dopracowane w każdym szczególe. Dyskretnie, tak aby Gillan dużo zaśpiewał, lecz nie jednym ciągiem. Dlatego gdzieniegdzie muzycy powtykali efektowne sola na swych instrumentach. W tym czasie szybciutko Ian Gillan za parawanik, łyczek wody i sztach pozascenicznego powietrza, po czym znowu świeżutki z naoliwionym gardłem. Dzięki temu Don Airey kilka razy tak poprzebierał na klawiszach, że wielu z nas opadły szczęki (m.in: akcenty Chopinowskie czy mazurek Dąbrowskiego). W tym i mnie. Steve Morse pięknie maluje na gitarze. Nie przesadza, nie kombinuje, ot tyle ile pieprzu do smaku trzeba. Ian Paice dzielnie trzyma rytm, na wirtuozerie się nie sili, bo i po co, i tak każdy wie co potrafi. Ale Paice też sobie kilku przeplatanek nie pożałował. Sympatyczny Roger Glover w popisie naostrzył bas prawie jak Lemmy z Motorhead. Może troszkę przesadzam, ale na pewno nie był to żaden łzawy basik.
Ian Gillan, wciąż potrafi ryknąć. Szczególnie fajnie w "Into The Fire".
No właśnie, co zagrali? Tak trudno zapamiętać i posegregować. Koncert rozpoczęło intro z kompozycji Gustava Holsta , fragmentem z "Planet" - "Mars The Bringer Of War", połączone z "Apres Vous" - z ostatniego LP "Now What?!" Na pewno było jeszcze z tej płyty "Vincent Price", "Hell To Pay" i "Above And Beyond".
Grupa oddała także hołd Jonowi Lordowi, a jego sylwetka wyświetliła się na scenie oraz na telebimach.
Ze starszych numerów usłyszeliśmy: "Lazy", wspomniany "Into The Fire", "Strange Kind Of Woman", "Perfect Strangers", "Hard Lovin' Man", "Space Truckin' " czy "Smoke On The Water". Na bis kapitalne wersje "Hush" i "Black Night". Totalny odlot - że tak to ujmę. Było jeszcze kilka utworów, ale tak na gorąco nie przychodzą mi teraz do głowy. Zresztą nieważne. Przypomną mi się jutro, a może pojutrze. Gdy ochłonę nieco.
Wspaniały wieczór w poznańskiej Arenie. Bardzo dobrze zrealizowany, wyprodukowany i z sercem zagrany koncert. A niech stracę - zachwycający!
P.S. Na pożarcie , czyli jako support, rzucono grupę Chemia, która coraz prężniej się przebija, poszerza swe terytorium fanów i naprawdę fajnie gra. Trochę szkoda, że gitarzyści nie grają solówek, bo byłoby okazalej, ale się wyrobią. Dawać mi tu ich, to pod moim okiem szybko dojrzeją. Będą z nich ludzie, tak czuję.
Specjalne podziękowania dla Piotrka (vide Petera) !!!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"