Wszystkim Czytelnikom Nawiedzonego Bloga (temu, który się dzisiaj wypisał - także!) oraz Słuchaczom Nawiedzonego Studia, życzę wszelakiej pomyślności oraz zdrowia w Nowym 2015 Roku !!!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
na moim koncie: 1) NAWIEDZONE STUDIO (Radio Afera - 98,6 FM Poznań, także online) 2) USPOKOJENIE WIECZORNE (Radio Poznań - 100,9 FM Poznań, także online) 3) miesięcznik AUDIO VIDEO (ogólnopolskie) 4) ROCK PO WYROCKU (Radio Fan) 5) STRAŻNICY NOCY (Radio Fan) 6) Tygodnik MOTOR (ogólnopolskie) 7) GAZETA POZNAŃSKA / EXPRESS POZNAŃSKI (lokalne) 8) okazjonalnie RADIO MERKURY (lokalne) 9) METROPOLIA (ogólnopolskie)
środa, 31 grudnia 2014
wtorek, 30 grudnia 2014
Mój "TOP 10" 2014
Mój TOP 10 za rok 2014:
1. PINK FLOYD "The Endless River"
2. SOPHIE ELLIS-BEXTOR "Wanderlust"
3. MIKE OLDFIELD "Man On The Rocks"
4. JOHNNY CASH "Our Among The Stars"
5. AXXIS "Kingdom Of The Night II"
6. U2 "Songs Of Innocence"
7. THE PINEAPPLE THIEF "Magnolia"
8. THE WAR ON DRUGS "Lost In The Dream"
9. ASIA "Gravitas"
10. BRUCE SPRINGSTEEN "High Hopes"
oto co w swoim czasie napisałem na blogu o powyższych płytach:
PINK FLOYD "The Endless River"
"... powstała płyta pełna uroku i niezbadanych pokładów piękna, które słuchacz odkrywa wraz z każdym kolejnym przesłuchaniem... "
SOPHIE ELLIS-BEXTOR "Wanderlust"
"... już dawno nie słyszałem tylu pięknych piosenek na jednej płycie. I to w dodatku z ust artystki, która do tej pory kojarzyła mi się z zaspakajaniem mniej wymagających gustów... "
MIKE OLDFIELD "Man On The Rocks"
"... na "Man On The Rocks" nie ma żadnej suity, są tylko piosenki. Konkretnie - aż jedenaście. Jest w czym przebierać. "Najgorsze", że większość to piosenki bardzo dobre lub jeszcze lepsze... "
JOHNNY CASH "Out Among The Stars"
"... należy podkreślić, iż płyta brzmi jakby powstała wczoraj. Jest świeża i krystaliczna, niczym naturalny barytonowo-basowy głos naszego maestro... "
AXXIS "KIngdom Of The Night II"
nie napisałem recenzji - nie potrafiłem
U2 "Songs Of Innocence"
"... powróciły poruszające melodie , nie zabrakło także fajnych gitarowych zagrywek Edge'a, często przywołujących echa z czasów "The Joshua Tree" lub jeszcze starszych... "
THE PINEAPPLE THIEF "Magnolia"
"... cóż za wspaniała płyta! Dwanaście autentycznie wciągających i poruszających zarazem kompozycji, idealnie ułożonych niczym najsilniejszy pikowy poker. Każda kompozycja konsekwentnie wypływa z poprzedniej, a przecież nie jest to żadna suita, tylko zbiór osobliwych (powiedzmy) piosenek... "
THE WAR ON DRUGS "Lost In The Dream"
"... dobrze się stało, że The War On Drugs wyrasta nam niczym zdrowe życie na uschniętym polu. Niebawem zakołyszą stadionowe tłumy. Byle nie na tych wszystkich pozapychanych maratono-festiwalach, gdzie wykonawców bardziej się zalicza, niż de facto słuchając przeżywa.... "
ASIA "Gravitas"
"... W obecnym przemyśle rozrywkowym chyba niewiele pozostaje miejsca na uprawianie takiego grania. A szkoda. Asia jawią się dzisiaj niczym ostatni mohikanie piosenkowego dobrego smaku. I o tym właśnie przekonuje cały ten album... "
BRUCE SPRINGSTEEN "High Hopes"
"... Świetny album. Potężny, ale i nastrojowy, równie chwytliwy co melodyjny, bogaty i różnorodny, a do tego jeszcze pomysłowy. Trzeba być artystą, by ze strzępów spleść arcydzieło... "
==========================
te także powinny znaleźć się w pierwszej "dziesiątce":
TEN "Albion"
BROTHER FIRETRIBE "Diamond In The Firepit"
SIMPLE MINDS "Big Music"
MOONLAND "Moonland"
IQ "The Road Of Bones"
IAN ANDERSON "Homo Erraticus"
THE BLACK KEYS "Turn Blue"
MIDGE URE "Fragile"
COLDPLAY "Ghost Stories"
ALLEN / LANDE "The Great Divide"
JOHN ILLSLEY "Testing The Water"
ANATHEMA "Distant Satellites"
ROBIN GIBB "50 St.Catherine's Drive"
===========================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
1. PINK FLOYD "The Endless River"
2. SOPHIE ELLIS-BEXTOR "Wanderlust"
3. MIKE OLDFIELD "Man On The Rocks"
4. JOHNNY CASH "Our Among The Stars"
5. AXXIS "Kingdom Of The Night II"
6. U2 "Songs Of Innocence"
7. THE PINEAPPLE THIEF "Magnolia"
8. THE WAR ON DRUGS "Lost In The Dream"
9. ASIA "Gravitas"
10. BRUCE SPRINGSTEEN "High Hopes"
oto co w swoim czasie napisałem na blogu o powyższych płytach:
PINK FLOYD "The Endless River"
"... powstała płyta pełna uroku i niezbadanych pokładów piękna, które słuchacz odkrywa wraz z każdym kolejnym przesłuchaniem... "
SOPHIE ELLIS-BEXTOR "Wanderlust"
"... już dawno nie słyszałem tylu pięknych piosenek na jednej płycie. I to w dodatku z ust artystki, która do tej pory kojarzyła mi się z zaspakajaniem mniej wymagających gustów... "
MIKE OLDFIELD "Man On The Rocks"
"... na "Man On The Rocks" nie ma żadnej suity, są tylko piosenki. Konkretnie - aż jedenaście. Jest w czym przebierać. "Najgorsze", że większość to piosenki bardzo dobre lub jeszcze lepsze... "
JOHNNY CASH "Out Among The Stars"
"... należy podkreślić, iż płyta brzmi jakby powstała wczoraj. Jest świeża i krystaliczna, niczym naturalny barytonowo-basowy głos naszego maestro... "
AXXIS "KIngdom Of The Night II"
nie napisałem recenzji - nie potrafiłem
U2 "Songs Of Innocence"
"... powróciły poruszające melodie , nie zabrakło także fajnych gitarowych zagrywek Edge'a, często przywołujących echa z czasów "The Joshua Tree" lub jeszcze starszych... "
THE PINEAPPLE THIEF "Magnolia"
"... cóż za wspaniała płyta! Dwanaście autentycznie wciągających i poruszających zarazem kompozycji, idealnie ułożonych niczym najsilniejszy pikowy poker. Każda kompozycja konsekwentnie wypływa z poprzedniej, a przecież nie jest to żadna suita, tylko zbiór osobliwych (powiedzmy) piosenek... "
THE WAR ON DRUGS "Lost In The Dream"
"... dobrze się stało, że The War On Drugs wyrasta nam niczym zdrowe życie na uschniętym polu. Niebawem zakołyszą stadionowe tłumy. Byle nie na tych wszystkich pozapychanych maratono-festiwalach, gdzie wykonawców bardziej się zalicza, niż de facto słuchając przeżywa.... "
ASIA "Gravitas"
"... W obecnym przemyśle rozrywkowym chyba niewiele pozostaje miejsca na uprawianie takiego grania. A szkoda. Asia jawią się dzisiaj niczym ostatni mohikanie piosenkowego dobrego smaku. I o tym właśnie przekonuje cały ten album... "
BRUCE SPRINGSTEEN "High Hopes"
"... Świetny album. Potężny, ale i nastrojowy, równie chwytliwy co melodyjny, bogaty i różnorodny, a do tego jeszcze pomysłowy. Trzeba być artystą, by ze strzępów spleść arcydzieło... "
==========================
te także powinny znaleźć się w pierwszej "dziesiątce":
TEN "Albion"
BROTHER FIRETRIBE "Diamond In The Firepit"
SIMPLE MINDS "Big Music"
MOONLAND "Moonland"
IQ "The Road Of Bones"
IAN ANDERSON "Homo Erraticus"
THE BLACK KEYS "Turn Blue"
MIDGE URE "Fragile"
COLDPLAY "Ghost Stories"
ALLEN / LANDE "The Great Divide"
JOHN ILLSLEY "Testing The Water"
ANATHEMA "Distant Satellites"
ROBIN GIBB "50 St.Catherine's Drive"
===========================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
coroczne topy i wtopy
Dwa tysiące piętnasty - już za chwilę. Nie dwutysięczny piętnasty, jak to strasznie się powszechnie kaleczy, a dwa tysiące piętnasty.
Dla mnie to rok szczególny, wchodzę bowiem w półwiecze istnienia. Co prawda, dopiero w październiku, ale jednak. Zresztą, ja już pięćdziesiątkę mam od dobrych dwóch lat. Gdy mnie ostatnimi czasy pytano o wiek, odpowiadałem, że mam pięć dych, dzięki czemu przez te dwa lata nie zestarzałem się ani trochę. Polecam to wszystkim paniom, będą wiecznie młode. No i piękne. Choć uroda jest tylko ważna na samym początku, później liczy się tylko cała reszta. O czym się wie, gdy ma się tyle lat, co ja.
Podsumowałem już cały rok. Krótko i zwięźle. Czyli - współcześnie. Lecz nie w biegu. Moja top dziesiątka jest najlepsza, ponieważ nieskażona układami, powiązaniami, itp... , a tylko własnym sumieniem. Dlatego nie obfituje w niespodzianki, bądź eksperymenty. Postaram się także nie zanudzić dodatkowymi uzasadnianiami, dlaczego tak, a nie inaczej, ponieważ sam tego nie wiem.
Bardzo chętnie zapoznałbym się z zestawieniami Słuchaczy, gdyby ci, chcieli mnie nimi obdarować.
A zatem, jeśli tak, to proszę na:
nawiedzonestudio@afera.com.pl
lub
segregatory@o2.pl
Poczekam jeszcze chwilkę z podaniem moich faworytów, by niczego Państwu nie sugerować.
Dziękuję!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
Dla mnie to rok szczególny, wchodzę bowiem w półwiecze istnienia. Co prawda, dopiero w październiku, ale jednak. Zresztą, ja już pięćdziesiątkę mam od dobrych dwóch lat. Gdy mnie ostatnimi czasy pytano o wiek, odpowiadałem, że mam pięć dych, dzięki czemu przez te dwa lata nie zestarzałem się ani trochę. Polecam to wszystkim paniom, będą wiecznie młode. No i piękne. Choć uroda jest tylko ważna na samym początku, później liczy się tylko cała reszta. O czym się wie, gdy ma się tyle lat, co ja.
Podsumowałem już cały rok. Krótko i zwięźle. Czyli - współcześnie. Lecz nie w biegu. Moja top dziesiątka jest najlepsza, ponieważ nieskażona układami, powiązaniami, itp... , a tylko własnym sumieniem. Dlatego nie obfituje w niespodzianki, bądź eksperymenty. Postaram się także nie zanudzić dodatkowymi uzasadnianiami, dlaczego tak, a nie inaczej, ponieważ sam tego nie wiem.
Bardzo chętnie zapoznałbym się z zestawieniami Słuchaczy, gdyby ci, chcieli mnie nimi obdarować.
A zatem, jeśli tak, to proszę na:
nawiedzonestudio@afera.com.pl
lub
segregatory@o2.pl
Poczekam jeszcze chwilkę z podaniem moich faworytów, by niczego Państwu nie sugerować.
Dziękuję!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
poniedziałek, 29 grudnia 2014
"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 28 grudnia 2014 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM
"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 28 grudnia 2014 r.
RADIO "AFERA" 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
www.afera.com.pl
realizacja: Krzysztof Piechota
prowadzenie: Andrzej Masłowski
===========================
JOE BONAMASSA - "Driving Towards The Daylight" - (2012) -
- Too Much Ain't Enough Love - {with JIMMY BARNES}
BROTHER FIRETRIBE - "Diamond In The Firepit" - (2014) -
- For Better Or For Worse
LYNYRD SKYNYRD - "Last Of A Dyin' Breed" - (2012) -
- One Day At A Time
- Homegrown
THIRTY EIGHT SPECIAL - "Rock & Roll Strategy" - (1988) - czyli 38 SPECIAL, na tej płycie wyjątkowo podpisana jako THIRTY EIGHT SPECIAL
- Second Chance
FOREIGNER - "The Best Of Foreigner 4 & More" - (2014) -
- Break It Up
JOE COCKER - "One Night Of Sin" - (1989) -
- Got To Use My Imagination
- Unforgiven'
JOE COCKER - "Night Calls" - (1992) - wersja USA albumu, bowiem w Europie płytę wydano w 1991 roku, z nieco inaczej skompilowanym zestawem utworów
- Feels Like Forever
- Night Calls
JIMMY BARNES - "Hindsight" - (2014) -
- Stone Cold - {featuring TINA ARENA and JOE BONAMASSA}
FM - "Indiscreet" - (1986) -
- Love Lies Dying
- I Belong To The Night
DORO - "Doro" - (1990) -
- Only You
- I'll Be Holding On
- Alive
TEN - "Albion" - (2014) -
- Albion Born
BAILEY - "Long Way Down" - (2014) -
- Somewhere In Oslo
ASIA - "Gravitas" - (2014) -
- I Would Die For You
DAVID ROBERTS - "All Dressed Up ..." - (1982) -
- Midnight Rendezvous
- Anywhere You Run To
DENNIS DeYOUNG - "Dennis DeYoung and the music of Styx - Live in Los Angeles" - (2014) -
El Rey Theater in Los Angeles, 18.03.2014
- Babe
- Come Sail Away
SUPERTRAMP - "Crime Of The Century" - (1974 / reedycja 2014) - DELUXE EDITION
- School
- Crime Of The Century
THE BEATLES - "Let It Be" - (1970) -
- The Long And Winding Road
DONNY OSMOND - "The Soundtrack Of My Life" - (2014) -
- Don't Give Up - {duet with LAURA WRIGHT}
DRUPI - "Drupi" - (1977) - kompilacja
- Sambario
- Sereno E
JOE COCKER - "Fire It Up" - (2012) -
- You Love Me Back
WISHBONE ASH - "Bona Fide" - (2002 / reedycja 2014) -
CD 2 - live recordings
- Faith, Hope And Love
DAVID CROSBY / GRAHAM NASH - "Wind On The Water" - (1975) -
- To The Last Whale ...
a) Critical Mass
b) Wind On The Water
THREE LIONS - "Three Lions" - (2014) -
- Winter Sun
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
piątek, 26 grudnia 2014
SUPERTRAMP - Crime Of The Century - (1974 / reedycja 2014) - DELUXE EDITION
SUPERTRAMP
"Crime Of The Century" - (A&M RECORDS) -
*****
Na wrzesień 2014 roku przypadła 40-rocznica albumu "Crime Of The Century". Trzeciego w dyskografii Supertramp, a pierwszego jaki odniósł poważny sukces - i to niemal na całym świecie. To również jedna z moich ulubionych płyt. W zasadzie, gdyby nie szczególna sympatia jaką darzę "Breakfast In America" (1979), mógłbym śmiało powiedzieć, iż to najlepsze dzieło Supertramp. I pewnie w oczach wielu właśnie za takie ono uchodzi. Nie powinno zatem nikogo dziwić ukazanie się go w ramach zacnego jubileuszu w specjalnej luksusowej edycji. W pięknym rozłożystym digipacku, wraz z dodatkową drugą płytą CD. Co należy podkreślić, gdyż z tej samej serii "deluxe edition", bywa że materiału audio nie w każdym przypadku starcza na drugi dysk audio, w związku z czym wytwórnia wyszukuje jakieś obrazki, tworząc usilne dodatki na ewentualne DVD.
Złośliwi powiedzą, że "Crime Of The Century", to już komercja, bo zamiast ambitnego rocka, często nawet progresywnego, jakiego nie brakowało na dużo wcześniejszych dwóch pierwszych albumach, teraz grupa zaczęła grać radiowo, czytaj: przebojowo. To prawda, takie piosenki jak: "Bloody Well Right" czy "Dreamer" wydano przecież na singlach, a te nie tylko biły się o tradycyjny prymat na Wyspach czy w USA, ale i także w Niemczech, Holandii czy dalekiej Australii. Mało tego, czas pokazał, że przebojami, i to wcale nie mniejszymi, stały się niemal wszystkie pozostałe albumowe piosenki. A do stałego koncertowego repertuaru wdrapały się także "Hide In Your Shell" (moja ulubienica!!!), "Asylum" czy tytułowa "Crime Of The Century".
Siłą Supertramp zawsze była wszechstronność, plus nagromadzone bogactwo instrumentów i niesamowita smykałka muzyków do komponowania chwytliwych utworów. Choć te, nigdy nie należały do najprostszych, bowiem nawet w najkrótszych formach charakteryzowały się mnogością pomysłów i nieoczekiwanych zwrotów akcji. W piosenkach muzycy poza standardową rockową sekcją, używali dodatkowo saksofonu, fortepianu (częściej, niż pianina!), harmonijki i jakże dla siebie charakterystycznego klarnetu. Jednak największą zaletą było zestawienie dwóch śpiewających głosów Hodgsona i Daviesa, którzy prowadzili ze sobą niezwykłej urody dialogi. Nieco brudnawy i taki wręcz spod ciemnej latarni głos Ricka Daviesa, wspaniale korespondował z delikatną, romantyczną i na pół-falsetową barwą Rogera Hodgsona. Panowie swoim udziałem wprowadzali sporo dramaturgii, a piosenki niosły się same. W zasadzie wszystkich osiem kompozycji na "Crime Of The Century" (a podobno powstało ich ponad 40 !!!) to istne arcydziełka, których potęga składa się na jedno wielkie arcydzieło. Mamy zatem do czynienia z płytą, która stanowi za idealne wypośrodkowanie ładnych melodii i ambitnego grania. Ponadto, historia muzyki pokazała, że nigdy później nie powstał już żaden podobny zespół do Supertramp. A przecież byliśmy świadkami przeróżnych cover czy tribute bandów, dla choćby Genesis, Yes, Pink Floyd i tuzinów innych, a Supertramp nikt nie potrafił, ani nie śmiał imitować. To świadczy o absolutnej wielkości i klasie. Dlatego, jeśli ktoś was poprosi o polecenie czegoś w rodzaju Supertramp, zgodnie z prawdą odpowiedzcie, iż to niemożliwe, ponieważ nie występuje w przyrodzie.
"Crime Of The Century" nie jest albumem dającym się łatwo sklasyfikować, ani też po prostu w żaden sposób opisać, choć sam w sobie jest bardzo zręczny, melodyjny, a czasem nawet i powiewny. Jednak nie na tyle prosty, by chętnie po jego zasoby sięgały współczesne w większości prostackie rozgłośnie radiowe.
Na dodatkowej drugiej płycie, wydawca zamieścił zapis z koncertu, jaki odbył się 9 marca 1975 roku w londyńskim Hammersmith Odeon. Czyli pół roku po premierze "Crime Of The Century". I choć do premiery następnej, już niestety nieco słabszej płyty "Crisis? What Crisis?", pozostało kolejnych sześć miesięcy, to Supertramp już właśnie wówczas rozpoczęli jej promocję. Stąd pomiędzy wszystkimi nagraniami z "Crime Of The Century" (4 na początku i 4 pod koniec) muzycy wpletli cover Perry'ego Como "A - You're Adorable" oraz aż 4 z nadchodzącego właśnie albumu, tj: "Sister Moonshine", "Lady", "Another Man's Woman" oraz "Just A Normal Day".
Grupa była naprawdę w niezłej formie i całość wykonała prawie perfekcyjnie, choć każdy z nas przyzwyczajony do jeszcze lepszej realizacji odpowiedników w wersjach studyjnych, zapewne potraktuje całą tę koncertówkę w kategorii ciekawostki.
Warto pochwalić wydawcę nowej wersji albumu, bowiem poza ładną oprawą graficzną, z naciskiem na pełne zachowanie oryginalności, panuje tu doskonała jakość dźwięku. Wręcz wzorcowa. Niewiarygodne jak ten materiał teraz brzmi. Dawniej była to nieco przytłumiona i nie do końca soczysta produkcja, teraz zaś zyskała zupełnie nową jakość. To absolutne muzyczne HD.
Szkoda jedynie, że nieuperfekcyjniono samej koperty, jak to było w przypadku płyt winylowych. Być może wydawca uczyni to w odpowiedniku winylowym, który także równocześnie trafił do sprzedaży. Z tym, że tam już bez dodatkowego materiału. Chodzi mianowicie o to, że wszystkie winylowe edycje płyt Supertramp, począwszy od "Crime Of The Century", a skończywszy na "...Famous Last Words" miały wnętrza kopert kolorowe. Podczas, gdy 99,9 procent wszystkich płyt tego świata, była w tej części pokryta bielą, to płyty Supertramp bywały wewnątrz żółte, czerwone lub niebieskie. Taki mały szczegół, wiem - zapewne się teraz czepiam, ale tak niewiele zabrakło do ideału.
Wydawnictwo z gatunku "absolutny mus" i przy okazji, jedna z najcudowniejszych rockowych płyt wszech czasów.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
DRUPI
Kilka tygodni temu wspominałem Państwu o Drupim, zarówno w Nawiedzonym Studio jak i na blogu. Powodem była sentymentalna podróż do lat młodzieńczych, zafundowana zresztą przez Telewizję Polską, która to przez jakiś czas w nocnym paśmie, powtarzała legendarne występy gwiazd na sopockich festiwalach. W taki właśnie sposób przypomniałem sobie występy Drupiego, Demisa Roussosa czy Boney M.
Wszystkie je oglądałem wówczas na żywo, nawet jeśli sami artyści, jak choćby Demis Roussos, śpiewali z playbacku. Wtedy nie miało to dla mnie większego znaczenia, liczył się kontakt z gwiazdą i lubianymi piosenkami, których przecież nie można było kupić ot tak, w żadnym polskim sklepie.
Dzisiaj trudno młodemu pokoleniu wytłumaczyć kim był Drupi, jaką odgrywał rolę w masowej kulturze, no i jak kochały go w Polsce miliony. Nie tylko dziewczyn. Choć ja wciąż mam w pamięci moją siostrę, która z przyklejonym uchem do przenośnego Grundiga, wsłuchiwała się w romantyczne piosenki tego włoskiego hydraulika. Ne ukrywam, że i ja miałem bzika na punkcie "Piccola E Fragile"czy "Sambario",
choć najbardziej lubiłem "Sereno E". I tak jest po dzień dzisiejszy. Nie wiem co jest takiego w tej romantycznej, wręcz ogniskowo-harcerskiej pieśni, że tak ujmuje po dzień dzisiejszy. Nie tylko sama melodia, ale i zdarty niczym papier ścierny głos Drupiego.
Już zdążyłem zapomnieć o całej tej niedawnej sprawie, aż tu znowu przypadkiem, jakiś czas temu, oglądając przed wyjściem do roboty telewizję śniadaniową, zapowiedziano na żywo w studio Drupiego. Na pogawędkę. Autentycznego dzisiejszego Drupiego. Z tym samym zdartym gardłem, z tymi samymi długimi piórzyskami (a nawet jeszcze dłuższymi) i ubranego w rasową skórę, jak na r'n'rollowca przystało. Nawet jeśli Drupi tak pasuje do r'n'rolla, jak ja do sutanny.
Podczas kilkuminutowej rozmowy, wydobyto z artysty co ten sądzi o dzisiejszej Polsce, no i jak wspomina tamtą, a także za jego pośrednictwem zapowiedziano jego sylwestrowy występ, do jakiego dojdzie w tym roku we Wrocławiu. Pomyślałem, o choinka szkoda, że nie w Poznaniu - poszedłbym!. Serio. W ramach wspomnień dawnych dobrych czasów. Dobrych, a jakże. I co z tego, że socjalistycznych, że biednych, że mało kolorowych - gdy człowiek ma 12-14 lat, wszystko jest przecież beztroskie i kolorowe. Puste sklepowe półki, brak neonów na sklepach, a nawet "smutaśne" piosenki Drupiego. Wszak Drupi do tańca nie tworzył, a jednak przy nim tańczono. Bo kiedyś tańczono do Pink Floyd, do Saragossy Band, do Anny Jantar i Anny German, a i do Grand Funk Railroad, Jefferson Airplane czy właśnie Drupiego.
Dlatego, gdy przykładowo bierzemy do rąk jakąś składankę z przebojami 1978 roku (miałem wtedy 13 lat), to obok Boney M., było Sweet, a w towarzystwie Hot Chocolate, widniało Genesis czy Uriah Heep. Niemożliwe? To spójrzcie Państwo na autentyka z tamtych lat. Tak było. Fanom King Crimson nie przeszkadzało na tej samej półce z płytami postawić Smokie czy Baccara, a entuzjastom Genesis przyznać się do wczuwania w Amandę Lear, bądź Eruption - z pyszną czekoladką jaką była Precious Wilson. Nieprawda? Nie było takich ludzi? Jak to nie, stoi właśnie przed Państwem tu oto taki, a nazywa się Andrzej Masłowski. To tylko dzisiaj tak jakoś jest, że jak się jest wyznawcą czarnych rytmów, to się za rocka nie chwyta, a jeśli się hołduje smutnym piosenkom, to wesołe przygnębiają. Dziwne, bo za moich czasów wszystko co miało smucić lub radować, należało do wszystkich po równo.
Na zdjęciach dwie płyty Drupiego. Katalogowa "Sereno E...." z 1974 roku (oryginalne włoskie pierwsze wydanie), zawierająca dwa wielkie przeboje, tj. tytułowe "Sereno E..." oraz "La Mia Via" + 7 mniej popularnych piosenek.
Drugi long, to już kompilacja, niewyszukanie zatytułowana "Drupi", a na niej 12 kawałków, takich jak: "Bella Bellisima", "Vivere Un Po", "Sambario", "Sei Vera", a i wspomniane już "Piccola E Fragile", "La Mia Via" czy "Sereno E", plus inne przeboje. Wszystkie z tamtych czasów, tj z lat 1974-77, czyli z najbardziej dla Drupiego popularnego okresu. Jak wiemy, artysta śpiewał także i później, a nawet śpiewa do dziś, z tym, że ja już później zaprzestałem interesować się jego twórczością, ponieważ do głosu doszli metalowcy, nowi romantycy, bądź inni piosenkarze. Ale teraz, po latach .....
Trzecią płytą jest składankowy zestaw "Hit Fever" - wow, co za tytuł ! :-) Ten wydany w 1978 roku przez wytwórnię Arcade (specjalizującą się w tego typu wydawnictwach) album zawierał 20 piosenek, za którymi jako podlotek dosłownie szalałem. Dziś już nie słucham Davida Dundasa, Plastica Bertranda, Johna Paula Younga, ani Suzi Quatro, ale wtedy.... !!! Przy piosenkach typu "If You Can't Give Me Love", "Love Is Like Oxygen", "Queen Of China Town", "Ca Plane Pour Moi" czy "For A Few Dollars More" wychodziły mi z wrażenia purpurowe place na policzkach, a te piosenki są tutaj wszystkie na jednej płycie.
Co prawda na tego typu kompilacjach, Drupiego nigdy nie było, gdyż ten był tylko u nas popularny, natomiast w Anglii, Niemczech czy Holandii, gdzie głównie wydawano takie składanki Drupi praktycznie nie istniał. Nawet w rodzimych Włoszech, mało kto o nim słyszał. Podczas, gdy w Polsce Drupi mieszał się sławą ze Sweet, Amandą Lear, Smokie i wieloma innymi super gwiazdami końca 70's. Ach, łezka się zakręciła.
Kończę, bo i też właśnie dobiega końca płyta - Drupiego.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
Wszystkie je oglądałem wówczas na żywo, nawet jeśli sami artyści, jak choćby Demis Roussos, śpiewali z playbacku. Wtedy nie miało to dla mnie większego znaczenia, liczył się kontakt z gwiazdą i lubianymi piosenkami, których przecież nie można było kupić ot tak, w żadnym polskim sklepie.
Dzisiaj trudno młodemu pokoleniu wytłumaczyć kim był Drupi, jaką odgrywał rolę w masowej kulturze, no i jak kochały go w Polsce miliony. Nie tylko dziewczyn. Choć ja wciąż mam w pamięci moją siostrę, która z przyklejonym uchem do przenośnego Grundiga, wsłuchiwała się w romantyczne piosenki tego włoskiego hydraulika. Ne ukrywam, że i ja miałem bzika na punkcie "Piccola E Fragile"czy "Sambario",
choć najbardziej lubiłem "Sereno E". I tak jest po dzień dzisiejszy. Nie wiem co jest takiego w tej romantycznej, wręcz ogniskowo-harcerskiej pieśni, że tak ujmuje po dzień dzisiejszy. Nie tylko sama melodia, ale i zdarty niczym papier ścierny głos Drupiego.
Już zdążyłem zapomnieć o całej tej niedawnej sprawie, aż tu znowu przypadkiem, jakiś czas temu, oglądając przed wyjściem do roboty telewizję śniadaniową, zapowiedziano na żywo w studio Drupiego. Na pogawędkę. Autentycznego dzisiejszego Drupiego. Z tym samym zdartym gardłem, z tymi samymi długimi piórzyskami (a nawet jeszcze dłuższymi) i ubranego w rasową skórę, jak na r'n'rollowca przystało. Nawet jeśli Drupi tak pasuje do r'n'rolla, jak ja do sutanny.
Podczas kilkuminutowej rozmowy, wydobyto z artysty co ten sądzi o dzisiejszej Polsce, no i jak wspomina tamtą, a także za jego pośrednictwem zapowiedziano jego sylwestrowy występ, do jakiego dojdzie w tym roku we Wrocławiu. Pomyślałem, o choinka szkoda, że nie w Poznaniu - poszedłbym!. Serio. W ramach wspomnień dawnych dobrych czasów. Dobrych, a jakże. I co z tego, że socjalistycznych, że biednych, że mało kolorowych - gdy człowiek ma 12-14 lat, wszystko jest przecież beztroskie i kolorowe. Puste sklepowe półki, brak neonów na sklepach, a nawet "smutaśne" piosenki Drupiego. Wszak Drupi do tańca nie tworzył, a jednak przy nim tańczono. Bo kiedyś tańczono do Pink Floyd, do Saragossy Band, do Anny Jantar i Anny German, a i do Grand Funk Railroad, Jefferson Airplane czy właśnie Drupiego.
Dlatego, gdy przykładowo bierzemy do rąk jakąś składankę z przebojami 1978 roku (miałem wtedy 13 lat), to obok Boney M., było Sweet, a w towarzystwie Hot Chocolate, widniało Genesis czy Uriah Heep. Niemożliwe? To spójrzcie Państwo na autentyka z tamtych lat. Tak było. Fanom King Crimson nie przeszkadzało na tej samej półce z płytami postawić Smokie czy Baccara, a entuzjastom Genesis przyznać się do wczuwania w Amandę Lear, bądź Eruption - z pyszną czekoladką jaką była Precious Wilson. Nieprawda? Nie było takich ludzi? Jak to nie, stoi właśnie przed Państwem tu oto taki, a nazywa się Andrzej Masłowski. To tylko dzisiaj tak jakoś jest, że jak się jest wyznawcą czarnych rytmów, to się za rocka nie chwyta, a jeśli się hołduje smutnym piosenkom, to wesołe przygnębiają. Dziwne, bo za moich czasów wszystko co miało smucić lub radować, należało do wszystkich po równo.
Na zdjęciach dwie płyty Drupiego. Katalogowa "Sereno E...." z 1974 roku (oryginalne włoskie pierwsze wydanie), zawierająca dwa wielkie przeboje, tj. tytułowe "Sereno E..." oraz "La Mia Via" + 7 mniej popularnych piosenek.
Drugi long, to już kompilacja, niewyszukanie zatytułowana "Drupi", a na niej 12 kawałków, takich jak: "Bella Bellisima", "Vivere Un Po", "Sambario", "Sei Vera", a i wspomniane już "Piccola E Fragile", "La Mia Via" czy "Sereno E", plus inne przeboje. Wszystkie z tamtych czasów, tj z lat 1974-77, czyli z najbardziej dla Drupiego popularnego okresu. Jak wiemy, artysta śpiewał także i później, a nawet śpiewa do dziś, z tym, że ja już później zaprzestałem interesować się jego twórczością, ponieważ do głosu doszli metalowcy, nowi romantycy, bądź inni piosenkarze. Ale teraz, po latach .....
Trzecią płytą jest składankowy zestaw "Hit Fever" - wow, co za tytuł ! :-) Ten wydany w 1978 roku przez wytwórnię Arcade (specjalizującą się w tego typu wydawnictwach) album zawierał 20 piosenek, za którymi jako podlotek dosłownie szalałem. Dziś już nie słucham Davida Dundasa, Plastica Bertranda, Johna Paula Younga, ani Suzi Quatro, ale wtedy.... !!! Przy piosenkach typu "If You Can't Give Me Love", "Love Is Like Oxygen", "Queen Of China Town", "Ca Plane Pour Moi" czy "For A Few Dollars More" wychodziły mi z wrażenia purpurowe place na policzkach, a te piosenki są tutaj wszystkie na jednej płycie.
Co prawda na tego typu kompilacjach, Drupiego nigdy nie było, gdyż ten był tylko u nas popularny, natomiast w Anglii, Niemczech czy Holandii, gdzie głównie wydawano takie składanki Drupi praktycznie nie istniał. Nawet w rodzimych Włoszech, mało kto o nim słyszał. Podczas, gdy w Polsce Drupi mieszał się sławą ze Sweet, Amandą Lear, Smokie i wieloma innymi super gwiazdami końca 70's. Ach, łezka się zakręciła.
Kończę, bo i też właśnie dobiega końca płyta - Drupiego.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
FOREIGNER - The Best Of Foreigner 4 & More - (2014) -
FOREIGNER
"The Best Of Foreigner 4 & More" - (TRIGGER PRODUCTIONS) -
***3/4
Foreigner powstali w 1976 roku, jako grupa anglo-amerykańska, nosząc na sobie status supergrupy, albowiem każdy z muzyków miał już jakieś niemałe doświadczenia w innej znanej firmie. Dla przykładu, gitarzysta Mick Jones grał wcześniej w Spooky Tooth, a taki Ian McDonald grał niemal na wszystkim we wczesnym King Crimson (klarnet, flet, organy, wibrafon,...). Dzisiaj po tamtych latach pozostały już tylko wspomnienia, a i płyty, jako dowód ich niezwykłości.
W grupie już od lat nie ma charakterystycznego głosu Lou Gramma i wszystkich pozostałych kolegów. Wyjątkiem jest trzymający po dziś dzień ster Mick Jones.
Ktoś zapyta, co to za Foreigner? Czy to już nie aby jakiś tribute band? Proszę zatem posłuchać, a odpowiedź nasunie się sama.
Nowy wokalista (choć już od blisko dekady) Kelly Hansen śpiewa identycznie jak niegdyś Lou Gramm, co należy szczególnie podkreślić, ponieważ ten prawdziwy Lou Gramm już dzisiaj niemal całkowicie stracił głos, o czym można się przekonać słuchając jego grupy The Lou Gramm Band. Piszę to ze smutkiem, gdyż osobiście należę do wielbicieli jego talentu.
Pozostali muzycy współczesnego Foreigner "chodzą" jak najbardziej dopracowany tryb szwajcarskiego zegarka, zresztą wśród aktualnego septetu jest także znakomity basista Jeff Pilson (dawniej w Dokken - za najlepszych dla grupy lat!), który przy okazji pozostaje w grupie na usługach producenckich.
Grupa w ostatnich latach wykazuje wzmożoną aktywność, sporo koncertuje i nagrywa, nie dając o sobie zapomnieć nawet na moment. Co rusz ukazuje się, a to płyta koncertowa, a to za chwilę jakaś składanka z przebojami lub tylko balladami, by za chwilę na dokładkę jeszcze jakieś nowe wersje akustyczne, itp....
Tytuł najnowszego koncertowego albumu "The Best Of Foreigner 4 & More" wyjaśnia w zasadzie wszystko. To faktycznie wybór najlepszych kawałków ze słynnej "czwórki" z 1981 roku oraz kilku innych ich piosenek z równie przebojowych albumów, wydanych w epoce 70/80's. Choć nie ulega wątpliwości, że "Foreigner 4" jest tym najsłynniejszym, który na samym szczycie amerykańskiego Billboardu utrzymywał się przez kilka tygodni, a jego sprzedaż przez te nieco ponad trzy dekady, dobiła do 10-milionowego nakładu.
"The Best Of Foreigner 4 & More" został nagrany podczas dwóch październikowych wieczorów 2014 roku w Atlantic City, w takim miejscu jak Borgata Hotel Casino & Spa. Ta ekskluzywna sala, przypomina nieco rozmachem połączenie warszawskiej Kongresówki, a poznańskiej Sali Ziemi.
Można jedynie żałować, że realizatorzy (Jeff Pilson - produkcja, Mick Jones - producent pomocniczy) nie połączyli ze sobą nagrań na płycie, tworząc w ten sposób aurę jednego przedstawienia, a postanowili (poza jednym wyjątkiem - "Night Life" z "Woman In Black") po każdym utworze wyciszać oklaski. Uciekła przez to magia koncertu, a wytworzyło się coś na miarę typowego koncertowego składaka. Nie zważając jednak na to, samej muzyki słucha się z zapartym tchem. Bo choć atmosferę koncertu poczuć można tylko w tych miejscach, w których refreny śpiewa publiczność, jak choćby w 7-minutowym "I Want To Know What Love Is", lub przez kilka sekund po każdej zakończonej piosence, to jednak wykonawstwo Foreigner stoi na najwyższych progach poziomu.
Koncerty mają to do siebie, że można na nich wybiec poza sztywne ramy piosenek, co dla takiego gitarzysty jak Mick Jones jest rajem na ziemi. Jego gitarowe wstawki i popisy w długaśnych wersjach piosenek, jak np. w 7-minutowej "Hot Blooded" czy 13-minutowym "Juke Box Hero", dają pełne pola dla popisów i wyżycia się. Przy okazji nie pozbawiając uroku pozostałej ich reszcie.
Album składa się z dwunastu kompozycji, z których aż siedem pochodzi z bestsellerowej "Foreigner 4". A są to: "Night Life", "Woman In Black", "Urgent", "Waiting For A Girl Like You", "Break It Up", "Girl On The Moon" i "Juke Box Hero". Pozostałych pięć to: "Say You Will" (akustycznie), "Feels Like A First Time", "Cold As Ice", "Hot Blooded" oraz "I Want To Know What Love Is".
Koncert na jakim chciałoby się być.
Grupa dotąd jeszcze nigdy nie koncertowała u nas, choć wielokrotnie bywała blisko. Dobrze byłoby nareszcie zgotować jej miłe słowiańskie powitanie. Wystarczy posłuchać tylko tej płyty, by przekonać się, że ulokowane w nią pieniądze na pewno nie pójdą na marne.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
"The Best Of Foreigner 4 & More" - (TRIGGER PRODUCTIONS) -
***3/4
Foreigner powstali w 1976 roku, jako grupa anglo-amerykańska, nosząc na sobie status supergrupy, albowiem każdy z muzyków miał już jakieś niemałe doświadczenia w innej znanej firmie. Dla przykładu, gitarzysta Mick Jones grał wcześniej w Spooky Tooth, a taki Ian McDonald grał niemal na wszystkim we wczesnym King Crimson (klarnet, flet, organy, wibrafon,...). Dzisiaj po tamtych latach pozostały już tylko wspomnienia, a i płyty, jako dowód ich niezwykłości.
W grupie już od lat nie ma charakterystycznego głosu Lou Gramma i wszystkich pozostałych kolegów. Wyjątkiem jest trzymający po dziś dzień ster Mick Jones.
Ktoś zapyta, co to za Foreigner? Czy to już nie aby jakiś tribute band? Proszę zatem posłuchać, a odpowiedź nasunie się sama.
Nowy wokalista (choć już od blisko dekady) Kelly Hansen śpiewa identycznie jak niegdyś Lou Gramm, co należy szczególnie podkreślić, ponieważ ten prawdziwy Lou Gramm już dzisiaj niemal całkowicie stracił głos, o czym można się przekonać słuchając jego grupy The Lou Gramm Band. Piszę to ze smutkiem, gdyż osobiście należę do wielbicieli jego talentu.
Pozostali muzycy współczesnego Foreigner "chodzą" jak najbardziej dopracowany tryb szwajcarskiego zegarka, zresztą wśród aktualnego septetu jest także znakomity basista Jeff Pilson (dawniej w Dokken - za najlepszych dla grupy lat!), który przy okazji pozostaje w grupie na usługach producenckich.
Grupa w ostatnich latach wykazuje wzmożoną aktywność, sporo koncertuje i nagrywa, nie dając o sobie zapomnieć nawet na moment. Co rusz ukazuje się, a to płyta koncertowa, a to za chwilę jakaś składanka z przebojami lub tylko balladami, by za chwilę na dokładkę jeszcze jakieś nowe wersje akustyczne, itp....
Tytuł najnowszego koncertowego albumu "The Best Of Foreigner 4 & More" wyjaśnia w zasadzie wszystko. To faktycznie wybór najlepszych kawałków ze słynnej "czwórki" z 1981 roku oraz kilku innych ich piosenek z równie przebojowych albumów, wydanych w epoce 70/80's. Choć nie ulega wątpliwości, że "Foreigner 4" jest tym najsłynniejszym, który na samym szczycie amerykańskiego Billboardu utrzymywał się przez kilka tygodni, a jego sprzedaż przez te nieco ponad trzy dekady, dobiła do 10-milionowego nakładu.
"The Best Of Foreigner 4 & More" został nagrany podczas dwóch październikowych wieczorów 2014 roku w Atlantic City, w takim miejscu jak Borgata Hotel Casino & Spa. Ta ekskluzywna sala, przypomina nieco rozmachem połączenie warszawskiej Kongresówki, a poznańskiej Sali Ziemi.
Można jedynie żałować, że realizatorzy (Jeff Pilson - produkcja, Mick Jones - producent pomocniczy) nie połączyli ze sobą nagrań na płycie, tworząc w ten sposób aurę jednego przedstawienia, a postanowili (poza jednym wyjątkiem - "Night Life" z "Woman In Black") po każdym utworze wyciszać oklaski. Uciekła przez to magia koncertu, a wytworzyło się coś na miarę typowego koncertowego składaka. Nie zważając jednak na to, samej muzyki słucha się z zapartym tchem. Bo choć atmosferę koncertu poczuć można tylko w tych miejscach, w których refreny śpiewa publiczność, jak choćby w 7-minutowym "I Want To Know What Love Is", lub przez kilka sekund po każdej zakończonej piosence, to jednak wykonawstwo Foreigner stoi na najwyższych progach poziomu.
Koncerty mają to do siebie, że można na nich wybiec poza sztywne ramy piosenek, co dla takiego gitarzysty jak Mick Jones jest rajem na ziemi. Jego gitarowe wstawki i popisy w długaśnych wersjach piosenek, jak np. w 7-minutowej "Hot Blooded" czy 13-minutowym "Juke Box Hero", dają pełne pola dla popisów i wyżycia się. Przy okazji nie pozbawiając uroku pozostałej ich reszcie.
Album składa się z dwunastu kompozycji, z których aż siedem pochodzi z bestsellerowej "Foreigner 4". A są to: "Night Life", "Woman In Black", "Urgent", "Waiting For A Girl Like You", "Break It Up", "Girl On The Moon" i "Juke Box Hero". Pozostałych pięć to: "Say You Will" (akustycznie), "Feels Like A First Time", "Cold As Ice", "Hot Blooded" oraz "I Want To Know What Love Is".
Koncert na jakim chciałoby się być.
Grupa dotąd jeszcze nigdy nie koncertowała u nas, choć wielokrotnie bywała blisko. Dobrze byłoby nareszcie zgotować jej miłe słowiańskie powitanie. Wystarczy posłuchać tylko tej płyty, by przekonać się, że ulokowane w nią pieniądze na pewno nie pójdą na marne.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
AC/DC - "Rock Or Bust" - (2014) -
AC/DC
"Rock Or Bust" - (SONY MUSIC) -
***1/2
W nieciekawych okolicznościach przyszło grupie wydać najnowszą płytę. Nie dość, że Malcolma Younga kilka miesięcy wcześniej dopadł udar mózgu, w konsekwencji którego następuje u niego znaczne obniżenie sprawności umysłowej, to jeszcze Phil Rudd został uwikłany w podejrzenia o nakłanianie do zabójstwa, z którego wydaje się zostać jednak ostatecznie oczyszczonym.
Przez problemy zdrowotne Malcolma, AC/DC stało się kwartetem, a jego obowiązki jako gitarzysty rytmicznego, przejął na zasadach gościnnych, bratanek Stevie.
I jak tu promować album, jak planować koncerty? Okazuje się, że to co załamałoby większość drużyn, dla AC/DC nie stanowi żadnego problemu. Płyta sprzedaje się znakomicie, zaplanowane koncerty są w zasadzie na wyprzedaniu, bądź już się wyprzedały, a w pilotażowych teledyskach w zamian za Phila Rudda, zasiadł bębniarz Bob Richards.
Jaki jest więc "Rock Or Bust"? Jak na longplay, bardzo krótki - ledwie nieco ponad półgodziny, z jedenastoma średnio trzyminutowymi metalurgicznymi rock'n'rollami, często o bluesujących odcieniach. Czyli typowo, jak to zawsze u AC/DC. Ktoś kiedyś powiedział, że każda ich płyta jest taka sama, tylko zmieniają się ich okładki. Mógłbym się nawet z tym zgodzić, jednak zauważam różnicę pomiędzy genialną "Back In Black", a już nie tak armatnimi "For Those About To Rock - We Salute You" czy "Blow Up Your Video", choć i na tamtych nie brakuje rzecz jasna przynajmniej kilku fantastycznych numerów, wcale nie gorszych (ale i nie lepszych) jak na wydanym właśnie "Rock Or Bust". Płycie, której na pewno daleko do wspomnianej "Back in Black" czy także arcy-przebojowej "The Razors Edge" (że epoki Bona Scotta w ogóle tutaj nie tykam), ale na pewno pełnej wigoru i niezbadanej energii, że o ilość natężenia decybeli także martwić się nie należy. Bo jeśli ktoś szuka półgodzinnego przyjemnego hałasu, jako odtrutkę na szarzyznę dnia codziennego, to całość z "Rock Or Bust" można śmiało wypisywać na medycznych receptach dla wszystkich niedopieszczonych tego świata.
Być może trudno wyróżnić tutaj którykolwiek z utworów jako szczególny, albowiem niemal wszystkie są do siebie bezczelnie podobne, ale chyba tak właśnie miało być. Identycznie wyskandowane refreny, gitarowe riffy i solówki do bólu przewidywalne - ale to jest właśnie rock'n'roll. Siła prostoty i nieuwikłanego w szarady przekazu. Tak grają AC/DC i nie przejmują się niczym od dobrych czterdziestu lat. I daj im Panie Boże sił i zdrowia, by tak było nadal.
Najlepsze numery? Jak dla mnie: "Rock Or Bust", "Play Ball", "Rock The Blues Away", "Got Some Rock & Roll Thunder", "Baptism By Fire" oraz "Sweet Candy".
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
"Rock Or Bust" - (SONY MUSIC) -
***1/2
W nieciekawych okolicznościach przyszło grupie wydać najnowszą płytę. Nie dość, że Malcolma Younga kilka miesięcy wcześniej dopadł udar mózgu, w konsekwencji którego następuje u niego znaczne obniżenie sprawności umysłowej, to jeszcze Phil Rudd został uwikłany w podejrzenia o nakłanianie do zabójstwa, z którego wydaje się zostać jednak ostatecznie oczyszczonym.
Przez problemy zdrowotne Malcolma, AC/DC stało się kwartetem, a jego obowiązki jako gitarzysty rytmicznego, przejął na zasadach gościnnych, bratanek Stevie.
I jak tu promować album, jak planować koncerty? Okazuje się, że to co załamałoby większość drużyn, dla AC/DC nie stanowi żadnego problemu. Płyta sprzedaje się znakomicie, zaplanowane koncerty są w zasadzie na wyprzedaniu, bądź już się wyprzedały, a w pilotażowych teledyskach w zamian za Phila Rudda, zasiadł bębniarz Bob Richards.
Jaki jest więc "Rock Or Bust"? Jak na longplay, bardzo krótki - ledwie nieco ponad półgodziny, z jedenastoma średnio trzyminutowymi metalurgicznymi rock'n'rollami, często o bluesujących odcieniach. Czyli typowo, jak to zawsze u AC/DC. Ktoś kiedyś powiedział, że każda ich płyta jest taka sama, tylko zmieniają się ich okładki. Mógłbym się nawet z tym zgodzić, jednak zauważam różnicę pomiędzy genialną "Back In Black", a już nie tak armatnimi "For Those About To Rock - We Salute You" czy "Blow Up Your Video", choć i na tamtych nie brakuje rzecz jasna przynajmniej kilku fantastycznych numerów, wcale nie gorszych (ale i nie lepszych) jak na wydanym właśnie "Rock Or Bust". Płycie, której na pewno daleko do wspomnianej "Back in Black" czy także arcy-przebojowej "The Razors Edge" (że epoki Bona Scotta w ogóle tutaj nie tykam), ale na pewno pełnej wigoru i niezbadanej energii, że o ilość natężenia decybeli także martwić się nie należy. Bo jeśli ktoś szuka półgodzinnego przyjemnego hałasu, jako odtrutkę na szarzyznę dnia codziennego, to całość z "Rock Or Bust" można śmiało wypisywać na medycznych receptach dla wszystkich niedopieszczonych tego świata.
Być może trudno wyróżnić tutaj którykolwiek z utworów jako szczególny, albowiem niemal wszystkie są do siebie bezczelnie podobne, ale chyba tak właśnie miało być. Identycznie wyskandowane refreny, gitarowe riffy i solówki do bólu przewidywalne - ale to jest właśnie rock'n'roll. Siła prostoty i nieuwikłanego w szarady przekazu. Tak grają AC/DC i nie przejmują się niczym od dobrych czterdziestu lat. I daj im Panie Boże sił i zdrowia, by tak było nadal.
Najlepsze numery? Jak dla mnie: "Rock Or Bust", "Play Ball", "Rock The Blues Away", "Got Some Rock & Roll Thunder", "Baptism By Fire" oraz "Sweet Candy".
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
FM - "Indiscreet" (1986) / "Tough It Out" (1989)
FM
"Indiscreet" - (1986 Portrait / CBS) *****
"Tough It Out" - (1989 Epic / CBS) *****
Jednym z założycieli brytyjskiej grupy FM, był basista Merv Goldsworthy, który z lekka otarł się w swej karierze o grupy Samson (wczesnego bandu Bruce'a Dickinsona) i Diamond Head (protoplaści NWOBHM), jednak nie odegrał w nich żadnej znaczącej roli. Wraz z nim, pojawili się gitarowi bracia Steve oraz Chris Overlandowie, z których ten pierwszy został głównym wokalistą. Składu dopełnili, perkusista Pete Jupp oraz instrumentalista klawiszowy Didge Digital. W tym składzie panowie zrealizowali dwa kapitalne albumy, które fani melodyjnego hard rocka powinni znać obowiązkowo jak amen w pacierzu.
Grupa grała bardzo po amerykańsku, celując zdecydowanie do tamtego zaoceanicznego odbiorcy. Promując zresztą pierwszy album "Indiscreet", supportowała tam na koncertach takie gwiazdy jak: Bon Jovi, Foreigner czy Meat Loafa. Z kolei w Europie, występując obok Status Quo czy Magnum.
Na 2015 rok grupa zapowiedziała wydanie nowego albumu i oby to było coś na miarę "Indiscreet" i "Tough It Out", choć jak powszechnie wiadomo, muzycy po wielu przetasowaniach personalnych, od dawna już tak nie grają, ale teraz kto wie ....
Pierwsze dwa albumy, wydane w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, to ścisła czołówka dla bogatego melodycznie rocka, takiego na dwie gitary i obowiązkowe instrumenty klawiszowe. Muzyki efektownie zaaranżowanej, podanej jak na lżejszą odmianę metalu, z wielką gracją, dużą dbałością o szczegóły, ale przede wszystkim z naciskiem na zapamiętywalne motywy. Tak grali wówczas Magnum, Strangeways, Loverboy, Foreigner czy Toto, i choć każda z tych drużyn czyniła to na swój oryginalny sposób, to jednak wszystkie można było wrzucić do tego samego wora z napisem "elegancki rock".
FM mieli w sobie same atuty, otóż śpiewający Steve Overland, choć jako gitarzysta grał raczej tylko proste akordy, to jako wokalista dysponował bardzo przyjemną i ciekawą barwą głosu, wręcz doskonale pasującą do takiego rodzaju grania. Miał w sobie coś z Lou Gramma, Steve'a Perry'ego czy nawet Boba Catleya, a jednak pod żadnego z nich się nie podszywał. Co ważne, pomimo delikatnej i tylko z lekka zabrudzonej barwy, świetnie radził sobie nawet w najtrudniejszych wokalnych rejestrach. Z kolei brat Steve'a - Chris, wycinał bardzo soczyste gitarowe solówki, czasem wręcz cudownie bajeczne, które mogłyby stanowić za ozdobę twórczości niejednego zespołu o ambicjach progresywnych.
Jedynkę "Indiscreet" wyprodukował przy wydatnej pomocy całego zespołu mało dotąd znany Dave King, dwójkę "Tough It Out" zaś Neil Kernon, który miał już pokaźny staż, zarówno jako muzyk sesyjny, a także producent i inżynier dźwięku, z choćby takimi potęgami jak: Peter Gabriel, Judas Priest, Daryl Hall & John Oates, Queensryche, Rick Springfield czy Michael Bolton.
Oba te albumy są autentycznie rewelacyjne. Płynie z nich niesłychana lekkość kompozytorsko-wykonawcza, a melodie rwą się z siłą wodospadu, zapadając błyskawicznie w pamięci. "Indiscreet" jest tak obłędnie piękny, że aż brakuje słów na jego opisanie, ni czasu na jego detaliczne zgłębianie. Wystarczy zanurzyć uszy chociażby w przebojowych "That Girl", "Love Lies Dying", "I Belong To The Night" czy balladzie "Frozen Heart", by nie oderwać się od tych melodii już nigdy.
To samo dotyczy zresztą całej tej płyty. Tak jak i na następnej "Tough It Out", na której nawet kompozycyjnie wspomógł grupę sam Desmond Child (w "Burning My Heart Down" oraz "Bad Luck") - ówczesny gigant producencki jak i kompozytorski, odpowiedzialny za wczesne sukcesy Bon Jovi, wielki powrót Aerosmith, czy też i Kiss lub Alice Coopera.
Proszę posłuchać wspomnianego już soczystego "Bad Luck" lub okazałej ballady "Everytime I Think Of You", albo kapitalnej przeróbki Marka Free (ex-wokalisty King Kobra) "Someday You'll Come Running", tutaj zatytułowanej po prostu jako "Someday". Czysty obłęd. Czasem trzeba posłuchać kilkunastu płyt, by znaleźć takie trzy kawałki, a tutaj takowe zestawione zostały od razu jako trzy pod rząd. A przecież w dalszej części czekają jeszcze na słuchacza takie klejnoty jak: "The Dream That Died", "Can You Hear Me Calling?", "Does It Feel Like Love?" i kilka innych.
Pomimo, iż oba te albumy dzieliły trzy długie lata, to poza z lekka mocniej dopieszczoną produkcją na "Tough It Out", nie było tego w ogóle słychać. Dominowała tutaj barwna i bogata muzyka, zagrana z młodzieńczym polotem, ale zarazem bardzo poukładana oraz profesjonalnie podana.
Szkoda, że wraz z nadejściem nowej dekady grupa zapragnęła zmian (nie tylko personalnych) i przerzuciła się na nieco inne rejony. Bo choć szukała należytego natchnienia w klasykach rocka spod znaku Bad Company, Steve Miller Band czy nawet Beatlesów, to jednak pewien czar już prysł.
Ciekawostką dla fanów Iron Maiden niech będzie fakt, iż Bruce Dickinson i jego koledzy w 1986 roku przerobili piosenkę "That Girl", którą zamieścili na drugiej stronie singla "Stranger In A Strange Land", który to singiel promował wówczas kapitalny album "Somewhere In Time". Ponoć jedynym przeciwnikiem tej piosenki, był basista Steve Harris, który nie miał ochoty brać udziału w jej nagrywaniu, twierdząc iż ta bardzo się gryzie ze stylistyką twórczości Żelaznej Dziewicy.
Zarówno "Indiscreet" jak i "Somewhere In Time", ukazały się niemal równocześnie, z niespełna miesięcznym wyprzedzeniem na korzyść FM.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
"Indiscreet" - (1986 Portrait / CBS) *****
"Tough It Out" - (1989 Epic / CBS) *****
Jednym z założycieli brytyjskiej grupy FM, był basista Merv Goldsworthy, który z lekka otarł się w swej karierze o grupy Samson (wczesnego bandu Bruce'a Dickinsona) i Diamond Head (protoplaści NWOBHM), jednak nie odegrał w nich żadnej znaczącej roli. Wraz z nim, pojawili się gitarowi bracia Steve oraz Chris Overlandowie, z których ten pierwszy został głównym wokalistą. Składu dopełnili, perkusista Pete Jupp oraz instrumentalista klawiszowy Didge Digital. W tym składzie panowie zrealizowali dwa kapitalne albumy, które fani melodyjnego hard rocka powinni znać obowiązkowo jak amen w pacierzu.
Grupa grała bardzo po amerykańsku, celując zdecydowanie do tamtego zaoceanicznego odbiorcy. Promując zresztą pierwszy album "Indiscreet", supportowała tam na koncertach takie gwiazdy jak: Bon Jovi, Foreigner czy Meat Loafa. Z kolei w Europie, występując obok Status Quo czy Magnum.
Na 2015 rok grupa zapowiedziała wydanie nowego albumu i oby to było coś na miarę "Indiscreet" i "Tough It Out", choć jak powszechnie wiadomo, muzycy po wielu przetasowaniach personalnych, od dawna już tak nie grają, ale teraz kto wie ....
Pierwsze dwa albumy, wydane w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, to ścisła czołówka dla bogatego melodycznie rocka, takiego na dwie gitary i obowiązkowe instrumenty klawiszowe. Muzyki efektownie zaaranżowanej, podanej jak na lżejszą odmianę metalu, z wielką gracją, dużą dbałością o szczegóły, ale przede wszystkim z naciskiem na zapamiętywalne motywy. Tak grali wówczas Magnum, Strangeways, Loverboy, Foreigner czy Toto, i choć każda z tych drużyn czyniła to na swój oryginalny sposób, to jednak wszystkie można było wrzucić do tego samego wora z napisem "elegancki rock".
FM mieli w sobie same atuty, otóż śpiewający Steve Overland, choć jako gitarzysta grał raczej tylko proste akordy, to jako wokalista dysponował bardzo przyjemną i ciekawą barwą głosu, wręcz doskonale pasującą do takiego rodzaju grania. Miał w sobie coś z Lou Gramma, Steve'a Perry'ego czy nawet Boba Catleya, a jednak pod żadnego z nich się nie podszywał. Co ważne, pomimo delikatnej i tylko z lekka zabrudzonej barwy, świetnie radził sobie nawet w najtrudniejszych wokalnych rejestrach. Z kolei brat Steve'a - Chris, wycinał bardzo soczyste gitarowe solówki, czasem wręcz cudownie bajeczne, które mogłyby stanowić za ozdobę twórczości niejednego zespołu o ambicjach progresywnych.
Jedynkę "Indiscreet" wyprodukował przy wydatnej pomocy całego zespołu mało dotąd znany Dave King, dwójkę "Tough It Out" zaś Neil Kernon, który miał już pokaźny staż, zarówno jako muzyk sesyjny, a także producent i inżynier dźwięku, z choćby takimi potęgami jak: Peter Gabriel, Judas Priest, Daryl Hall & John Oates, Queensryche, Rick Springfield czy Michael Bolton.
Oba te albumy są autentycznie rewelacyjne. Płynie z nich niesłychana lekkość kompozytorsko-wykonawcza, a melodie rwą się z siłą wodospadu, zapadając błyskawicznie w pamięci. "Indiscreet" jest tak obłędnie piękny, że aż brakuje słów na jego opisanie, ni czasu na jego detaliczne zgłębianie. Wystarczy zanurzyć uszy chociażby w przebojowych "That Girl", "Love Lies Dying", "I Belong To The Night" czy balladzie "Frozen Heart", by nie oderwać się od tych melodii już nigdy.
To samo dotyczy zresztą całej tej płyty. Tak jak i na następnej "Tough It Out", na której nawet kompozycyjnie wspomógł grupę sam Desmond Child (w "Burning My Heart Down" oraz "Bad Luck") - ówczesny gigant producencki jak i kompozytorski, odpowiedzialny za wczesne sukcesy Bon Jovi, wielki powrót Aerosmith, czy też i Kiss lub Alice Coopera.
Proszę posłuchać wspomnianego już soczystego "Bad Luck" lub okazałej ballady "Everytime I Think Of You", albo kapitalnej przeróbki Marka Free (ex-wokalisty King Kobra) "Someday You'll Come Running", tutaj zatytułowanej po prostu jako "Someday". Czysty obłęd. Czasem trzeba posłuchać kilkunastu płyt, by znaleźć takie trzy kawałki, a tutaj takowe zestawione zostały od razu jako trzy pod rząd. A przecież w dalszej części czekają jeszcze na słuchacza takie klejnoty jak: "The Dream That Died", "Can You Hear Me Calling?", "Does It Feel Like Love?" i kilka innych.
Pomimo, iż oba te albumy dzieliły trzy długie lata, to poza z lekka mocniej dopieszczoną produkcją na "Tough It Out", nie było tego w ogóle słychać. Dominowała tutaj barwna i bogata muzyka, zagrana z młodzieńczym polotem, ale zarazem bardzo poukładana oraz profesjonalnie podana.
Szkoda, że wraz z nadejściem nowej dekady grupa zapragnęła zmian (nie tylko personalnych) i przerzuciła się na nieco inne rejony. Bo choć szukała należytego natchnienia w klasykach rocka spod znaku Bad Company, Steve Miller Band czy nawet Beatlesów, to jednak pewien czar już prysł.
Ciekawostką dla fanów Iron Maiden niech będzie fakt, iż Bruce Dickinson i jego koledzy w 1986 roku przerobili piosenkę "That Girl", którą zamieścili na drugiej stronie singla "Stranger In A Strange Land", który to singiel promował wówczas kapitalny album "Somewhere In Time". Ponoć jedynym przeciwnikiem tej piosenki, był basista Steve Harris, który nie miał ochoty brać udziału w jej nagrywaniu, twierdząc iż ta bardzo się gryzie ze stylistyką twórczości Żelaznej Dziewicy.
Zarówno "Indiscreet" jak i "Somewhere In Time", ukazały się niemal równocześnie, z niespełna miesięcznym wyprzedzeniem na korzyść FM.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
czwartek, 25 grudnia 2014
Dobrych świąt ....
Ogromnie dużo napisałem przez cały dzień (maili i sms-ów), za to ani słowa na blogu. Krótka ta doba.
Drodzy Państwo, pragnę życzyć Wam Zdrowych i Radosnych Świąt !
Mam nadzieję, że pod choinką było nieco muzyki. Bardzo wiele osób mnie zapewniało o podarkach dla swoich bliskich w postaci płyt. Jeśli tak, to idzie ku lepszemu. Ten rok znowu pokazał wzrost sprzedaży płyt winylowych, a więc odradza się kolekcjonerski duch - brawo!
We wtorek byłem w Saturnie w Pestce. Dokonałem nalotu. W winylach nieźle wymiecione, zostało na półkach troszeńkę Led Zeppelin czy Beatlesów, jednak najnowszy Pink Floyd i wcześniejsze "The Division Bell" wyprzedane, w magazynie pusto. A jeszcze kilka dni wcześniej było tego naprawdę sporo. Kupiłem i ja kilka rzeczy, lecz na CD, bo na winyle muszę dorobić nowe półki. Ciasne te dawne socjalistyczne mieszkania. Teraz budują większe, tyle że ci "dzisiejsi" ich nabywcy nie mają już żyłek kolekcjonerskich, tak więc mieszkają jak najbardziej przestrzennie, elegancko, lecz zimno tam i pusto.
Zmarł Krzysztof Krauze. Co za okropny tydzień - Joe Cocker, a teraz artysta filmowiec - od choćby kapitalnego filmu "Dług" i przynajmniej jeszcze kilku nie gorszych. "Dług" zrobił w swoim czasie na mnie ogromne wrażenie, jak i zresztą cała ta niesamowita historia, w której najprawdopodobniej większość z nas nie postąpiłaby inaczej. To się nazywa tragizm, gdy nie ma wyjścia, bo zawsze jest źle. Ci dwaj faceci tak właśnie mieli.
Dla Pana Krauzego mam wielki szacunek jeszcze za "Nikifora" i powierzenie głównej roli Krystynie Feldman, która to aktorka wreszcie doczekała się prawdziwej głównej roli, choć szkoda, że dopiero pod koniec życia.
Pomimo świąt, nie słuchałem żadnych kolęd, ni polskich, ni zagranicznych, w to miejsce wklejałem ulubione piosenki Joe Cockera.
22 grudnia była kolejna rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego. Pamiętajmy o nim, to był wspaniały muzyk, też warto sobie nastawić nieco jego muzyki.
Z kolei, 24 grudnia nasuwa kolejną rocznicę, na swój sposób okrągłą, otóż właśnie upływa 15 lat od przedwczesnej śmierci Tomka Beksińskiego. Jakże mi bliskiej postaci. Jedynego radiowca, którego autentycznie uwielbiałem. Bardzo mi go brak. Chciałbym poznać jego zdanie na wiele tematów. Niekoniecznie tylko muzycznych.
Świętujcie Państwo miło, lecz nie traćcie przy tym zdrowia.
Wszystkiego dobrego !
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
Drodzy Państwo, pragnę życzyć Wam Zdrowych i Radosnych Świąt !
Mam nadzieję, że pod choinką było nieco muzyki. Bardzo wiele osób mnie zapewniało o podarkach dla swoich bliskich w postaci płyt. Jeśli tak, to idzie ku lepszemu. Ten rok znowu pokazał wzrost sprzedaży płyt winylowych, a więc odradza się kolekcjonerski duch - brawo!
We wtorek byłem w Saturnie w Pestce. Dokonałem nalotu. W winylach nieźle wymiecione, zostało na półkach troszeńkę Led Zeppelin czy Beatlesów, jednak najnowszy Pink Floyd i wcześniejsze "The Division Bell" wyprzedane, w magazynie pusto. A jeszcze kilka dni wcześniej było tego naprawdę sporo. Kupiłem i ja kilka rzeczy, lecz na CD, bo na winyle muszę dorobić nowe półki. Ciasne te dawne socjalistyczne mieszkania. Teraz budują większe, tyle że ci "dzisiejsi" ich nabywcy nie mają już żyłek kolekcjonerskich, tak więc mieszkają jak najbardziej przestrzennie, elegancko, lecz zimno tam i pusto.
Zmarł Krzysztof Krauze. Co za okropny tydzień - Joe Cocker, a teraz artysta filmowiec - od choćby kapitalnego filmu "Dług" i przynajmniej jeszcze kilku nie gorszych. "Dług" zrobił w swoim czasie na mnie ogromne wrażenie, jak i zresztą cała ta niesamowita historia, w której najprawdopodobniej większość z nas nie postąpiłaby inaczej. To się nazywa tragizm, gdy nie ma wyjścia, bo zawsze jest źle. Ci dwaj faceci tak właśnie mieli.
Dla Pana Krauzego mam wielki szacunek jeszcze za "Nikifora" i powierzenie głównej roli Krystynie Feldman, która to aktorka wreszcie doczekała się prawdziwej głównej roli, choć szkoda, że dopiero pod koniec życia.
Pomimo świąt, nie słuchałem żadnych kolęd, ni polskich, ni zagranicznych, w to miejsce wklejałem ulubione piosenki Joe Cockera.
22 grudnia była kolejna rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego. Pamiętajmy o nim, to był wspaniały muzyk, też warto sobie nastawić nieco jego muzyki.
Z kolei, 24 grudnia nasuwa kolejną rocznicę, na swój sposób okrągłą, otóż właśnie upływa 15 lat od przedwczesnej śmierci Tomka Beksińskiego. Jakże mi bliskiej postaci. Jedynego radiowca, którego autentycznie uwielbiałem. Bardzo mi go brak. Chciałbym poznać jego zdanie na wiele tematów. Niekoniecznie tylko muzycznych.
Świętujcie Państwo miło, lecz nie traćcie przy tym zdrowia.
Wszystkiego dobrego !
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
poniedziałek, 22 grudnia 2014
dzisiaj zmarł JOE COCKER (20.05.1944 - 22.12.2014)
Dzisiaj zmarł Joe Cocker. Bardzo lubiany przeze mnie piosenkarz, wybitny muzyk, genialny interpretator sporej ilości dzieł obcego autorstwa. Czyniący to jak nikt inny.
Dwa razy byłem na jego koncercie. Pierwszy z nich był świetny, drugi rewelacyjny. To było bardzo niedawno temu, wciąż jeszcze noszę w pamięci wiele sekwencji, motywów, melodii, a często i mistycznych chwil.
Mogę śmiało stwierdzić, że Joe Cocker był w moich muzycznych fascynacjach istotnym elementem układanki dążącej do doskonałości. Nigdy nie zastanawiałem się jak się poczuję, gdy On pewnego dnia odejdzie. Dziś już wiem jak to jest. Zrobiło się pusto i bardzo chłodno. Świat muzyki stał się szczerbaty. I co z tego, że mam jego nagrania, których mogę sobie posłuchać w każdej chwili, skoro już nigdy nie posłucham Tego Głosu na żywo, a każda od tej pory wydana płyta, będzie nosić dopisek "pośmiertna".
Mógłbym w tym momencie wypisać litanię najbardziej lubianych piosenek, a także i tych, które wzbiły Cockera na szczyty popularności. Tylko po co? To wszystko możecie Państwo przeczytać u mądrzejszych ode mnie. Ja jestem jedynie zwykłym fanem, który przepada za Jego zajebistym głosem, za niezwykłym sposobem jego artykułowania, za szalenie mądrym interpretowaniem cudzego repertuaru i umiejętnym wykorzystywaniem własnego talentu. Talentu, jakiego niewielu ludzi mogło dostąpić, a On go po prostu miał. Jakże mi Go szkoda, tego cholernie fajnego gościa.
Nie wiedziałem do dzisiaj, że chorował na raka płuc. Na pewno mocno cierpiał. Strasznie to smutne.
Żywię nadzieję, że coś tam jeszcze na górze istnieje, i że nikt nie odchodzi do krainy wiecznego zapomnienia. Chciałbym jeszcze posłuchać Joe'ego na żywo.
Artysta miał 70 lat.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
Dwa razy byłem na jego koncercie. Pierwszy z nich był świetny, drugi rewelacyjny. To było bardzo niedawno temu, wciąż jeszcze noszę w pamięci wiele sekwencji, motywów, melodii, a często i mistycznych chwil.
Mogę śmiało stwierdzić, że Joe Cocker był w moich muzycznych fascynacjach istotnym elementem układanki dążącej do doskonałości. Nigdy nie zastanawiałem się jak się poczuję, gdy On pewnego dnia odejdzie. Dziś już wiem jak to jest. Zrobiło się pusto i bardzo chłodno. Świat muzyki stał się szczerbaty. I co z tego, że mam jego nagrania, których mogę sobie posłuchać w każdej chwili, skoro już nigdy nie posłucham Tego Głosu na żywo, a każda od tej pory wydana płyta, będzie nosić dopisek "pośmiertna".
Mógłbym w tym momencie wypisać litanię najbardziej lubianych piosenek, a także i tych, które wzbiły Cockera na szczyty popularności. Tylko po co? To wszystko możecie Państwo przeczytać u mądrzejszych ode mnie. Ja jestem jedynie zwykłym fanem, który przepada za Jego zajebistym głosem, za niezwykłym sposobem jego artykułowania, za szalenie mądrym interpretowaniem cudzego repertuaru i umiejętnym wykorzystywaniem własnego talentu. Talentu, jakiego niewielu ludzi mogło dostąpić, a On go po prostu miał. Jakże mi Go szkoda, tego cholernie fajnego gościa.
Nie wiedziałem do dzisiaj, że chorował na raka płuc. Na pewno mocno cierpiał. Strasznie to smutne.
Żywię nadzieję, że coś tam jeszcze na górze istnieje, i że nikt nie odchodzi do krainy wiecznego zapomnienia. Chciałbym jeszcze posłuchać Joe'ego na żywo.
Artysta miał 70 lat.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 21 grudnia 2014 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM
"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 21 grudnia 2014 r.
RADIO "AFERA" 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
www.afera.com.pl
realizacja: Krzysztof Piechota
prowadzenie: Andrzej Masłowski
========================
RENAISSANCE - "Symphony Of Light" - (2014) -
- Grandine Il Vento
FOREIGNER - "The Best Of Foreigner 4 and More" - (2014) -
- I Want To Know What Love Is
PLACES OF POWER - "Now Is The Hour" - (2009) -
- In Your Wildest Dreams
BOB SEGER - "Ride Out" - (2014) -
- Hey Gypsy
- Adam And Eve
FM - "Insiscreet" - (1986) -
- That Girl
IRON MAIDEN - "Somewhere In Time" - (1986) - wersja 2 CD
Bonus Disc:
- That Girl - {FM cover}
MAGNUM - "Rock Art" - (1994) -
- On Christmas Day
TEN - "Albion" - (2014) -
- Battlefield
- Sometimes Love Takes The Long Way Home
SLADE - "The Slade Box - A 4 CD Anthology 1969-1991" - (2006) -
- All Join Hands - {oryginalnie na LP "Rogues Gallery", 1985}
DENNIS DeYOUNG - "Dennis DeYoung and the music of Styx - Live in Los Angeles" - (2014) -
- Show Me The Way
- Mr Roboto
- Crystal Ball
SUPERTRAMP - "Crime Of The Century" - (1974 / reedycja 2014) - DELUXE EDITION
z CD 2: Live at Hammersmith Odeon, March 9th 1975
- Hide In Your Shell
CHRIS REA - "The Very Best Of" - (2001) -
- Driving Home For Christmas - {oryginalnie na singlu w 1986 r.}
JON ANDERSON - "Change We Must" - (1994) -
- The Kiss
- Chagall Duet
FINCH - "The Making Of... Galleons Of Passion / Stage '76" - (1999) -
- Dreamer - {1977}
URIAH HEEP - "Sweet Freedom" - (1973) -
- Circus
ARGENT - "All Together Now" - (1972) -
- Be My Lover, Be My Friend
DEEP PURPLE - "Deep Purple" - (1969) -
- Blind
- The Painter
SBB - "Memento z Banalnym Tryptykiem" - (1981) -
- Memento z Banalnym Tryptykiem - {końcowa część, ostatnie 6,5-minuty}
BEDLAM - "Bedlam" - (1973) -
- Looking Through Love's Eyes
NEKTAR - "Sunday Night At London Roundhouse - Live" - (1974) -
- Mundetango
GENESIS - "... And Then There Were Three ..." - (1978) -
- Undertow
- Snowbound
GENESIS - "Wind And Wuthering" - (1976) -
- Afterglow
CAMEL - "Moonmadness" - (1976) -
- Air Born
HEATHER NOVA - "The Jasmine Flower" - (2008) -
- Always Christmas
BAND AID 20 - "Do They Know It's Christmas?" - (2004) - MAXI CD zawierające nowszą wersję piosenki z 2004 roku oraz pierwotną z 1984 roku
zagrałem: BAND AID - Do They Know It's Christmas - {z 1984 r.}
SBB - "Welcome" - (1979) -
- Walkin' Around The Stormy Bay
==========================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
niedziela, 21 grudnia 2014
grudzień dla Phila Collinsa i "jego" Genesis
Wczoraj Telewizja Polska (bodaj na Kulturze) po raz kolejny pokazała film o albumie Phila Collinsa "Face Value". W ramach cyklu "Classic Albums". A więc, ze znanej serii, prezentującej wybrane ważne albumy dla muzyki, która to seria niegdyś ukazała się także na płytach DVD. Mogę ten film, jak i w ogóle wszystko co dotyczy samego Collinsa, oglądać na okrągło. Proces tworzenia się "In The Air Tonight", jak i wielu innych piosenek z tej genialnej płyty, świetnie pokazuje atmosferę tamtych czasów, jak i wielki entuzjazm podczas ich tworzenia. A także, satysfakcję ze stu procent wkładu w ich skomponowanie, wyprodukowanie oraz w warstwę liryczną, która dobitnie oddawała stan ówczesnego ducha artysty. Z tego zresztą Phil był najbardziej dumny - jak jeszcze nigdy wcześniej. Być może radość z nowego wówczas związku, wlała w niego nowe siły, bo jak wiemy, przez najbliższych wiele lat, maestro nagrywał tylko rzeczy bardzo dobre i jeszcze bardziej dobre.
Kończący się właśnie rok wywołał we mnie wzmożony apetyt na muzykę Phila Collinsa. Jednego z moich największych pupili i zarazem swego rodzaju ulubieńca z Genesis. Niczego tak przy okazji nie odbierając Hackettowi, Banksowi, Rutherfordowi czy Gabrielowi.
Podobnego bzika dostaję co pewien czas. Z chęcią zatem powracam do moich ulubionych płyt Genesis ("A Trick Of The Tail", "Wind And Wuthering", ""...And Then There Were Three", "Duke" czy "We Can't Dance") i z nutą nostalgii wspominam świetne czasy dla muzyki. Bo pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie, jako na młodym chłopaku (miałem ok. 14-15 lat) płyta "...And Then There Were Three...". Najpierw rozkochałem się w pierwszym ogólnoświatowym przeboju "Follow You, Follow Me" (singlowy sukces i otwarcie się USA na ich muzykę), by nieco później docenić te troszkę trudniejsze w odbiorze piosenki, jak rozbudowana i wręcz obłędna "Burning Rope" ("...spójrz na puste ulice, wszystko co na nich widzisz, to sny, które przemieniły się w rzeczywistość..."), bądź niezwykłej urody ballada "Undertow", której muzycy Genesis na longplayu poskąpili miejsca na interludium, przez co te, pojawiło się dopiero rok później na pierwszej solowej płycie Tony'ego Banksa (gdybyś ktoś chciał poznać komplet). Takich momentów było tu całkiem sporo, weźmy inną i równie czule zaśpiewaną balladę, jak "Many Too Many", albo taką nieco makabryczną piosenkę "Snowbound" - opowiadającą historię bawiących się dzieci na śniegu. Dzieci w pewnym momencie trafiają na zamrożone zwłoki bezdomnego i robią sobie z niego bałwana. W samej jednak muzyce panuje atmosfera melancholijnego uniesienia, czyniąc ze "Snowbound" niemal romantyczny utwór. I jak to u Genesis, nawet na tak ładnej i melodyjnej płycie nie mogło zabraknąć typowego angielskiego humoru, bądź nawiązań do kart historii w krzywym zwierciadle, czyli odnośników do dawnej literatury. Stąd choćby opowiastka w "Say It's Alright Joe" o pijaku, który zwierza się barmanowi, prosząc go o kolejną szklaneczkę, która mu znowu przywróci życie ("...powiedz Joe, że wszystko jest w porządku?...). Przykładem na drugie, niech będzie podniosły "The Lady Lies", rzecz o tym jak młoda dama uwodzi rycerza, który ją wcześniej ratuje przed smokiem, po czym rycerz jednak ginie, ponieważ owa dama okazała się demonem. I tak dalej, i tak dalej.... Ta cudowna płyta powszechnie nie cieszy się specjalnym uznaniem, gdyż pochodzi nie z "tego" okresu. A fani Petera Gabriela już dawno zapomnieli słuchać samej muzyki, tylko przywiązani dawnymi wspomnieniami nie potrafili jakoś otworzyć się na nowe. Poza tym, "...And Then...." była już trzecią płytą po odejściu Petera Gabriela, no i pierwszą bez udziału Steve'a Hacketta. Już tylko sam ten fakt, nie dawał szans na wiarygodność muzyki, która moim zdaniem choć inna, wcale nie odbiegała poziomem od wcześniejszych dokonań, a często je wręcz przebijała. Zresztą, trudno to do siebie porównywać. Muzyka przez cały czas ewoluowała, a więc jak tu postawić obok siebie nawet takie "Selling England By The Pound" wraz z "A Trick Of The Tail", choć te dzieli od siebie ledwie okres krótkich dwóch lat? W wielu jednak kwestiach była to przepaść. A przecież też mówimy o dwóch doskonałych albumach, absolutnie zasługujących na najwyższą ocenę.
Przeskoczmy zatem na moment do "Wind And Wuthering". Przecież to na jej końcu jest taki doskonały 4-minutowy "Afterglow", rzecz absolutnie obowiązkowa dla każdego fana muzyki. Niegdyś pewien brytyjski dziennikarz napisał, że jeśli po wysłuchaniu tej piosenki nie ma się w oczach łez, to nie jest się człowiekiem. To samo może tyczyć takich klejnotów jak mini suita "One For The Vine" (rzecz o człowieku, którego ludzie przez pomyłkę uważają za swego Boga, a ten co gorsza, nie protestuje) lub nieco staroświeckiej ballady, a zarazem zwyczajnej piosenki o miłości, jaką było "Your Own Special Way". Dzisiaj żaden neo-progresywny wykonawca nie jest w stanie czegoś takiego skomponować. Proszę mi uwierzyć.
Podobnych momentów nie brakuje na jeszcze wcześniejszej "A Trick Of The Tail". Płyty powszechnie uważanej za najlepszą spośród Genesis już po odejściu Petera Gabriela. No cóż, trudno nie przyklasnąć takim opiniom, jeśli posłuchamy choćby tylko "Entangled" (beztrosko brnącej opowieści o pacjencie zanurzonym w hipnozie), "Mad Man Moon" (z chyba najdelikatniejszym wokalem Phila Collinsa), bądź poruszającego "Ripples" (o tym, że starość jest nieuchronna, a wszystko przemija bezpowrotnie, odchodząc do krainy zapomnienia).
Posłuchajcie Państwo tej muzyki. Tylko w całości, utwór po utworze. A później na deser jeszcze całego "Duke" i genialnego "We Can't Dance" - nie myśląc powszechnie i błędnie, że to tylko zestaw pretensjonalnych piosenek radiowych, bo chcielibyście aby takie "Dreaming While You Sleep", "Never A Time", "Fading Lights" czy "Way Of The World", ktoś dla Was w nich zagrał.
Grudzień z Genesis? Why not.
"A Trick Of The Tail" (1976)
*****
"Wind And Wuthering" (1976)
****3/4
"...And Then There Were Three..." (1978)
*****
"Duke" (1980)
****1/2
"Abacab" (1981)
***
"Genesis" (1983)
***1/2
"Invisible Touch" (1986)
****
"We Can't Dance" (1992)
****2/3
======================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
Kończący się właśnie rok wywołał we mnie wzmożony apetyt na muzykę Phila Collinsa. Jednego z moich największych pupili i zarazem swego rodzaju ulubieńca z Genesis. Niczego tak przy okazji nie odbierając Hackettowi, Banksowi, Rutherfordowi czy Gabrielowi.
Podobnego bzika dostaję co pewien czas. Z chęcią zatem powracam do moich ulubionych płyt Genesis ("A Trick Of The Tail", "Wind And Wuthering", ""...And Then There Were Three", "Duke" czy "We Can't Dance") i z nutą nostalgii wspominam świetne czasy dla muzyki. Bo pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie, jako na młodym chłopaku (miałem ok. 14-15 lat) płyta "...And Then There Were Three...". Najpierw rozkochałem się w pierwszym ogólnoświatowym przeboju "Follow You, Follow Me" (singlowy sukces i otwarcie się USA na ich muzykę), by nieco później docenić te troszkę trudniejsze w odbiorze piosenki, jak rozbudowana i wręcz obłędna "Burning Rope" ("...spójrz na puste ulice, wszystko co na nich widzisz, to sny, które przemieniły się w rzeczywistość..."), bądź niezwykłej urody ballada "Undertow", której muzycy Genesis na longplayu poskąpili miejsca na interludium, przez co te, pojawiło się dopiero rok później na pierwszej solowej płycie Tony'ego Banksa (gdybyś ktoś chciał poznać komplet). Takich momentów było tu całkiem sporo, weźmy inną i równie czule zaśpiewaną balladę, jak "Many Too Many", albo taką nieco makabryczną piosenkę "Snowbound" - opowiadającą historię bawiących się dzieci na śniegu. Dzieci w pewnym momencie trafiają na zamrożone zwłoki bezdomnego i robią sobie z niego bałwana. W samej jednak muzyce panuje atmosfera melancholijnego uniesienia, czyniąc ze "Snowbound" niemal romantyczny utwór. I jak to u Genesis, nawet na tak ładnej i melodyjnej płycie nie mogło zabraknąć typowego angielskiego humoru, bądź nawiązań do kart historii w krzywym zwierciadle, czyli odnośników do dawnej literatury. Stąd choćby opowiastka w "Say It's Alright Joe" o pijaku, który zwierza się barmanowi, prosząc go o kolejną szklaneczkę, która mu znowu przywróci życie ("...powiedz Joe, że wszystko jest w porządku?...). Przykładem na drugie, niech będzie podniosły "The Lady Lies", rzecz o tym jak młoda dama uwodzi rycerza, który ją wcześniej ratuje przed smokiem, po czym rycerz jednak ginie, ponieważ owa dama okazała się demonem. I tak dalej, i tak dalej.... Ta cudowna płyta powszechnie nie cieszy się specjalnym uznaniem, gdyż pochodzi nie z "tego" okresu. A fani Petera Gabriela już dawno zapomnieli słuchać samej muzyki, tylko przywiązani dawnymi wspomnieniami nie potrafili jakoś otworzyć się na nowe. Poza tym, "...And Then...." była już trzecią płytą po odejściu Petera Gabriela, no i pierwszą bez udziału Steve'a Hacketta. Już tylko sam ten fakt, nie dawał szans na wiarygodność muzyki, która moim zdaniem choć inna, wcale nie odbiegała poziomem od wcześniejszych dokonań, a często je wręcz przebijała. Zresztą, trudno to do siebie porównywać. Muzyka przez cały czas ewoluowała, a więc jak tu postawić obok siebie nawet takie "Selling England By The Pound" wraz z "A Trick Of The Tail", choć te dzieli od siebie ledwie okres krótkich dwóch lat? W wielu jednak kwestiach była to przepaść. A przecież też mówimy o dwóch doskonałych albumach, absolutnie zasługujących na najwyższą ocenę.
Przeskoczmy zatem na moment do "Wind And Wuthering". Przecież to na jej końcu jest taki doskonały 4-minutowy "Afterglow", rzecz absolutnie obowiązkowa dla każdego fana muzyki. Niegdyś pewien brytyjski dziennikarz napisał, że jeśli po wysłuchaniu tej piosenki nie ma się w oczach łez, to nie jest się człowiekiem. To samo może tyczyć takich klejnotów jak mini suita "One For The Vine" (rzecz o człowieku, którego ludzie przez pomyłkę uważają za swego Boga, a ten co gorsza, nie protestuje) lub nieco staroświeckiej ballady, a zarazem zwyczajnej piosenki o miłości, jaką było "Your Own Special Way". Dzisiaj żaden neo-progresywny wykonawca nie jest w stanie czegoś takiego skomponować. Proszę mi uwierzyć.
Podobnych momentów nie brakuje na jeszcze wcześniejszej "A Trick Of The Tail". Płyty powszechnie uważanej za najlepszą spośród Genesis już po odejściu Petera Gabriela. No cóż, trudno nie przyklasnąć takim opiniom, jeśli posłuchamy choćby tylko "Entangled" (beztrosko brnącej opowieści o pacjencie zanurzonym w hipnozie), "Mad Man Moon" (z chyba najdelikatniejszym wokalem Phila Collinsa), bądź poruszającego "Ripples" (o tym, że starość jest nieuchronna, a wszystko przemija bezpowrotnie, odchodząc do krainy zapomnienia).
Posłuchajcie Państwo tej muzyki. Tylko w całości, utwór po utworze. A później na deser jeszcze całego "Duke" i genialnego "We Can't Dance" - nie myśląc powszechnie i błędnie, że to tylko zestaw pretensjonalnych piosenek radiowych, bo chcielibyście aby takie "Dreaming While You Sleep", "Never A Time", "Fading Lights" czy "Way Of The World", ktoś dla Was w nich zagrał.
Grudzień z Genesis? Why not.
"A Trick Of The Tail" (1976)
*****
"Wind And Wuthering" (1976)
****3/4
"...And Then There Were Three..." (1978)
*****
"Duke" (1980)
****1/2
"Abacab" (1981)
***
"Genesis" (1983)
***1/2
"Invisible Touch" (1986)
****
"We Can't Dance" (1992)
****2/3
======================================
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP
Subskrybuj:
Posty (Atom)