wtorek, 25 stycznia 2022

taka tam wokół MeatLoaf'owa reminiscencja

W nieistniejącym winogradzkim Radio Fan, Meat Loaf nikogo nie interesował. Poza mną. Mnie akurat interesował i wtedy, i wcześniej, interesował zawsze, od zawsze, nie tylko przy nietoperzowym comebacku oraz paru późniejszych, a stylizowanych na jego modłę kroków. Stąd m.in. zachowana z tamtych radiowych czasów podwójna promo płytka. Przyszła do rozgłośni w celach promocyjnych, a że nikomu nie zależało, tak też za zgodą naszego dawnego technicznego, a pod koniec działalności radia nawet naczelnego guru, Drucika, pewnego razu zwinąłem legalnie ten czarny digipak do chałupy. Do przytulnego gniazdka, gdzie do dzisiaj mu ciepło i niegłodno.
Podobnych promo płyt przychodziło mnóstwo, i trzeba przyznać, z wielu rzetelnie korzystano. Najwięcej z polskiego badziewa, czyli piosenek typu: uhuha, rowery dwa, albo przez moment modnych kobitek z Desu. Faceci twardziele, z reguły miewali chrapę na grunge (jedynie Seba Kończak miał kłaki jak metal, a wzdychał do Celine Dion), więc większość z nich sikało w majty, gdy na Dożynkową docierał jakiś nowy singiel Pearl Jam lub album z podobnym chrapliwym graniem. Im bardziej niemelodyjnym i w kraciastych flanelach wypuszczonych na wierzch czarnych szortów, tym pewniej, że chłopaki zarzucali podnietą głośne i głośniejsze "łał". Teraz już wiemy, co to ten grandż, i że pole po nim ostygło szybciej niż żarcie od Glovo. Natomiast dawne wspomnienia z tym przeze mnie nielubianym działem rocka, na zawsze pozostaną wieśniackie. O, i tu sobie ulżyłem!
Z Masłowskiego też miewano polewkę. I wcale nawet nie z Meat Loafa, którego ówczesny trzydziestoparolatek z wąsem (tak tak, miałem) uwielbiał, a z Axela Rudiego Pella. Podobno przesadnie go faworyzowałem. Nie mam niestety dawnych audycyjnych rozpisek, by to zweryfikować, lecz skoro tak gadają... Nie wstydzę się żadnego wyemitowanego kawałka, zarówno tego Pana, jak nawet Modern Talking, których kiedyś posłałem w Strażnikach Nocy na dobranoc.
Pewnego razu do radia przysłano wielopłytowy box Budki Suflera. Wypas sprawa. Nie tylko z materiałem, z gatunku: znane i lubiane, co też nagraniami działu "rare". Czaił się na niego młodziutki wówczas Tomek Ziółkowski, który tak się składa, miał i wciąż ma bzika na punkcie najstarszego Cugowskiego. I faktem jest, że komu jak komu, ale jeśli komukolwiek to pudło się należało, to właśnie jemu. Tym bardziej, że nikt z jego zasobów nie korzystał. Dla ówczesnych smarkaczy Budka była obciachem, z jednym wyjątkiem, nie dla nawet jeszcze nie dwudziestoletniego Tomka. Chłopaka o Budkowym wyglądzie, z inną, i jak wtedy można było rzec, niedzisiejszą wrażliwością. Tomek lubił dobrych wyjców, podobnie jak stosowne do ich głosów oprawy, czyli głos, styl, szyk.
Obecnie ta Budkowa cegła kompaktów to potężny rarytas. Na aukcjach kosztuje kupę szmalcu i coraz trudniej znaleźć egzemplarz w dobrym stanie. Konkludując, przez cały ten czas dążę do tego, że Tomek na ten box po prostu się nie załapał. Przepadł mu nawet w momencie, kiedy radio upadało, wszystkie płyty były rozdawane, a na końcu wręcz dopadały się ich kruki i wrony. Ktoś Tomkowi bezczelnie sprzątnął tę Budkową bombonierkę. I głowę daję, nie po to, by się muzyką upajać, a zwyczajnie przehandlować i nieźle obłowić. Zniknęło chłopakowi z horyzontu coś, na co miał chrapę, co tak po ludzku zwyczajnie mu się należało, a kupić jako maturzysta lub student pierwszego roku, nie miał za co. Ot, życie. Ale nikt nie obiecywał, że będzie sprawiedliwie. Ja też, poza poniższym Meat Loafem, na nic się w Fanie nie załapałem. Chyba ostatecznie byłem nawet w plecy. Zostawiłem w tamtym radio mego Daniela (gramofon taki) oraz mnóstwo serca, za którego wkład podziękowało jednak paru Słuchaczy, więc sens w rozliczeniu na odchodne był.
Przeczytajcie tę poniższą karteczkę, proszę. To oficjalne pismo od dystrybutora. Kopie jego otrzymywano we wszystkich rozgłośniach, choć stawiam dolary przeciwko orzechom, że na pamiątkę zostawiłem tylko ja. 

 

a.m.