Szkoda, że polski dystrybutor nowej płyty Magnum "The Monster Roars" nie rozumie fanów tej muzyki i przetrzymuje ich z polską premierą. Od trzech tygodni ciągnąca się inwentura (co oni tam takiego mają?) pozbawia nie tylko moich Słuchaczy dostępu do lubianej grupy w dniu światowej premiery ich najnowszego dzieła (14 stycznia br.), co tym samym wypadamy z szyn zasad funkcjonowania rynku płytowego. W końcu po coś się te premiery ustala. Swój egzemplarz zamówiłem już pod koniec grudnia ub. roku, w nadziei, że może dla gorących nowości zrobi się jeden czy drugi wyjątek i uruchomi kurierską machinę. Ale nie, nic z tego. Zapomnijmy. No cóż, szkoda. Wielka szkoda. A jeszcze większa, że ta zazwyczaj prężnie działająca firma, nie jest jednak w stanie wygospodarować przynajmniej jednego pracownika do realizacji tych zamówień. Tacy tam wszyscy zapracowani. Na całym świecie nowi Magnum od paru dni w sklepach, ich album wbił już nawet na listy przebojów, u nas zaś wciąż kisi się w magazynie pod Krakowem. Oto kolejne zwycięstwo polskiej papierologii. Ale grunt, że w ostatecznym rozrachunku zgadzać się będzie forsa, a co w naszej kulturze najważniejsze - papiery. Co tam fani. Poczekają. Niech nie marudzą i wyczekują potulnie "szczęśliwego" dla nich dnia.
Dziwi cała ta sytuacja, albowiem głównie dla nich wciąż jest sens handlu nośnikami. To ci ludzie utrzymują tych płytopodawców, ponieważ nadal pragną muzyki na fizycznym nośniku. Może by tak częściej o nich pomyśleć? - dopóki jeszcze są.
a.m.