niedziela, 23 maja 2021

dzisiaj moi nieSłuchacze śpią o godzinę dłużej

Przede wszystkim, od Nawiedzonego Studia fanfarowe słówko uznania dla Roberta Lewandowskiego. Prawdziwy z niego last action hero. Tak właśnie potwierdza się wielkość. Na tuż przed opadnięciem kurtyny, wyskoczył niemal zza krzaków, i oto jest - czterdziesty pierwszy gol w finale sezonu Bundesligi. Bezsprzecznie najważniejszy, wyczekiwany niczym poród. Być może niezbyt piękny, ale trzeba było go wyszarpać (bo nic za darmo), a Lewy uczynił to podług rasowego thrillerowego scenariusza. Brawo! Do tego jeszcze piękny gest w kierunku dotychczasowego kasiarza rekordów, niestety ciężko schorowanego Gerda Müllera.

Tradycyjnie odpuściłem Eurowizję. Szkoda czasu na to coroczne błazeństwo. Nie pojmuję zasad tego konkursu, który zawsze pachnie popem lig regionalnych. Z odtworzenia na You Tube, nawet w całości dałem radę unieść ciężar "szaleńczego" występu Rafała Brzozowskiego. Kto u nas w tym roku postawił na tego ładnisia? Kobiecego przymilaska, wodzireja telewizyjnych teleturniejów, a przede wszystkim, co wiadome od dawna, artystycznego rycerzyka. To, że facecik przerżnie Eurowizję było pewne, zanim jeszcze rudą zapełniłem szklanicę.
Rafał Brzozowski wyraża ten model śpiewania, w którym nie wyraża się nic, bo i o nic nie chodzi. Coś, co ani nie bawi, ani nie napełnia refleksją. Taki pan nikt. I nawet na wyjałowionej Eurowizji nie mogły pomóc flesze, choreografia czy tym bardziej jego płynący mlekiem i miodem swojski uśmiech.
Oto kolejna nasza narodowa bezradna twarz chaosu na międzynarodowej muzycznej scenie pop. Piosenkarzyk kompletnie odrealniony od zapotrzebowań dzisiejszych UK Charts lub Billboard 200, a przecież wystarczy niekiedy tylko uważniej przejrzeć ich pierwsze dziesiątki.
Brzozowski to taki współczesny bawidamek, w duchu słusznie przyblakłego Edwarda Hulewicza - nawet obu panom zgadzają się ciemne brylki.
Słuchałem naszego reprezentanta z porównywalnym znudzeniem, co wielbione w naszym kraju, a niechcące się nigdy skończyć, flakowate "Don't Cry Tonight" Savage'a. Konkludując, czy naprawdę w tym blisko czterdziestomilionowym narodzie nie mamy żadnych rozsądnych eksportów? 

Podczas wczorajszego pijaństwa kolega/przyjaciel udanie mnie zainteresował pokazem na You Tube umiejętnościami 11-letniego Taja Farranta. Chłopaczek zawodowo wycina na gitarze, a rozpuszczone włosy, dociśnięte stylowym bluesowym kapeluszem, oznajmiają fascynację Teksańczykiem Stevie'im Ray'em Vaughanem. Coś niesamowitego, jaką młodzian dysponuje ekwilibrystyką. Polecam popodziwianie, choćby z dostępnych na wspomnianej platformie wspólnych występów u boku Orianthi (to ta Australijka od m.in. Michaela Jacksona czy Richiego Sambory) bądź Carlosa Santany. I oby tylko nikt i nic nie spieprzyło jego kariery, a za czas jakiś będziemy mieli frajdę posłuchania możliwości szczawiola na moim fm.

Dzisiaj godzinkę dłużej. Na 98,6 FM Poznań lub na afera.com.pl zagoszczę już od 21-szej. Pierwsza godzina bluesowa, co wynika z zastępstwa za Krzysztofa Ranusa. Moi niesłuchacze pośpią godzinę dłużej. Pozostałych zapraszam, do usłyszenia ...


A.M.