wtorek, 26 lutego 2019

zmatowiałe kolory wiosny

Tej wiosny kolory będą smutniejsze. Jakieś takie wyblakłe. Odejście Marka Hollisa boli niczym szarpana rana. Czuję się jakbym stracił kogoś bliskiego.
Od rana nastawiłem najbardziej do okoliczności dostosowaną muzykę - Mark Hollis "Mark Hollis", rocznik 1998. Myślę, że przez te dwie dekady dojrzała ona, dojrzałem do niej i ja.
Każdy, kto śledził muzyczny rozwój byłego lidera Talk Talk dostrzegł, jak bardzo brnął on ku muzycznej ciszy. Nadszedł też i taki czas, gdy Hollis w niej osiadł. Dlatego od tylu lat niczego nie nagrywał. I tak, jak on sam bał się tworzyć dalej, tak ja zawsze czułem lęk przed pokochaniem muzyki ciszy, muzyki minimalistycznej, bowiem co po niej? Co dalej? Dalej nie ma już nic. Jest tylko cisza, ciemnia i niebyt. I Mark Hollis o tym wiedział. Skończyły mu się jednocześnie terytoria, po których mógł się swobodnie poruszać.
Album "Mark Hollis" dobitnie pokazał, że na tym kroku kończy się podróż naszego bohatera. Podróż wcale nie taka długa, jednak artystycznie kolosalna. By ją pojąć, wystarczy idąc na skróty nastawić Talk Talk "The Party's Over" (jakże ten tytuł na czasie), po czym wziąć ciepły prysznic, by wykluczyć szok, i zapodać właśnie przeze mnie w chwili obecnej słuchaną płytę. Ale nie warto iść na szagę, bo ominie nas wiele przyjemności. Nie poznamy "kolorów wiosny" (vide "The Colour Of Spring"), które jak smakowały, wiedzą najlepiej świadomi uczestnicy roku 1986, a przecież nie wolno też pominąć schyłkowej w nowym romantyzmie "It's My Life". Mark Hollis dawał nam wówczas wiele radości. Tworzył muzykę
taneczną, dzięki której urokom wyprowadzał z tandetnych dyskotek. Pokazał różnicę pomiędzy kawiorem a bułą nafaszerowaną tanią musztardą i wetkniętą w nią parówą. Otworzył oczy na subtelność, wyczulił na zawartą melancholijność, jednocześnie pomału konstruując przedsionek ku twórczości, gdzie czas i przestrzeń na jej drodze nie stają. Ponadto zapłacił podatek od swoich dawnych sukcesów, często napotykając na niezrozumienie ejtisowych fanów, którzy na zawsze osiedli w zagrodzie mniej wymagającej muzyczki. Z tym, że na wczesnym etapie lżejsi Talk Talk, i tak grali bardzo ambitne nuty. Do dzisiaj mam ciarki przy "Such A Shame", "It's My Life" czy "Renée".
Niedawno napisałem, że z całego new romantic do teraz bronią się już tylko Ultravox. I nadal to podtrzymuję, choć zapomniałem dodać nazwy Talk Talk. Dlatego nigdy nie wolno pisać w pośpiechu, bo zawsze można kogoś skrzywdzić.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
 
  ==================================
 
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"