URIAH HEEP |
To nic, że Bernie Shaw nie jest pięknisiem i daleko mu do wizerunku prawdziwego rockowego gwiazdora. Niewysoki, już nawet lekko otyły, w dodatku z mocno przerzedzonymi, jednak nadal dłuższymi włosami. Trochę taka świnka Piggy, choć jednak z fifolkiem.
Rad jestem, że wczorajszego wieczoru zobaczyłem (nie po raz pierwszy zresztą) całą Jurajkową piątkę na scenie wrocławskiego A2. Ni to klubu, ni gabarytem przypominającej jakiejś sportowej hali.
Przedstawmy sobie pokrótce każdego z muzyków.
Mick Box - szef całego przedsięwzięcia. Człowiek od początku trzymający wszystko w ryzach. Przeżył niesfornego, acz genialnego Davida Byrona, a i wyzwolił się od humorzastego Kena Hensleya - też muzycznego mocarza. Na scenie opanowany i często uśmiechnięty. Wciąż ma długie (i totalnie srebrne) włosy, choć czoło z każdym rokiem jakby coraz wyższe. I choć rzeźbi na gitarze jak prawdziwy Rainbow Demon, gdy się odezwie - w sensie: przemówi do publiki - bywa delikatny, niczym dziadziuś czytający wnukowi do poduchy.
URIAH HEEP podczas "Lady In Black" |
Bernie Shaw - z początku nie znosiłem faceta. Potrzebowałem wielu lat zanim go załapałem. Dzisiaj jednak nie chciałbym go wymieniać, pomimo iż wciąż uważam, że Davidowi Byronowi mógłby co najwyżej siodłać konia. Ma szczęście, że pięknie zaśpiewał na płycie "Sonic Origami". Od tamtego czasu ma u mnie carte blanche.
Russell Gilbrook - dobry rzemieślnik. Nie czyni cudów, na szczęście nieźle trzyma rytm i potrafi przyłożyć. Niekiedy nawet zbyt mocno, na co dowodem wczorajsze dwa pierwsze fragmenty koncertu ("Grazed By Heaven" oraz "Return To Fantasy"), kiedy to kompletnie przyćmił nierozgrzanego jeszcze Berniego Shawa. Dobrze, że techniczny też się opanował, bo zamiast zespołowego, mielibyśmy koncert walącego co tchu i bez opamiętania bębniarza.
URIAH HEEP |
Davey dźwiga długi - niczym pas startowy - bas. Niekiedy nawet na gryfie podświetlany, by można było raz po raz ryknąć nad jego zachwytem. Facet ma fajowy wizerunek. Pogapiłem się trochę na niego i na moment myślami powędrowałem ku czasom seventies, gdy sztuka nie zawsze jeszcze grywała jedynie dla szmalu.
Tyle o obecnym line up'ie Uriah Heep, który to zespół cały czas kocham, nawet jeśli przed laty zgryźliwy Ken Hensley określił obecne ich wcielenie jako tribute band.
URIAH HEEP |
Najpierw jednak na scenie porządzili rodzimi Turbo. Ze Struszczykiem na wokalu, Rutkiewiczem na basie, no i szefującym wioślarzem Hoffmannem. Zresztą, Hoffmann to dobre nazwisko dla metalurgów. W Niemczech dla przykładu, mają niejakiego Wolfa Hoffmanna (muzyka Accept), i tamten też nieźle naparza.
Kiedy z Korfantym dotarliśmy, Turbo już od kilku chwil byli na scenie. No, ale na głodniaka nie da się należycie przeżyć koncertu, więc zafundowaliśmy sobie chwilkę w McDonaldzie. Nie ma to jak zestaw z moim faworyzowanym WieśMac'kiem. Dobrze, że Korfanty też lubi śmieciowe żarcie, bo gdyby wolał jakieś te współcześnie lansowane "zdrowe" świństwa, mielibyśmy problemy z wzajemną komunikacją.
TURBO |
Pół godziny antraktu, w czasie którego poszybowali z taśmy m.in. Scorpions "Rock You Like A Hurricane", Metallica "Enter Sandman", AC/DC "TNT" czy Status Quo "What Your Proposing", po czym światła gasną, nastaje introdukcja, i wchodzą... oni! - Uriah Heep. Na początek czadowe "Grazed By Heaven". To rzecz z najnowszej płyty. Jest moc. Od razu słychać, że muzykom się chce, a nam "lekko" nie będzie. Po chwili jeden z moich najukochańszych klasyków - "Return To Fantasy". Jestem w siódmym niebie, a przecież najlepsze wciąż przede mną. Na ruszcie ląduje "Living The Dream" - tytułowy numer z nowego albumu. Na płycie prezentował się nieźle, za to na żywo zabrzmiał jak klasyk. No i uwaga, bo oto szok - "Too Scared To Run" - absolutny majstersztyk. Dla mnie zawsze był takim "Look At Yourself" lat osiemdziesiątych. Pochodzi z kapitalnego "Abominog" - jednej z moich płyt życia, choć w powszechnej opinii dzieła uznawanego za plastik oraz zaprzedanie się Ameryce. Mam jednak w nosie roznosicieli tym podobnych czczych bzdur. Byle co jedzą i byle co gadają. "Abominog" to fantastyczna płyta, a "Too Scared To Run" usłyszeć na żywo, to jak dotknąć niebios.
Dużo Uriah pograli z nowej płyty. Obok "Grazed By Heaven" i "Living The Dream", także "Take Away My Soul", "Waters Flowin' " - ha ha, zagrałem przecież w ostatnim Nawiedzonym Studio, "Knocking At My Door" oraz "Rocks On The Road".
Wszyscy jednak zdaje się oczekiwali killerów, a tych nie zabrakło: "Gypsy", "Rainbow Demon", "Lady In Black", "Look At Yourself", no i wytęsknione "July Morning". Ciekawe, jak czuje się zespół, któremu przychodzi grać ten numer na każdym koncercie od ponad czterdziestu lat i jeszcze udawać, że czują się z nim tak wspaniale, jak gdyby go właśnie poczęli. Najciekawsze, że cały kwintet udaje, że tak właśnie jest, i ja to kupuję. Na tym jednak nie koniec kanonów, bowiem na bis jeszcze genialnie zagrane "Sunrise", po czym moja ukochana petarda "Easy Livin' ". Fantastycznie!
Jakże się cieszę, że dotarliśmy wczoraj z Korfantym do obszernego, pięknego, choć mało neonowego Wrocławia. Przy okazji składam wielkie podziękowania Agencji Knock Out Productions oraz mojemu synusiowi Tomkowi, bowiem bez nich, Korfanty i ja siedzielibyśmy w swych chałupach, zamiast przeżywać niecodzienne chwile z żywą rockową legendą.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"
TURBO |
a poniżej już tylko URIAH HEEP:
==============================================
==============================================
w drodze na Wrocław...
============================================
============================================