Od dziewięciu dni wiosna, a drzewa i krzewy wciąż zimowe. Być może niedziela w Nawiedzonym Studio coś odmieni. Kilka akcentów wiosennych wetknę tu i ówdzie, lecz rzewnie też nie będzie. To by się kłóciło z moim rockowym usposobieniem. Zabiorę więc walizkę smakowitości, plus nieco chili i pieprzu.
Lubię te nasze wielkanocne spotkania. Można się po nich rzetelnie wyspać. Zarówno Państwo Szanowni, jak i ja. Nawet dzielące nas odległości nie powinny stanowić przeszkody. W dobie internetu, Nawiedzonego da się posłuchać nawet z Kamczatki.
Już kilka dni temu wiedziałem, a dzisiaj podano oficjalnie, że TSA opuścił Marek Piekarczyk. Chyba nie najlepiej było w zespołowych szeregach, skoro muzycy poszukiwali jego następcy od mniej więcej roku. Być może odbije się to jednak korzystnie na TSA, a być może grupa spadnie do drugiej ligi, jak Turbo lub Lombard.
Od serca wyznam - pomimo, iż nawet w odległej przeszłości mawiałem już o tym w audycjach - że jakoś nie jestem fanem TSA. Nie jestem i chyba nigdy nie byłem. Głupio się przyznać, ale nie przepadam za śpiewem Marka Piekarczyka. Nie posunę się jednak dalej w swojej ocenie, bo dzisiaj tak łatwo kogoś urazić.
Troszkę słuchałem ekipy Piekarczyka i Nowaka w pierwszej połowie lat 80-tych, ale wynikało to raczej z młodzieńczej chłonności na muzykę, niż z prawdziwej fascynacji ich twórczością. W tej materii rocka imponowali mi przede wszystkim AC/DC, bądź szwajcarscy Krokus. Obie ekipy względem TSA stanowiły za istną przepaść. O ile AC/DC, w zasadzie już nie ma, o tyle Krokus do dzisiaj pokazują ogon naszym TSA. Nie chodzi mi tutaj o warsztat umiejętności naszych wymiataczy z Południa Polski, lecz o dar, jakim smykałka kompozytorska. Odwieczna zresztą nasza bolączka. Dotyczy to 95 procent rodzimych rockmanów, którzy myślą, że jeśli dorzucą do pieca, to już wszystko gra. A ja zawsze powtarzam: kompozycje, jeszcze raz kompozycje!!! Albo ma się do nich przyłożenie we krwi, albo zostaje się jedynie rzemieślnikiem. TSA na początku kariery jednak potrafili zaimponować. Pierwsza płyta koncertowa, wczesne single oraz następne dwie studyjne, autentycznie były niczego sobie. Miewały mankamenty, ale też fajne momenty ("Wysokie Sfery", "Trzy Zapałki", "51", "Na Co Cię Stać", "Maratończyk", "Mass Media"). Później bywało różnie, zazwyczaj nijako - zarówno repertuarowo, jak też personalnie. Wychwalana przed laty comebackowa płyta "Proceder" jak dla mnie powiewała niemiłosierną nudą, i po raz kolejny obnażyła niemoc i miałkość kompozytorską.
Po upływie lat pozwolę sobie na śmiałą tezę, że gdyby na longplayu "Rock And Roll" zaśpiewał ktoś pokroju Marca Storace'a, to dałoby się ją uratować. Kto wie... maybe yes, maybe no, maybe baby I don't know. Dlatego nie żałuję TSA, nie uronię też łezki nad Markiem Piekarczykiem, ponieważ nigdy nie był on moim wokalnym bohaterem.
Nie pamiętam, kiedy z własnej nieprzymuszonej woli nastawiłem w domowych kątach którąkolwiek z płyt TSA, a przecież kilka ich mam. I to głównie na winylach, bowiem na CD, dosłownie dwie. Nie korciły mnie nawet kompaktowe reedycje, których kilka lat temu dokonała firma Metal Mind Productions. Z początku odezwał się kolekcjonerski duch: kup, postaw na półce, a może nawet zagrasz w audycji?. Jednak drugie "ja" podpowiadało: po co? nigdy do tego nie wrócisz, a po to, żeby tylko mieć... Jak widzicie Drodzy Państwo, potrafię się przekomarzać z samym sobą, i często rozsądek bierze górę. A teraz, za tę całą opowiastkę nadstawiam karku, niech sobie ulżą dotknięci.
UFO w 1976 roku |
Do świątecznej kartki od Słuchacza Przemka Górskiego, dzisiaj dobiła druga od Słuchaczki Violi. Bardzo mi przyjemnie, dziękuję. Zarówno za życzenia, jak też za kultywowanie zwyczaju słania dobrego słowa pismem odręcznym.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"