środa, 28 marca 2018

DUKES OF THE ORIENT - "Dukes Of The Orient" - (2017) -









DUKES OF THE ORIENT
"Dukes Of The Orient"
(FRONTIERS RECORDS)

***1/2





Początki Dukes Of The Orient sięgają czasów, gdy Geoff Downes postanowił wskrzesić oryginalną Asię - tą z Johnem Wettonem - a jednocześnie osamotniony John Payne także zapragnął z Guthriem Govanem oraz Jayem Schellenem kontynuować przygodę pod banderą "Asia", choć pod przymusowo zmodyfikowanym szyldem "Asia featuring John Payne". W konsekwencji czego ekipa Payne'a zaprezentowała się wówczas publiczności za Wielką Wodą, dodatkowo zdobywając uznanie w chłonnej klasycznego rocka Japonii, po czym nawet z myślą o realizacji premierowego albumu zaszyła się w studio. Niestety sprawa z niewiadomych powodów ugrzęzła, przez co płyty nigdy nie wydano, i zapewne, gdyby nie śmierć Johna Wettona - która dała niedawno Payne'owi impuls do sięgnięcia po tamte zakurzone piosenki - być może nigdy byśmy ich nie poznali. Nie wiadomo też, czy powołani do życia Dukes Of The Orient odsłaniają właśnie wszystkie popełnione wówczas kompozycje, albowiem nawet John Payne wydaje się nieco tajemniczy w wyjawieniu wszystkich faktów.
Dukes Of The Orient przewodzi basista i wokalista John Payne, który współtworzy ten band z wirtuozem instrumentów klawiszowych Erikiem Norlanderem - muzykiem znanym z grup Lana Lane, Last In Line, a wcześniej Rocket Scientists. Do obu panów dobili jeszcze perkusista Jay Schellen, plus piątka gitarzystów, pośród których ex-Asia'owaci Guthrie Govan oraz wcale nie taki okazjonalny w "pozabasowej" materii John Payne. Ponadto do ich grona nieśmiało wdarła się skrzypaczka Molly Rogers - którą usłyszymy w utworach "Amor Vincit Omnia" oraz "Fourth Of July".
Album niesie się oceanem klasycyzujących syntezatorów Norlandera oraz wyrazistymi melodiami podlanymi bujnymi refrenami, nad którymi panuje potężny, a chwilami wręcz monumentalny głos Johna Payne'a. I choć całość zawiera osiem melodyjnych kompozycji, to jednak ich czasowa objętość wyklucza każdą z osobna z ramówek współczesnych radio-rozgłośni. Najkrótsze mają po 5 minut z sekundami, a najdłuższe sięgają nawet 8-10 minut. Większość bez problemu mogłaby stanowić za ozdobę niejednego pasma FM, jednak współczesny radiowy didżej przytnie każdą tego typu przydługawą piosenkę przynajmniej o połowę, a wszystko pod dyktando chlebodajnych pasm reklamowych. Dlatego nie szukajmy takiej muzyki we współczesnym radiowym eterze. Jej specyfika i urok zarezerwowane zostały pod domowe zacisze. Warto więc lapidarnie oddać się w objęcia tych niebanalnych, a i też zdecydowanie niemodnych brzmień.
Payne i Norlander na początek proponują przebojową i utrzymaną w stylu Asii pieśń "Brother In Arms". Smakowity kąsek, nie powiem, jednak prawdziwą bombą początkowego albumowego etapu okazuje się następne w kolejności "Strange Days". Zapętlona jednolitym rytmem gitara, plus w podkładzie delikatne, a'la wczesne Toto partie klawiszowe, doskonale korespondują z namiętnym, a też chwilami na pół wykrzyczanym wokalem Payne'a. Mamy w tym przypadku do czynienia z najbardziej porywającą albumową melodią, której w końcowej fazie towarzyszy również brawurowe, choć niestety przykrótkie syntezatorowe solo Norlandera.
Z tej bogatej brzmieniowo płyty pragnę wyróżnić jeszcze kolejne krewne stylu Asii: żywiołowe "Time Waits For No One", pompatyczną balladę "Amor Vincit Omnia", do tego ośmio- i półminutowe "Fourth Of July" oraz finałową, na pół-ceremonialną mini suitę "Give Another Reason". Ta ostatnia kompozycja szczególnie przykuwa uwagę w swej drugiej części, gdzie sytym harmoniom wokalnym towarzyszą wielobarwne partie gitarowe, wśród których nie brak akustycznych motywów, czasem wręcz zahaczających o estetykę flamenco.
Chwała Payne'owi, iż pozostawił wystarczająco dużo miejsca pod umiejętności Norlandera, dzięki czemu magik czarno-białej klawiatury nie szczędzi porywających fraz w każdej z ośmiu zawartych tu kompozycji. Miło zatem przekonać się, że życiowy partner mojej epicko-symfoniczno-metalowej ulubienicy Lany Lane, nieprzerwanie ma się dobrze. Norlander wiernie kultywuje szkołę Keitha Emersona, Ricka Wakemana czy speca od syntezatorów: Patricka Moraza.
"Dukes Of The Orient" jest płytą adresowaną raczej do pop/progresywnego, czyli trochę bardziej wygładzonego grona odbiorców ambitniejszej odmiany artystycznego rocka. Lecz uspokoję, zamiast miałkich emocji, z gatunku: jak na rybach, muzycy proponują ciekawą fuzję wirtuozerii oraz chwytliwych bombastycznych refrenów, niejednokrotnie wyśpiewanych przez Payne'a rozpostartymi płucami.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"