Nie pilnuję rocznic, choć niektóre pamiętam. O większości jednak tradycyjnie dowiaduję się każdego roku i zawsze bywam tak samo zaskoczony.
Potrafię jednak podczas swobodnej pogawędki, ot znienacka wyrecytować datę śmierci Adama Mickiewicza, Fryderyka Chopina czy Freddiego Mercury'ego, jednak gdy przyjdzie ów 24 listopada, to musi mi o wokaliście Queen przypomnieć Facebook - jak dziś. Dlatego nie składam nikomu życzeń na urodziny, imieniny lub rocznice ślubu, chyba że przypomni mi o nich moja szanowna małżonka. Zresztą, jakie to ma znaczenie wobec ogarniającego nas wszechświata. Co to za różnica, czy to 13-ta, 19-ta, albo 23-cia rocznica jakiegokolwiek wydarzenia. Tam gdzie leżą nam bliscy, nikt przecież czasu nie mierzy. Ten istotny jest tylko dla nas.
Pamiętam 23 i 24 listopada 1991 roku. Mój Tata, który o muzyce ma takie pojęcie jak ja o budowie mostów, w przeddzień śmierci Fredka wysłuchał w radio, że artysta jest chory na AIDS, i musiało to zabrzmieć poważnie, skoro niezwłocznie mi to przekazał. Bo Tata ma dwie lewe ręce do muzyki, za to lubi wyzwania wiertniczo-młotkarskie, ale akurat to go ruszyło. Następnego dnia dołożył jeszcze oliwy do ognia, przekazując tym razem tę najgorszą wiadomość. Byłem wstrząśnięty. Tak samo jak po śmierci Johnna Lennona. Trudno mi to teraz wszystko opisać, ponieważ takich emocji nie da się przelać na kartkę papieru.
Zanim na dobre zapanowała wkrótce w Polsce, jak i na świecie, prawdziwa Queenomania, zdążyłem trochę o Freddiem pomyśleć bez pomocy mediów. Wkrótce MTV i radio grało "jego" muzykę bez opamiętania. A tylko dlatego, że ta zaczęła się ponownie sprzedawać. Medialni "łaskawcy" gdyby mogli, zamieniliby ją nawet w kolędy, byle nabijała procenty na kontach bankowych..
Pamiętam jak z moją jeszcze wówczas "nie żonką" pojechaliśmy do jej brata do Grudziądza, gdyż ten odrabiał zaszczytną wojskową służbę - ku chwale ojczyzny, no i poszliśmy posiedzieć sobie do pewnego pubu, a w nim z nastawionego MTV mieniły się tylko klipy Queen i solowego Freddiego. Nikt jednak nie śmiał się zagrymasić - bo to były po prostu przepiękne kawałki, i dziś wiemy - jak bardzo ponadczasowe. Nic ich nie wytrąciło z miana liderów peletonu.
Queen wówczas non stop gościli na eterowych falach, nawet częściej od bijącej rekordy powodzenia Nirvany, czy depczącym po ich piętach Pearl Jam'om. Jedynie Guns N'Roses sprzedający prawdziwe hektolitry płyt, nie odstawali zbytnio. Zresztą, właśnie w owym okresie ci mieli swoje "pięć minut", a co znaczą dzisiejsze "bezSlashowe" Gunsy, wiemy już od dawna.
Tak tylko chciałem na chwilę przywołać tamten czas, a przy okazji przez myśl przewinął mi się mój pierwszy kontakt z "Bohemian Rhapsody" (chyba najpiękniejszy numer wszech czasów !!!). Z Tonpressowskiego singla. Wtedy myślałem, że świat się wali. Nieprawdopodobnym wydawał się fakt (i wydaje nadal), że można było "coś takiego" ludzką ręką skomponować. Jako "niesłuchacz" radia, pamiętam jak bodaj w "radiokurierze" (czy jakoś tak), pierwszy raz poleciało "Bicycle Race" - bałem się, że nawet moje młode serce tego nie wytrzyma. To było coś obłędnego. Pamiętam jak dziś, pierwsze westchnienia przy płytach "A Night At The Opera", "A Day At The Races", "News Of The World" czy "Jazz", jak i te pożegnalne przy równie cudownej "Innuendo". Wszystko to kocham na równi z najbliższymi memu sercu. I niech to się już nigdy nie zmienia.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP