PINK FLOYD
"The Endless River" - (PARLOPHONE / WARNER) -
*****
Kiedy w 2008 roku zmarł Rick Wright byłem absolutnie przekonany o kresie działalności Pink Floyd. Na posterunku pozostali już tylko David Gilmour i Nick Mason, bo choć Roger Waters zgodził się co prawda wziąć udział prawie dekadę temu w festiwalu Live8, to jego egoistyczna i skonfliktowana natura po prostu nie miały chęci na dłuższe zawarcie sojuszy. Trudno było zatem wyobrazić sobie grupę jako duet, plus na siłę doklejony sztab muzyków wspomagających.
Dlatego, gdy przed niewieloma tygodniami padło zapewnienie z ust żony Davida Gilmoura - Polly Samson, że fani zespołu niebawem dostaną "to coś", przecierałem oczy ze zdziwienia.
Lekki niepokój wzbudzał też fakt, iż materiał wcale nie jest taki świeży, albowiem ten powstał pomiędzy 1993 a 1994 rokiem (na słynnym pokładzie Astorii), stanowiąc za zbiór przeróżnych szkiców, miniatur czy fragmentów niewykorzystanych na albumie "The Division Bell". Chwile grozy wzbudziło dodatkowe zapewnienie, że w nowej muzyce Pink Floyd pojawi się sporo ambientu. Pamiętając koszmarny flirt Gilmoura z tworem o nazwie The Orb, nie wróżyło to najlepiej. Jedyne co ukazywało promyk nadziei, to chęć muzyków do oddania hołdu Rickowi Wrightowi. Dawało to pewne gwarancje jakości już na samym starcie i nie było mowy o żadnej fuszerze. Ponadto, zapadła jeszcze deklaracja, iż "The Endless River" będzie na pewno ostatnim studyjnym dziełem zespołu.
W dobie wszech ogarniającego nas internetu trudno zachować aurę tajemniczości, a co za tym idzie - dostarczyć odbiorcy czekających go niespodzianek. Zanim więc płyta na dobre się ukazała każdy już wiedział co ta będzie zawierać, kto na niej zagra, kto ją wyprodukuje, itp... Nawet Gilmour nie pozwolił swemu odbiorcy zastanowić się nad tytułem całości, odsłaniając karty, iż ten wziął się z tekstu do "High Hopes". Jak to dobrze, że nie wymyślono dotąd poznawania samej muzyki jeszcze przed jej de facto posłuchaniem.
"The Endless River" jest 18-utworową suitą, podzieloną na cztery akty, tak aby 2-płytowy winyl z racji musu przekładania na kolejną stronę w niczym nie stracił wobec obszernych możliwości płyty kompaktowej. Tak więc nawet na płycie CD otrzymujemy podział na strony A,B,C i D.
Muzycy wykorzystali co od dawna mieli już zarejestrowane, z dużym naciskiem na partie klawiszowe Ricka Wrighta, do których dopisano jeszcze dodatkowych "kilka nut".
Wbrew towarzyszącym obawom powstało niezwykle wciągające i zarazem poruszające dzieło, które czerpiąc pełnymi garściami z chwalebnej przeszłości, jawi się i tak swoistym urokiem. A co ważne - trzymając się mocno wypracowanemu przez lata zespołowemu stylowi. "The Endless River" nie jest albumem dającym się łatwo zaszufladkować czy nawet porównać z którymkolwiek z wcześniejszych, choć na pewno znajdziemy na nim odnośniki do "Wish You Were Here", "Dark Side Of The Moon" czy nawet "Meddle", jak i do ostatnich dwóch post-Waterowskich płyt, tj: "A Momentary Lapse Of Reason" oraz "The Division Bell".
Gdyby ta płyta powstała 20-30 lat temu, mogłaby spokojnie wkomponować się w krajobraz najbardziej doskonałych floydowskich dzieł. Dziś też jest to możliwe, choć jak wiemy wszystko musi nabrać mocy wraz z upływem czasu. Myślę, że utwory takie jak: "It's What We Do", "Sum", "Anisina" (obłędnie piękne zwieńczenie pierwszej części albumu), "Allons-y", "Talkin' Hawkin' " czy jedyny wokalny i zarazem finalizujący całość "Louder Than Words" już teraz należą do kolektywu najlepszych w dorobku grupy.
Każdy kto naprawdę lubi Pink Floyd właśnie otrzymał to, do czego ta zasłużona nazwa zobowiązuje.
Gilmourowskie liczne gitarowe sola, które poruszają emocjami i fantazją, do tego nieocenione i pełne wyobraźni klawiszowe zagrywki oraz pasaże Ricka Wrighta, plus zawsze przeze mnie lubiane proste i takie nieco "fanfarowe" bębny Nicka Masona.
Powstała płyta pełna uroku i niezbadanych pokładów piękna, które słuchacz odkrywa wraz z każdym kolejnym przesłuchaniem.
O ile twórczość Pink Floyd była już zapewne tematem niejednej pracy naukowej, a samo "The Endless River" mogłoby tylko ich objętość poszerzyć, najlepiej chyba będzie dać się ponieść fali, jaką kieruje się nasz samotnik z albumowej okładki (w domyśle Rick Wright) pędzący na łodzi "przed siebie".
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP