niedziela, 2 listopada 2014

"Celebrating JON LORD The Rock Legend" - (2014)

"Celebrating JON LORD The Rock Legend"
(EDEL / earMUSIC)
****


Po ponad dwóch latach od śmierci Jona Lorda powstało już kilka muzycznych hołdów dla tego niezwykłego muzyka. Dokonali tego choćby jego koledzy z Deep Purple na swoim ostatnim albumie "Now, What?!" (utwory: "Above And Beyond" czy "Uncommon Man") czy Ritchie Blackmore na lonplayu "Dancer And The Moon" swojego renesansowego Blackmore's Night (finałowa kompozycja "Carry On... Jon"). Trudno było sobie zatem wyobrazić, by w konsekwencji nie pokłonili mu się również na jednej scenie zebrani razem koledzy i przyjaciele.
4 kwietnia 2014 roku , tego dnia w londyńskim Royal Albert Hall odbył się koncert ku czci Jona Lorda. Do tej pory w tym czasie odbywały się tam koncerty charytatywne, organizowane przez Iana Paice (perkusistę Deep Purple) i jego żonę, jednak tym razem cały wieczór poświęcono zmarłemu niedawno artyście.
Cały koncert składał się z trzech części i aby posłuchać go w całości należy zdobyć 3-płytową wersję tego wydawnictwa. Myślę tu o nośnikach audio. Pozostałe dwie , tj. wersje jedno- i dwupłytowe, stanowią tylko za mniejsze lub większe zacieranie śladów dokonanej niepotrzebnie fonograficznej zbrodni. Kompletnie zresztą nie potrafię zrozumieć jaki jest sens skracania czegoś na siłę. To tak jakby kupić bilet do kina na dłuższy lub krótszy fragment filmu, albo posiąść książkę z powyrywanymi kartkami. Sam niestety jestem "szczęśliwcem" tylko pośredniej 2-płytowej edycji, przez co ominęła mnie frajda posłuchania typowo orkiestrowej pierwszej części, z takimi kompozycjami jak choćby: "Pictured Within' ", "Sarabande" czy "Bourree". Przez to również pozbawiony zostałem występu m.in. Millera Andersona czy Jeremy'ego Ironsa.
Wszedłem zatem na salę koncertową niczym mocno spóźniony gość, kiedy to orkiestra pod batutą dobrze nam znanego Paula Manna, wraz ze śpiewającym Paulem Wellerem (ex-The Jam), zaczęła grać "Things Get Better" - utwór z wczesnego okresu Jona Lorda, kiedy ten był jeszcze muzykiem The Artwoods. Następny zresztą w programie koncertu "I Take What I Want" , to także nagranie wykonywane w latach sześćdziesiątych przez tamtą już mocno zapomnianą grupę. Tutaj do orkiestry i samego Paula Wellera dołączył jeszcze gitarzysta Micky Moody, który występował z Jonem Lordem we wczesnym hard-bluesowym składzie Whitesnake.
Koncert z każdą nutą się rozkręca i nabiera rumieńców, a na scenie co rusz dokonują się roszady muzyków, na zasadzie jeden schodzi, po czym pojawia się dwóch, trzech kolejnych, ... , i aż do ostatniego utworu środkowej części "This Time Around" (oryginalnie z LP "Come Taste The Band"), gdzie nie licząc Paula Manna i jego "symfoników", przy mikrofonie pozostał jedynie jeszcze Glenn Hughes. Wspaniale tu zresztą zaśpiewał maestro Hughes, bardzo wrażliwie, czule, choć jak na soulującą duszę, także z lekka improwizacyjnie i histerycznie. Ponadto, wyjątkowo dobrze wypadli wokalnie do spółki Glenn Hughes i Bruce Dickinson, szczególnie w "You Keep On Moving", gdzie dodatkowej dramaturgii dodała jeszcze organowa podniosłość i szaleńcza gra Dona Airey, jak i rozpalonej momentami do czerwoności orkiestry.
W międzyczasie Lordowi pokłonili się jeszcze tacy artyści jak: Phil Campbell (wokalista - nie mylić z gitarzystą Motorhead !), Ian Paice (perkusista Deep Purple), Bernie Marsden (ex-gitarzysta Whitesnake), Steve Balsamo (wokalista od Jona Lorda), Sandi Thom (wokalistka tak samo jak Balsamo współpracująca z Lordem), Bruce Dickinson (wokalista Iron Maiden), Don Airey (organista Deep Purple) i Rick Wakeman (ex-instrumentalista klawiszowy Yes). W przeróżnych konfiguracjach ci wykonali dwie kompozycje z repertuaru efemerydy Paice, Ashton, Lord (nagrania "Silas And Jerome" oraz "I'm Gonna Stop Drinking") oraz dwa "purpurowe" klasyki z okresu wokalnego przywództwa Coverdale'a i Hughesa , tj: "You Keep On Moving" oraz "Burn". W przypadku tego ostatniego nagrania, można żałować, że na scenie nie pojawił się jeszcze David Coverdale.
I choć ta część koncertu właśnie dobiegła końca, to nie wszyscy goście poszli obserwować dalszy jego ciąg na honorowe loże. Bo choć w finałowej części hołd składali już głównie koledzy z Deep Purple, to towarzyszyli im Bruce Dickinson (trzeba przyznać w mało stosowne szaty przyodziany jak na taką uroczystość, nawiązując do swego dawnego image, gdzieś z czasów solowych wybryków na choćby takim "Balls To Picasso"), Rick Wakeman, Phil Campbell oraz niesamowity niegdyś gitarowy tandem Whitesnake - panowie Bernie Marsden i Micky Moody.
Dwa pierwsze utwory tego setu "Uncommon Man" oraz "Above And Beyond" dobrze znamy z ostatniego albumu "Now, What?!" i jak wiemy oba stanowiły na nim oficjalny hołd dla zmarłego muzyka. Gillan zaśpiewał tu dobrze, jego koledzy nie byli mu dłużni, wszystko tutaj wydaje się bardzo poprawne, lecz o żadnych wzlotach nie ma mowy.
Później już do samego końca obcujemy tylko ze szlagierami. Najpierw "Lazy" - z długim wstępem organowo-smyczkowej improwizacji, gdzie dopiero po ponad trzech minutach następuje właściwa i rozpoznawalna część. Zawsze był to kawałek kamienia, który pieszczotliwie Lord potrafił oszlifować, teraz w jego imieniu pięknie to uczynił Airey. Porywający fragment koncertu, nawet sam Gillan tutaj się nie oszczędzał.
Niezwykle nastrojowo i melancholijnie zrobiło się po chwili za sprawą fragmentu z "Adagio" - dobrze nam znanego już z wcześniejszej interpretacji Aireya, które jest bezbłędnie pięknym wprowadzeniem do "When A Blind Man Cries". Ten utwór we wszystkich wersjach jakie słyszałem zawsze bywał podniosły, a podczas tego wieczoru spacerował niczym kondukt żałobny. Szczególnej atmosfery nadała tu "płacząca" gitara Morse'a, a i silny, lecz z lekka schowany głos Gillana, tak jakby on sam nie chciał zagłuszyć cichej i z patosem grającej orkiestry.
Później kolejny długi i dosłownie filharmoniczny wstęp, który zwiastuje jakiś z symfonicznych utworów Lorda, jednak po mniej więcej 3,5-minucie Airey wchodzi z charakterystycznym brzmieniem organów i już wiadomo, że to "Perfect Strangers". Trochę nie do końca pasujące w tym fragmencie koncertu, jednak zbliżamy się pomału do finalizacji całości i na koniec pozostały już tylko same "petardy" - ku uciesze zgromadzonej publiczności, która momentami reagowała bardzo spontanicznie. O ile "Perfect Strangers" zabrzmiał mi tu jakoś rutynowo, o tyle dwa ostanie kawałki (hmmm... prawie dwadzieścia minut!) "Black Night" (ponownie świetny Steve Morse) oraz "Hush" wypadły z godnością super finału. Szczególnie "Hush"- tutaj Airey wszedł niemal w ciało Lorda, dwojąc się i trojąc - dosłownie bomba! Choć trzeba przyznać, że zagrał wszystko po swojemu, z sobie dobrze znanym brzmieniem, nie imitując Bohatera Wieczoru w żaden sposób.
Nie był to wieczór eksperymentów czy dziwacznych zaskoczeń, a po prostu spotkanie z kimś bliskim, kogo już nie ma, lecz dzięki "tej" muzyce, wszyscy znów zebrali się razem.



Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP