Właśnie wróciłem z Riverside. Który to już był mój koncert? - trzeci. To niewiele, ale człowiek ma dzięki temu już jakieś pojęcie.
Dojechałem dosłownie na ostatni gwizdek, tak więc ominęły mnie oba supporty - grupy: Retrospective oraz Xposure.
Retrospective niedawno widziałem, z kolei Xposure właśnie grali ostatni numer, gdy tylko wleciałem do Eskulapu i niemal od razu zatrzymałem się w kolejce po piwo. Nie dość, że okropnie niedobre (jakieś świństwo z kija), to jeszcze za bezczelne 8 złotych. Wstydu nie mają.
Przeraziłem się jak poczułem zawiesisty zaduch. Pomimo otwartych drzwi po obu stronach upał w sali niemiłosierny. Do tego wszystkiego, dawno nie widziałem tak nabitego Eskulapu. Na szczęście kilku procentom ludu (zapewne tym co weszli na darmowe zaproszenia) mocno się nudziło, więc wiercili się wte i wewte, a to po piwko, a to już z piwkiem, po czym siusiu, i tym podobnie...., dzięki czemu nie stałem w ścisku i mogłem spokojnie skupić się na tym co na scenie. A na scenie zainstalowane skromne, ale i zarazem wystarczające światła, no i zespół nie mający w tej dziedzinie rocka (oczywiście w Polsce) sobie równych. Co nie oznacza, że Riverside są doskonali. Bo nie są, ale grają i brzmią naprawdę dobrze. Szkoda mimo wszystko, że muzycy idą ostatnio w innym kierunku, mniej mi bliskim, po drodze gubiąc dawniejsze fajne melodie, stawiając zdecydowanie na bliźniacze, techniczne i co tu dużo wyjaśniać - schematyczne zagrywki. Ale i tak bardzo miło było ich posłuchać. O mnie grupa się martwić nie musi, ja kupię ich każdą płytę "na płycie" (bo na spotyfajfusy i jutjebusy pluję prosto w twarz) i zawsze dobrym słowem obdarzę.
Wiecie Państwo czego mi brakuje w obecnym Riverside? - growli Mariusza Dudy. Lubiłem to dla kontrastu. Normalny ciepły głos lidera Riverside jest naprawdę bardzo piękny, jednak w tej podstawowej barwie nie dostarcza dawnej gęsiej skórki - czytaj: drapieżności. A jednak, jak sam muzyk dał dzisiaj do zrozumienia, kiedyś to było kiedyś, a teraz grupa jest w tym miejscu i gra to co najlepiej czuje. I ja to szanuję. Nawet jeśli również trochę sentymentalnie brakuje mi ech z czasów np. "Second Life Syndrome", ....
Riverside pograli nieco z ostatniego longplaya "Shrine Of New Generation Slaves", ale i z chęcią sięgnęli do repertuaru "dawnego" także. Było bardzo basowo-gitarowo (zgrany tandem Dudy i Grudzińskiego), ale i wirtuozersko-organowo, gdyby się ktoś obawiał. Czasem wręcz Hammondowsko. Mnie przykuło tak ze trzy razy podczas niesamowitych organowych galopad Michała Łapaja - dosłownie odleciałem. Nie zabrakło również kilku rewelacyjnych solówek gitarowych Piotra Grudzińskiego. Co tu dużo gadać - muzycy zagrali z dużą klasą, pomimo iż de facto w stosunku do dwóch starszych koncertów na jakich byłem, nie zaskoczyli mnie dzisiaj niczym. Bo to nie był koncert ni lepszy, ni gorszy od tamtych, a po prostu chyba tak samo dobry.
Na koniec się narażę, ale po to jest ten blog, bym pisał co mi leży na wątrobie. Lubię być szczery i mam kompletnie w nosie tych , którzy mnie za to nie lubią. Otóż, ja wywodzę się z tak zwanego pokolenia "melodyjnego", a więc w tak zwanych "moich czasach" nawet pokręcone zespoły (m.in: King Crimson, Yes, ELP czy Van Der Graaf Generator) rozpisywały swe nuty na pięcioliniach tak, by można z łatwością je zapamiętać, a czasem i nawet zanucić. Niestety Riverside idą trochę w stronę profesjonalnego grania, takiego, że nie można się w sumie do czegokolwiek przyczepić, a jednak osobiście żałuję, że słuchając dość sporo tej grupy, i posiadając przy okazji wszystkie ich płyty, częstokroć podczas dzisiejszego przedstawienia zastanawiałem się - gdzie ja jestem, w którym momencie, co oni teraz grają? Czasem musiałem nieźle się wysilić, by dobrać tytuł do słuchanej kompozycji. Tworzy się w muzyce Riverside pewien rodzaj schematycznej monotonii. Brakuje zaskoczeń, a czasem nawet jakiś bardziej zapamiętywalnych melodii. Człowiek słucha i czuje, że to świetne granie, ale brakuje w tej zupie kilku przypraw uwypuklających walory estetyczno-smakowe. Mimo wszystko dumny jestem rzecz jasna z Riverside, bo niosą w świat dobrą "naszą" muzykę. Szkoda jednak, że wszystko śpiewają tylko po angielsku, a Mariusz Duda czyni to niczym rodowity Anglik, przez co też chyba mało kto poza granicami naszego państwa dostrzeże , że to z kraju nad Wisłą. Ale to już tylko tak na marginesie.
P.S. Zaproszenie na koncert (pod patronatem Radia Afera) załatwił mi Krzysiek Piechota (nadworny i nieoceniony realizator Nawiedzonego Studia) - za co mu pięknie dziękuję!!! , ale mojej rozgłośni Aferowej jak najbardziej również.
P.S.2. Przepraszam za jak zwykle fatalną jakość zdjęć, ale to, że tym razem są one jeszcze gorsze niż zazwyczaj, wynika z tego, że światła rzadko biły ostro na scenę, przeważnie odnosiłem wrażenie jakby obraz na niej był notorycznie zamglony, zamazany, rozproszony, itp... Pewnie tak miało być - artystycznie. Mój aparat w komórkowym telefonie nie jest jednak przystosowany do współpracy z tak wzniosłym rodzajem sztuki.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP