wtorek, 11 października 2022

zed

edycja USA
Nikomu nieznana - w sensie: nieznana szerszemu gronu - brytyjska formacja Zed. Poznałem w latach osiemdziesiątych dzięki krajowej dystrybucji. Ktoś nieźle w dziale importowym zadziałał jednorazowo wykupując spory transport płyt z Ameryki, tytułów raczej tam niechcianych, w dodatku często inaczej atrakcyjnych artystów, którzy w świecie do dzisiaj pozostają anonimowymi. Płyty nowe, oryginalnie zafoliowane, niekiedy z ponacinanymi okładkami (tzw. cut-out), ale komu to wtedy przeszkadzało. W tym fonograficznym niedoborze, kiedy na półkach zalegały przeróżne 'straszaki', nareszcie trafiła się interesująca oferta zza Oceanu, tym samym możliwość pobuszowania po twórczości fascynujących wykonawców, którzy w świecie obijali się po bocznicach. Tych płyt doszło mi wtedy kilka (bo wcale nie były aż takie tanie), jednak najbardziej do dzisiaj cenię debiut tajemniczych Zed. Zespołu, o którym nigdy nie pisały żadne leksykony, a i dzisiaj w dobie internetu wiedza na ich temat jest wręcz zerowa.
Z uwagi na amerykańskie tłoczenie, co też równie amerykańskie brzmienie grupy, latami myślałem, że to ekipa amerykańska, dopóki gdzieś w nowych czasach tego nie zweryfikowałem.
Trójka panów, jak się okazuje o bogatym rodowodzie, jednak tych czterdzieści lat temu nie miałem o żadnym z nich bladego pojęcia. Do teraz nie wiem, czy byli jedynie wyborną paczką studyjną, czy co nieco jednak pokoncertowali. Tym bardziej, że zgromadzony repertuar absolutnie ich do tego predysponował.
edycja USA
No to po kolei:
Nigel Jenkins - wokalista/gitarzysta. Nie ma na koncie spektakularnych wyczynów, ale za jeden naprawdę światowy możemy uznać udział w sesji do piosenki "Baker Street" Gerry'ego Rafferty'ego. Jednej z najlepszych w nutnikach tego świata, której tak przy okazji nie wyobrażam sobie nie lubić, a przynajmniej nie znać.
Graham Jarvis - perkusista. Typowy sideman. Ale musiał być wzięty, skoro jego nazwisko przewija się przez wybrane albumy Cliffa Richarda, Johna Milesa czy Tiny Turner, zaś bractwu progresywnemu zaznaczę, iż widnieje on również w obsadzie albumu Camel "The Single Factor".
Paul Westwood - basista. Także nie byle kto. Rozchwytywany przez niemałe grono innych mocarzy, choć z jednym wspólnym co do Grahama Jarvisa mianownikiem, otóż on także pograł nieco u boku Johna Milesa. Poza tym tacy ludzie, jak: Claire Hamill, Matthew Fisher, Peter Green, Nik Kershaw czy nawet Elton John. 
Niezła ekipa, przyznacie. A muzyka według mnie kapitalna. Kocham wszystkich dziewięć rock'piosenek, jakie zawiera wspomniany amerykański longplay, bowiem po latach odkryłem, iż wersja europejska zawierała utwór więcej ("Save My Life"), choć ten ostatecznie okazał się tyciu mniej istotny dla sprawy. Zapewne, gdybym poznał go wtedy, kochałbym jak nic, a tak to już jedynie ciekawostka. No, ale co ciekawe, jeśli chodzi o różnicę pomiędzy edycją amerykańską albumu a np. niemiecką (bo taką też posiadam), to fakt, iż amerykańska strona A, była w Europie stroną B, i na odwrót.
edycja USA
Zastanawiające, że Amerykanie rozpoczęli album od po prostu fajnego, ale na pewno nie z kopyta "Dark Horse", zaś prawdziwa petarda "Universe", poszła na wstęp do strony B. Przemysł zza Wielkiej Wody chyba przestrzelił, przecież "Universe" wyrasta na ewentualne radiowe z albumu numero uno. Gdybym to ja był promotorem najprawdopodobniej wysunąłbym ten numer na czoło stawki, a dopiero potem brał się w zastanowienie nad drugim pociągnięciem, czy może "Right Now", "This Time", albo absolutnie fenomenalne "No Prisoners" - numer o heavymetalowych inklinacjach, co zresztą skrzętnie wykorzystała brytyjska ekipa Rage, coverując go w 1983 na swoim trzecim długograju "Run For The Night". Był to schyłek NWOBHM, a i mowa o kolejnym mniej znanym z tego nurtu zespole, który w owym czasie nie miał zbyt dużych szans w konfrontacji z Def Leppard czy Iron Maiden. Niedawno prezentowałem tych Rage'ów na moim FM, to i też wszyscy mieliśmy okazję choć przez chwilę popodziwiać fajny zespół, którego nazwa została osławiona nieco później przez innych metalowców o tej samej nazwie - mowa o komitywie dowodzonej przez Petera Wagnera. Ale to dwa różne światy.
Wracając na Zed łono. Jakże wzięło mnie wielkie podniecenie, gdy w 'nowej epoce' dowiedziałem się o ich jeszcze jednym albumie, wydanym w dwa lata po debiucie - jego tytuł "Holding On". I też bomba. Twierdzę, iż gdybym płytę dorwał w owym 1983, kiedy ją wydano, z radości tuptałbym na bosaka do Częstochowy, by złożyć pokłon, gdzie wypada. Jednak były to już inne czasy, inne emocje, ja też z większym bagażem życiowego znoju, więc trudno było mi wykrzesać potrzebnej sprawie młodzieńczej spontaniczności. Niemniej bardzo lubię i tę płytę, i choć przed laty prezentowałem ją w moim N.S., nie omieszkam przy jakieś okazji wyszukać pretekstu do powtórki z rozrywki. Wszystkich dziesięć piosenek trzyma poziom debiutu, więc nie przewiduję rozczarowań, a wiem, że zagrany w minioną niedzielę debiut przypadł Szanownym Państwu do gustu. Pękam z dumy, rozrywa mnie podniecenie, kiedy chwytacie Nawiedzeni najbliższe memu sercu klimaty. Album "Holding On" to wciąż prosty rock, jednak na artystycznie wysokim poziomie, z arcyciekawymi i niebanalnymi melodiami. Zaś ze skrywanych na nim ciekawostek, widnieje m.in. przeróbka Beatlesów do "Get Back". Dla mnie jeszcze wrzucony press materiał do albumowej koperty, który choć niestety po niemiecku (nic nie rozumiem), porównuje dokonania Zed do Procol Harum. Bardzo ciekawa uwaga. Gdy to przeczytałem, od razu w głosie Nigela Jenkinsa usłyszałem paproszki wielkości Gary'ego Brookera. Mało tego, tytułowe "Holding On" brzmi jak jakiś jego zapomniany song.
Fascynująca przygoda z Zed nieprzerwanie trwa. Spodziewajcie się Kochani niebawem na moim FM kolejnej garści tej muzyki. 

a.m.

edycja Germany

edycja Germany

Wkładka do edycji Germany, w amerykańskiej tego nie było. Na rewersie teksty piosenek.

edycja Germany debiutu

Drugi album. Edycja zachodnioniemiecka

rewers okładki drugiego longplaya

label z niemieckiej 'dwójki'

Niemieckie materiały prasowe z mojego egzemplarza "Holding On", z czego wynika prawdopodobieństwo, iż ten konkretny egzemplarz musiał być radiowym lub prasowym.