wtorek, 18 października 2022

teoria dziedzictwa molekularnego

Kiedyś tylko babcinki przynudzały o zdrowiu, a raczej jego braku, a teraz dopadło i mnie - starego dziada. Było nie było, jestem dziad - i nie ma zmiłuj. Połowę życia spędzam w lekarskich gabinetach, przychodniach, a nawet na szpitalnych oddziałach. Jestem wypruty i sflaczały. Słaby, jak ten jesienny liść, wiotko z drzewa opadający. Jako, że nie używam wind, ambitnie co dnia wspinam się po wszystkich szczeblach do tych moich doktorków. Szkoda, że nie po szczeblach kariery. Niekiedy trzeba pokonać ze trzy/cztery piętra, co przy zażywaniu od dwóch tygodniu antybiotyków, całkowicie pozbawiło mnie sił. W nogach czuję ołów, w biodrach też, stawy w dłoniach mam wrażenie, że wkrótce się rozkruszą, jedynie serce daje radę po japońsku: jako tako. Podobno cierpienie uszlachetnia, jest więc światełko w tunelu. Sami Drodzy Państwo rozumiecie, dlaczego na tę chwilę o koncertach mogę tylko pomarzyć. Nie wystoję dłużej jak pół godziny, może ze trzy kwadranse. Po czterech godzinach siedzenia w bezruchu ze słuchawkami w studio, noga mi strasznie opuchła i przypominała Okrąglak. Dopiero po wyspaniu się, z rana powróciła do żywych. Tak to jest, gdy latami zbiera się pleśń, aż pewnego dnia wywala wieko.
Trochę w niedzielę zaironizowałem, że niczego obecnie nie potrzebuję, jak recenzji Słuchaczy ze wszystkich nowych wydarzeń, z obowiązkowym dopiskiem: "żałuj, że nie byłeś". -- No pewnie, że zazdroszczę każdego show. Tego niedawnego Areny najbardziej. Nowa płyta wciąż zyskuje, z godziny na godzinę coraz lepsza, więc wiadomo, koncert też musiał być przynajmniej niezły. Pójdę dalej, do tak dobrej muzyki dawno nie zaśpiewał Damian Wilson. I cieszę się, że mu idzie, bowiem od dawna byłem już z nim na bakier.

Arena w oparciu o naukę wprowadziła odbiorcę w tajemniczy świat człowieka, jako istoty nieodgadnionej. Nie próbując przy tym szukać logicznych wyjaśnień jego umysłu, tym bardziej, że nawet naukowcom nigdy nie zostało dane. Nasz albumowy bohater penetruje samego siebie. Odgarnia więc całej swej materii szuwary, by zgłębić sens bytu. Do tego mocna muzyka. Bo, choć Arena to w sumie prog, tutaj zręcznie popada on we flirt z metalem, co summa summarum nieźle służy mocnemu wokalowi Damiana Wilsona, wciąż pamiętającemu silne śpiewanie w Landmarq, acz przede wszystkim w Threshold. Wypada jednak pochwalić cały zespół, bez wyjątku. Świetne gitarowe zagrywki Johna Mitchella, bogate i przestrzenne klawiszowe partie Clive'a Nolana, plus poprawne zręczności Kylana Amosa oraz Micka Pointera - bębniarza pierwszego albumu Marillion, który choć nigdy już raczej wirtuozem nie zostanie, zawsze daje z siebie maksa. Nawet jeśli jego hiobowa gra unosi atmosferę deszczu z siarki, zamiast tego upragnionego z wody.
Jak na razie najlepszymi numerami: "The Equation (The Science Of Magic)", "The Heiligenstadt Legacy", "Under The Microscope", "Integration" oraz "Life Goes On". Ale to oczywiście wszystko może się jeszcze zmienić. 

a.m.