MÖTLEY CRÜE
"The Dirt Soundtrack"
(MÖTLEY RECORDS / ELEVEN SEVEN MUSIC)
****
Najpierw była książka - w polskim przekładzie jako "Brud. Wyznania gwiazd rocka cieszących się najgorszą sławą". Powstała w czasach odległych, bowiem od jej premiery upłynęły blisko dwie dekady. I właśnie na jej kanwie sprokurowano filmowy scenariusz, którego gotowy obraz pod koniec marca tego roku trafił do strumieniowej platformy Netflix. I dobrze się stało, iż właśnie tam, albowiem straciłby on wiele w nabuzowanej moralnie cenzurze kinowo-telewizyjnej. Na poparcie szeroko zakrojonej promocji filmu - w reżyserii Jeffa Tremaine'a - ukazał się też stosowny albumowy "The Dirt Soundtrack". Zarówno on, acz przede wszystkim film, zjednały do niedawna zwaśnionych muzyków, którzy od kilku lat tkwili w zachwianych relacjach - szczególnie na linii Nikki Sixx-Tommy Lee.
Wywodzący się z Los Angeles, a więc ze stolicy r'n'rollowego metalu Mötley Crüe, zawsze odstawali od swych kolegów po fachu. Ładne buzie, wystrzałowe fryzury i kolorowe szmatki, tylko pozornie czyniły z nich kolejną hair-metalową machinę. W rzeczywistości Crüe od zawsze jawili się takim cukiereczkiem z wybuchowym nadzieniem. Obsceniczni, obskurni i brylujący - co również dobitnie udowadnia ich biografia, jakże odmienna od choćby szalenie popularnej w ostatnim czasie historii grupy Queen - z przerzuconego na wielki ekran kontrowersyjnego "Bohemian Rhapsody".
Niezorientowany w poczynaniach Crüe odbiorca, szybko zrozumie, iż grupa muzycznie jest spowinowacona z Aerosmith oraz Guns N' Roses. Z tym, że od tych pierwszych czerpiąc pełnymi garściami ułańską fantazję, drugich zaś "moralnie" edukując.
Nie przechodząc przez Mötley Crüe nigdy nie będziecie rock'n'rollowcami z krwi i kości, a jedynie muzycznymi garniturami i koneserami rocka przez słomkę, których po kres dni stać będzie jedynie na odwieczne przeżywanie wciąż tych samych, a niewykraczających poza bezpieczny horyzont solówek ze "Stairway To Heaven" lub "Smoke On The Water" .
Film obejmuje pierwszą dekadę działalności grupy, co też wpłynęło na tracklistę poniższego OST. Otrzymujemy tu supremację przebojów, począwszy od najwcześniejszych, czyli z debiutanckiego longplaya "Too Fast For Love", aż po wyprodukowany przez Boba Rocka bestseller "Dr. Feelgood". I choć tę znakomitą płytę reprezentują tu klasowe przeboje: "Same Of Situation (S.O.S.)", tytułowe "Dr. Feelgood" oraz wyjątkowo porywające "Kickstart My Heart" (szkoda tylko, że zabrakło miejsca dla popularnej w tamtym czasie ballady "Without You"), to jednak wcześniejsze trzy płyty w mojej opinii dużo lepsze. Z naciskiem na drugą i trzecią w dyskograficznym dorobku (obie wyprodukowane przez niezłego fachurę Toma Wermana), odpowiednio "Shout At The Devil" - oryginalna okładka ze "stojącym na głowie" pentagramem, oraz genialną!!!, na której obwolucie teatralne maski "Theatre Of Pain". Niestety, o czym film przekonuje, blond goguś przystojniaczek i wokalista w jednym Vince Neil, nie ma najlepszej opinii o "Theatre Of Pain", co chyba też miało przełożenie na kompozycyjne zaopatrzenie soundtracku.
Skandalicznie z tamtej płyty udostępniono tylko arcyprzebojową balladę "Home Sweet Home", choć z wcześniejszej i obiektywnie niżej wycenianej "dwójki", zademonstrowano tu aż cztery numery: "Too Young To Fall In Love", "Looks Than Kill", "Red Hot" oraz tytułowe, a jednocześnie fajnie w filmie zaznaczone "Shout At The Devil". Jednak wszystkie wymienione dotąd piosenki wielbiciele grupy znają od lat, więc do zakupu najnowszego CD należało ich czymś zmotywować. Na szczęście, z racji filmu grupa ponownie wstąpiła w przymierze, czego efektem aktywny Facebookowy fan page oraz cztery premierowe kompozycje. Otwierające całość "The Dirt (Est. 1981)" - nagrane z zaangażowanym aktorsko amerykańskim białoskórym raperem Machine Gun Kellym (filmowy Tommy Lee), które to nagranie czyni wobec filmu za temat przewodni. Kawałek nie wydaje się być kolosem na miarę najlepszych dokonań Crüe, jednak spora szansa, iż upływający czas zadziała na jego korzyść. Podobnie sprawa ma się z pozostałymi trzema nowościami: "Ride With The Devil", "Crash And Burn" oraz ze swadą scoverowanym hitem Madonny "Like A Virgin". Ten ostatni wydaje się pasować do oblicza grupy, niczym kalosze do balowej sukni, jednak Crüe wzięli piosenkę w identyczne obroty, co na przestrzeni lat ławice swych przygodnych sexy niewiast.
Bardzo dobrze, że powstał ten film, jeszcze lepiej, że grupa za jego przyczynkiem reaktywowała się i wezbrała ochotę do działalności oraz nagrywania nowej muzyki. Czyńcie więc Panowie swą powinność, zaś wobec losów świata niech krwawią serca innych.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"