czwartek, 31 sierpnia 2017

sporty nieważne

Jeszcze nasi ze Słowenią nie zaczęli, a już byłem pewien, że przegrają. To było zarysowane na ich twarzach. Pełna niewiara, a i niemoc w grze od pierwszych taktów. Co prawda, siatkówka jest nudna, jak moja codzienna droga do roboty, niemniej postanowiłem na chwilę osiąść na sztucznie napompowanym balonie. I jeśli taki siatkówkowy laik - jak ja - widzi, że panowie nie potrafią się ustawić do bloku, a co gorsza: przebić piłki przez dobrze ustawiony słoweński mur, to.... Zwolnili tego Antigę, bo po zdobyciu z naszymi mistrzostwa świata, na moment mu tryby poluzowały, a ktoś ważny w związku siatkarskim wymyślił, by sukces gonił sukces, a najlepiej każdy kolejny, jeszcze go przerastał o głowę. No to łeb urwało.
Wiem, bywam złośliwy. Już nic na to nie poradzę. Jestem, jaki jestem, ale miałem jakąś niepatriotyczną satysfakcję, gdy Serbowie na dzień dobry, dali naszym wpierdol na Narodowym. I to nie żadne po bólach trzy dwa, lub trzy jeden, a trzy do jajca. Rozejrzałem się po trybunach, po tych zawiedzionych pięćdziesięciu tysiącach twarzy, które, co niezwyczajowe w świecie, śledziło siatę na stadionie piłkarskim. Zastanawiam się tylko, co dało się dostrzec na jego górze?, skoro telebimy mikroskopijne. O ile w ogóle były, bo już ich nawet nie pamiętam. Zapewne tych kilka tysięcy najbogatszych, otaczających okolicę parkietowej fosy, musiało wysupłać z portfeli po niezłych kilka setek. Wszak te dziesięć metrów od bojowej areny, to chyba jakieś golden circle, a nawet diamond. W normalnych krajach, z górką tych dziesięć rzędów ludu przychodzi do niewielkich hal, typu Łuczniczka w Bydgoszczy, podziwiając sobie sielankowe nudziarstwo na trzy: odbiór, wysuwa, ścina. Ot, cała filozofia. I nie da rady zakończyć inaczej, jak trzy zero, trzy jeden lub trzy dwa. To tak, jakby pójść na mecz w nogę, a tam hasło: gramy do trzech. I taki Lewandowski wejdzie, sypnie trzy do jajca po kwadransie, no i wszystkim dziękujemy, a teraz rozchodzimy się grzecznie do chałup. Acha, jeszcze jedno: serdecznie dziękujemy za frajerskie dwie i pół stówki za bilet na ciasnym krześle. Choć to i tak lepsze, jak pranie po mordach, gdzie gwiazdy wieczoru obliczone na dwanaście rund, dadzą sobie po razie, po czym ten z lewej huknie armatą w trzydziestej sekundzie pierwszej rundy temu z prawa (i słusznie, tym z prawa nie inaczej!), i po balu. Dlatego, zanim wystąpi gwóźdź programu, przyozdabia się jeszcze takowy szoł kilkoma supportującymi średniakami. A uroczyście wydekoltowane areny upłynniają w tym czasie napalonej klienteli kilka tysięcy Red Bulli. A co, wszak mięśniaki na trybunach też pakują nieprzerwanie.
Cały świat mierzy siły na futbol, i nie ma się co napinać żadnymi siatkówkami czy skokami narciarskimi. Na co komu mistrzostwo Kamila Stocha, skoro żaden Anglik czy Hiszpan, nie stanął nim ramię w ramię. A nie stanie, bo poza dziewięcioma zimnymi krajami, nikt tego diabelstwa nie uprawia. Choć próbują jacyś zmiennocieplni Włosi czy kurduple Kazachowie. Chyba tylko po to, by zawsze dwóch mogło po pierwszej serii odpaść. Ktoś do choinki musi. Siedmiu przechodzi dalej, a reszta won. Jeśli nie mogą na zawody dotrzeć zawsze pokonywani Amerykanie lub Kanadyjczycy, to wstawiają w zamian także sprawdzonych Włochów oraz Kazachów, i zawsze mamy tandem do odpadki.
A w siatkówce? Na całym świecie (może poza Brazylią) parkiety oblega morze pustych trybun, tylko w Polsce na meczach o podwyższonej szansie sukcesu, stadionów nie starcza. Napompowali w czasach futbolowej niemocy te siatkarskie balonisko, oj napompowali, i muszę przyznać, że istne marketingowe mistrzostwo świata. Tym razem nie będzie jednak audiencji na dywaniku Pana Prezydenta, nie będzie medali, autografów i wizyt w zakładach pracy.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")