W nocnym paśmie stacji National Geographic wyemitowano całkiem świeży
dokument o Czesławie Niemenie, pt. "Sen o Warszawie". Szkoda tylko, że
ten circa 2-godzinny film stale przerywano reklamami. Wiadomo: ekonomia,
ale o tak później porze można było tego nam wszystkim oszczędzić.
Cała
masa ciekawych archiwalnych materiałów, popartych opowieściami ludzi z
branży, ale także członków rodziny Niemena. Można się było dowiedzieć,
jak to dawny film Marka Piwowskiego "Sukces" manipulował sylwetką
Artysty na jego niekorzyść, ponadto o teoretycznie powszechnie znanej
historii niespełnionej miłości do włoskiej gwiazdy estrady Faridy (która
także zdobyła uznanie u nas), no i oczywiście o paśmie artystycznych
sukcesów w kraju i za jego granicami.
Kto nie widział, niech przyczai
się na ewentualną powtórkę. Na szczęście te wszystkie dokumentalne
stacje nie mają w swych szpargałach menisku wypukłego, więc po wielokroć
emitują co ciekawsze materiały.
Zajrzałem do kalendarium. Przed
30 laty sierpień był obfity. Po niedawno świętowanej "Hysteria" Def
Leppard, światło dzienne ujrzały wówczas, choćby: Aerosmith "Permanent
Vacation", The Jesus And Mary Chain "Darklands", Michael Jackson "Bad"
czy Midnight Oil "Diesel And Dust". Same dobre i bardzo dobre płyty. W
sierpniu 1997 roku nie było już tak różowo, choć zależy, co kto lubi.
Niemniej koncertówka Fleetwood Mac "The Dance", to było coś. A skoro
weszliśmy na terytorium albumów koncertowych, to z kolei w sierpniu 1977
ukazał się najlepszy album "Live" - troszkę już popularnością
przyćmionej grupy Foghat. No i proszę, tylko na podstawie takich
wspomnień można by kroić najlepsze audycje.
Dzisiaj
40 lat od śmierci Elvisa Presleya. Pamiętam ten dzień. Chyba nawet
doskonale, choć miałem niespełna 12 lat. Byłem u mojego najlepszego
kolegi w bloku, i to u niego w telewizji o tym powiedziano. Od razu
pomyślałem, że musiał to być ktoś ważny, skoro ochrzczono go mianem
"Króla". Wkrótce już miałem jedną, drugą i trzecią pocztówkę dźwiękową, a
później jedną i drugą dużą płytę. Szybko poznałem największe przeboje
Elvisa. W tamtych czasach ludzi nie było stać na kolekcjonowanie pełnego
dorobku Artysty, więc zazwyczaj kupowali składanki. A ja robiłem od
najmłodszego interesy, zamieniając się z niektórymi kompanami na ich
płyty z kolekcji rodziców. Wymieniałem się za ciężko zdobyczne żołnierzyki, bądź pocztowe
znaczki. Moich kumpli najczęściej interesowały tego typu pierdoły, z
których ja szybko wyrastałam. Nie było mi żal resorowców, żołnierzyków
czy nafaszerowanych klaserów, a im jakoś uchodziło na sucho podkradanie
starym cennych zachodnich płyt Toma Jonesa, Engelberta Humperdincka czy
wspomnianego Elvisa Presleya. Przygarniałem je zatem, niczym niegdyś
Violetta Villas zwierzaki.
O Elvisie, a raczej o moich przygodach
z jego twórczością, mógłbym napisać wiele, ale teraz mi się nie chce,
ponieważ jestem na wznoszącej fali zasłuchiwania się Philem Collinsem.
Przyjdzie taki czas, że się rozpiszę. Być może na pięćdziesiątkę
jego śmierci, albo setkę narodzin - o ile sam tego czasu dożyję. Ale mogę Państwu
napisać, że ogromnie lubiłem taką piosenkę "I Remember Elvis Presley",
którą śpiewał tajemniczy D.Mirror. Bo tak jego nazwisko zapisano na
tonpressowskiej pocztówce dźwiękowej. Przez lata nie wiedziałem, co to
za facet. Dopiero niedawno ktoś mnie oświecił, że owe "D." to "Danny".
No to już wiem. Internet mi podpowiedział, że gość w ogóle nagrywał w
klimacie Króla. A głosem dysponował naprawdę fajnie Elvisowym. Mało
tego, on nawet nagrał w swoim czasie płytę z własnymi interpretacjami
przebojów Presleya.
Gdy
piszę te słowa wskakuje mi pewien kadr pamięci, w którym widzę siebie, jak raz za razem
słucham "I Remember Elvis Presley". Mój stary monofoniczny gramofon, z ramieniem kolosem, wiele przeżył. Kochałem ten numer. Mam go w
chałupie do dzisiaj. Na tej samej oryginalnej i mocno wysłużonej
pocztówce. Niestety w Aferze nie do zaprezentowania. Nie miałbym
sumienia na radiowym gramofonie zapodać rypiącej igłę, monofoniczną
papierową płytę. Mam na szczęście już od pewnego czasu dużą, wydaną
przez EMI, właśnie w owym 1977 roku. Chyba ją sobie zaraz zapuszczę
(wiem, nieradiowe określenie), ale najpierw musi dobić do końca
ub.roczny remaster "Face Value".
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")