Nie byłem z Glenem Campbellem mocno zżyty, ale doceniam jego wielkość. Był prawdziwym Artystą. Był, bo właśnie się dowiedziałem, że zmarł.
Mam w chałupie jego jedną płytę. Kto wie, czy nie najlepszą. Zdecydowanej większości nie znam, lecz o "Highwayman" mawia się jedynie dobrze, a nawet jeszcze lepiej.
Glen Campbell był istną alfą i omegą. Nie tylko muzykiem w studio i na scenie, ale też występował w produkcjach filmowych. Przy tym zgarnął więcej nagród, niż w nas palców u kończyn. Amerykanie go uwielbiali, a podziwiał cały świat.
Płytę "Highwayman" prezentowałem w lutym 2014 roku - z winylu. Popłynęły trzy piosenki: tytułowe "Highwayman", "Love Song" oraz "My Prayer". Tytułowa stała się jeszcze większym przebojem, gdy sześć lat później wzięli ją w objęcia czterej inni country'owi giganci: Waylon Jennings, Willie Nelson, Johnny Cash oraz Kris Kristofferson. Zresztą, cała czwórka przyjęła zawadiacką nazwę "Highwayman", która idealnie pasowała do ich wspólnego wizerunku, na który każdy z muzyków solidnie zapracował w bujnej karierze. Przepiękny kawałek, bez względu na to, kto go wykonywał, ale Campbell miał do niego największe prawa, pomimo iż skomponował go dwa lata wcześniej jego dobry kumpel, a uznany kompozytor Jimmy Webb. Takie to trochę zagmatwane czary mary, ale kto z nas nie lubi zawiłych historii. A co do wspomnianych piosenek: "Love Song" oraz "My Prayer", no cóż... to arcypiękne ballady, i choć z krainy country, w żaden sposób nie osiodłane przez typowe prerie.
Jestem przekonany, że gdyby większość moich rodaków wyzbyło się uprzedzeń do tego niesłuszne wzgardzanego nurtu, to pokochałoby te pieśni wcale nie mniej, co takich amatorów balladowych petard, jak: Joe Cocker, Chris Rea, Neil Young, itp. mistrzów słowa śpiewanego. Niestety ludzie myślą, że country, to tylko wczesny Kenny Rogers. Oooo, i tutaj też warto na chwilę przykucnąć, bowiem Kenny w latach 80-tych nagrywał takie płyty, że trampki rozsznurowane. Tylko trzeba ich z sercem posłuchać. Zdziwić się można, na jaki grunt Kenny przerzucił tę odmianę sztuki. Z Glenem Campbellem też tak bywało, o czym wiem z wielu pojedynczych nagrań, choć mnóstwo jego albumów wciąż czeka na me uszy. A raczej odwrotnie.
Muzyk w ostatnich kilku latach walczył z chorobą Alzheimera, ostatecznie przegrywając bitwę we wtorek 8 sierpnia br. przeżywszy lat 81.
Gitarzysta Toto - Steve Lukatker, tak oto napisał na swoim facebookowym profilu: "We lost a legend and hero of mine yesterday. One of the all time greats + a gentle nice man! Glen Campbell RIP ...".
"Nawiedzone Studio" składa Glenowi wielkie ukłony.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
("... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze")