poniedziałek, 27 października 2014

U2 - "Songs Of Innocence" - (2014) -

U2
"Songs Of Innocence" - (ISLAND RECORDS) -
****1/2


Sporo szumu i kontrowersji wywołała ta płyta, zanim się jeszcze na dobre ukazała. W formie fizycznej - co należy dodać. Bo to, że Bono skompromitował się podpisując pakt z Apple i serwując darmowe strumienie dla posiadaczy iPhonów, muzyk w końcu zrozumiał, lecz mleko zdążyło się rozlać.
Uważam podobne praktyki za szczyt ignorancji i zwykłej ludzkiej bezczelności, skoro autentycznych fanów kupujących płyty swych idoli, stawia się w takiej sytuacji. I gdyby nie bliska memu sercu twórczość Irlandczyków, na pewno bym tej płyty nie kupił. Jak zresztą żadnego "nienośnikowego" wydawnictwa w ogóle- do czego namawiam wszystkich kolekcjonerów płyt. Dla samej zasady, w potępieniu bylejakości.
Nie pojmuję, dlaczego muzykom U2 tak bardzo zależy na wiecznym zaskakiwaniu. Choć nie byłoby to jeszcze najgorsze, gdyby tyczyło tylko samej muzyki, lecz Bono i jego kumple często starają się właśnie od niej odwrócić uwagę, stosując choćby tak żałosne praktyki jak ta powyższa.
Na szczęście najnowsza "Songs Of Innocence" jest lepsza, niż przypuszczałem. Być może dlatego, że nie rządzą tu jakiekolwiek najnowsze technologie i trendy, a sama muzyka i związane z nią emocje.
Sporo tu ładnych i pełni przemyśleń słów, bądź wspomnień, a co najważniejsze - wreszcie na bok odeszły kombinacje i eksperymenty. Powróciły poruszające melodie , nie zabrakło także fajnych gitarowych zagrywek Edge'a, często przywołujących echa z czasów "The Joshua Tree" lub jeszcze starszych. Nie porównując w żadnym stopniu tej płyty do którejkolwiek z tamtych - tak dla jasności.
Od pierwszego "wejrzenia" pokochałem "Sleep Like A Baby Tonight" ("...tam, gdzie nie poczujesz bólu innych, odnajdziesz drzwi do nadziei..."). To bez wątpienia najpiękniejszy fragment albumu. Nie wiem czy najlepszy, lecz najpiękniejszy na pewno. Nie oznacza to końca emocji, bowiem tych znajdziemy tu jeszcze przynajmniej kilka, że wspomnę choćby o "Every Breaking Wave" ("... każda zdruzgotana dusza wie, co to brak kogoś bliskiego..."). Jakże pięknie gra tutaj The Edge, coś pomiędzy albumem "The Joshua Tree" a delikatnością grup Travis, Coldplay czy Kodaline. Albo weźmy jeszcze kolejny nastrojowy fragment w postaci tytułowego "Song For Someone" ("...jeśli zauważasz światło, to nie pozwól mu zgasnąć..."). Z jakże wielkim zaangażowaniem śpiewa tu Bono, a gitarę Edge'a można by jeść całymi łyżkami. Już tylko z tych piosenek spokojnie da się wykroić wieczyste single.
Bono podsuwa słuchaczowi co rusz garść informacji, a to, że Iris jest imieniem jego matki, bądź że Cedarwood Road to nazwa ulicy, przy której mieszkał za młodu, czy też podtytuł do pierwszego nagrania "The Miracle (of Joey Ramone)" sugerujący hołd dla zmarłego przed trzema laty wokalisty punkowej amerykańskiej grupy Ramones. A propos, "Cedarwood Road" przywołuje nieco ducha wspomnień płyty "Achtung Baby". Z jednej strony melancholia, a po drugiej mocne przybrudzone brzmienie całej sekcji ("...bywa, że strach jest jedynym miejscem, które jest naszym domem...").
Dla mnie sporym zaskoczeniem jest zaproszenie niesamowitej Szwedki Lykke Li (której od dłuższego czasu mocno kibicuję) do udziału w finałowej kompozycji "The Troubles". Lykke w swoim charakterystycznym stylu otwiera całość, po czym wchodzą smyczki, a także bas Claytona, który do spółki z Bono i delikatnymi wokalizami melancholijno-mrocznej Szwedki rozumie się doskonale. Bono śpiewa o tym, że ktoś zawładnął twą duszą, okradł ją doszczętnie, przejmując nad nią całkowitą kontrolę. Cudowny utwór i zarazem podniosły finał albumu.
Powyższe piosenki stanowią jakby o romantycznej twarzy U2, ale proszę się nie martwić, dla miłośników dynamicznego przebojowego grania, powstały takie rzeczy jak: "California (There Is No End To Love)", "Iris (Hold Me Close)", otwierający całość "The Miracle (of Joey Ramone)", "This Is Where You Can Reach Me Now" czy "Volcano" - choć ten wraz z "Raised By Wolves" wydają się być najmniej udanymi kawałkami w całym tym zbiorze. Myślę jednak, że każdy wielbiciel grupy znajdzie tu coś dla siebie. Warto przy okazji podkreślić, iż produkcją zajął się Danger Mouse (ten m.in. od kapitalnych The Black Keys), przy wydatnej pomocy Paula Epwortha (m.in. od Paula McCartneya, Adele czy Coldplay), Marka Ellisa czy poczciwego Flooda.
Za to co U2 zrobili z zamkniętą kampanią dla wybrańców z Apple, najchętniej bym im wyciął podobny numer, ale na całe "nieszczęście" płyta jest przynajmniej w połowie fantastyczna, a w pozostałej na pewno bardzo dobra.

P.S. Wersja limitowana zawiera dodatkową płytę, na której co prawda tylko 5 nagrań, za to aż ponad trzy kwadranse muzyki. Tu już jednak nie ma ciastek z bitą śmietaną i truskawkami, a raczej ciekawostki. Bonusowe nowości "Lucifer's Hands" jak i przebojowa "The Crystal Ballroom" są nawet całkiem fajne, ale dobrze, że nie znalazły się w podstawowym programie albumu.
Środkowy i zarazem ponad 22-minutowy numer "Acoustic Sessions" zawiera w sobie fortepianowo-smyczkową wersję "Every Breaking Wave", czy równie skąpo przyodziane: "California (There Is No End To Love)", "Raised By Wolves" , "Cedarwood Road", "Song For Someone" oraz "The Miracle (of Joey Ramone)".
Ostatnie dwa dodatki stanowią za inne wersje utworów "The Troubles" (już bez Lykke Li, a z żeńskim chórkiem i smyczkami) oraz zremiksowaną i niepotrzebnie przekombinowaną "Sleep Like A Baby Tonight" + ukryty utwór.



Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP