wtorek, 28 października 2014

MARIANNE FAITHFULL - "Give My Love To London" - (2014) -

MARIANNE FAITHFULL 
"Give My Love To London" - (NAIVE RECORDS) -
***


Wystarczy posłuchać głosu Marianne Faithfull z początków jej kariery i skonfrontować z tym jak ten brzmi od dobrych ponad dwudziestu lat, by zdać sobie sprawę co artystka w życiu przeszła. Nieodżałowany Tomasz Beksiński powiedział niegdyś, że aby zrozumieć życie, musiała się przewinąć przez łóżko Micka Jaggera. Trafne.
Trochę Marianne Faithfull współczuję, bowiem przy jakiejkolwiek nowej płycie niemal każdy dziennikarzyna zaczyna jej wypominać "bogatą" przeszłość, z chlaniem, ćpaniem, jaraniem,... Celowo użyłem żargonowej formy, by klarownie opisać dawny stan rzeczy.
Albumowy tytuł "Give My Love To London" należy chyba odnieść do jej prozy życia, z zanotowanymi wzlotami, a później coraz to mocniejszymi upadkami, jakich doświadczyła właśnie w tamtym miejscu. A straciła dużo - urodę, sławę, wreszcie zdrowie. Nie straciła nadziei i wiary w siebie, a i również artystycznego poczucia smaku. Choć "Give My Love..." jest zupełnie inną płytą od mojej ulubionej "A Secret Life" - z oprawą Angelo Badalamentiego (tego od filmów Davida Lyncha). No, ale to było już prawie dwadzieścia lat temu. Po drodze przybyło jeszcze kilka innych, także całkiem dobrych, ale do teraz żadna z nich nie stała się dla mnie szczególniej istotną. Tej także daleko do ideału. Niemniej na "Give My Love To London" zapisanych zostało 11 refleksyjnych, ale i także podniosłych piosenek. Czasem mieniących się barwami pieśni czy nawet swoistych hymnów. Wszystko tu jest ponure, gorzkie i wyzbyte jasnych kolorów. Zresztą wystarczy spojrzeć na sztab kompozytorski, który wspomógł artystkę, m.in: Roger Waters, Anna Calvi, Leonard Cohen, Nick Cave czy Ed Harcourt. Każdy z nich mocno obdarował Marianne swą wrażliwością, tak więc musiał kielich z czerwonym winem rozlać się po partyturze.
Najpiękniejsze fragmenty? Jest ich trochę, lecz przede wszystkim obłędna kompozycja Nicka Cave'a "Late Victorian Holocaust" - z pianinem Eda Harcourta, poetyckimi skrzypcami Warrena Ellisa, wspomaganymi jeszcze przez dodatkowy smyczkowy kwartet. Całość została tu utrzymana w niemal żałobnym tonie. To chyba najlepsza piosenka w ustach Marianne Faithfull od czasów wspomnianej już powyżej genialnej płyty "A Secret Life". W podobnym gorzkim tonie zabrzmiała także finałowa "I Get Along Without You Very Well" - również podparta sekcją smyczkową, ale i pianinem czy harfą do kompletu.
Na większą uwagę zasługuje również niezwykłej urody wspólna kompozycja Marianne Faithfull i dobrze się zapowiadającej Anny Calvi "Falling Back". Dość przebojową melodię zdobi ładna choć w sumie dość oszczędna liryka ("...dzięki Bogu znalazłam moje serce..."). Rzecz skromnością ujmująca.
A że w życiu największą wartością jest miłość, przekonuje nas "Love More Or Less". Muzycznie nie dzieje się w tej piosence zbyt wiele, jedynie akompaniament gitar, podparty brzmieniem syntezatora, pianina i z lekka słyszalnych organów, na których tle wiodącą rolę wiedzie melorecytacja Marianne Faithfull.
I choć cała pozostała reszta albumu trzyma równie wysoki poziom, to nie ujęła mnie sobą w takim samym stopniu co powyższe kompozycje.
W sumie dobry album, choć nie popadałbym przesadnie w jego gloryfikację, tylko z powodu należnego szacunku dla jego autorki.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP