ANDI DERIS and the BAD BANKERS - "Million Dollar Haircuts On Ten Cent Heads" - (earMUSIC / EDEL) -
****
Myślałem, że za sprawą kapitalnego longplaya Helloween "Straight Out Of Hell", rok dla Andiego Derisa i tak zakończy się bardzo pomyślnie. Ten jednak pod koniec listopada zaatakował jeszcze autorskim dziełem. Z grupą przygrywających mu "Bankierów". Tym samym dokładając w przenośni, mocno znienawidzonemu światku bankierskich czy menedżerskich cwaniaków. Noszących spodnie na szelkach i palących drogie cygara w swych luksusowych gabinetach.
Zresztą sam tytuł płyty "Million Dollar Haircuts On Ten Cent Heads" jest także ku temu stosowną aluzją.
Muzyka z trzeciego dzieła Derisa jest zaskakująca pod każdym względem. Zupełnie odcina artystę od jego wizerunku w Helloween, pokazując go zarazem w innym świetle bogactwa artystycznego. Okazuje się, że Deris potrafi zaśpiewać niemal wszystko. A także i wykrzyczeć. Będąc przekonującą i barwną postacią. I co ważne - wspaniałym wokalistą.
Mnogość pomysłów na tej trzykwadransowej płycie jest tak wielka, że nie da się jej ogarnąć po pierwszym czy drugim przesłuchaniu. Tradycja łączy się tutaj z nowoczesnością, a melodyjność z potężnym czadem, jednak co najważniejsze - wreszcie muzyk pokazał na co go naprawdę stać. Repertuar Helloween mocno go ograniczał, żeby nie powiedzieć - hermetycznie zamykał, teraz przyszedł czas na upust wszystkiemu.
Pierwsze dwa utwory na pewno zaskoczą każdego. Andi nie miał czegoś takiego w repertuarze nigdy dotąd, ani w Helloween, ani na poprzednich dwóch solowych dziełach. Otwierający całość "Cock" niesie ze sobą złość i moc hard core'u. Następny "Will We Ever Change" zaczyna się niewinnie, jednak i tutaj do głosu dochodzi hałaśliwy i masywnie zabrudzony refren. Na początku pomyślałem oj, to chyba nie będzie dla mnie, i pewnie gdyby nie dalszy rozwój wypadków, nie posłuchałbym tych utworów ponownie. A co za tym idzie, także ich suma sumarum nie polubił.
Trzeci w kolejności "Banker's Delight (Dead Or Alive)", to kawałek łomotu nie z mojej bajki, ale rozumiem jego przynależność do całości.
Tak naprawdę wszystko co najlepsze rozpoczyna się od kompozycji numer cztery, czyli "Blind". Niewinną zwrotkę napędza swobodna, nieco funky'ująca gitara, jednak refren to już porażająco piękna moc, no i dodatkowo jeszcze dramaturgii dodaje mu takie para-symfoniczne tło.
Chwilę później pojawia się kapitalny "Don't Listen To The Radio (TWOTW 1938)". Jeśli ten nie stanie się hitem, oznaczać to będzie, że świat nieźle zaświrował w morzu tandety, nie dostrzegając mocy obłędnych i nośnych melodii: "...don't listen to the radio, it's just a game, it's just a show...". Tacy Motley Crue, Ratt czy Twisted Sister na pewno ślinią się ze złości, że to nie oni wpadli na pomysł stworzenia czegoś takiego.
Na tym nie koniec. Następny ponad 6-minutowy "Who I Am", to jeden z moich faworytów. Lubię takie stopniowanie napięcia, z niepokojącymi zwrotkami i takimi refrenami, że aż w płucach brakuje tchu. Mam wrażenie, iż Andi po czymś takim musi być całkowicie zlany potem. A gdzie tu dalej śpiewać. Tym bardziej, że podobnych utworów jest tu jeszcze nieco. Chociażby, potężny "Enamoria" czy "Must Be Dreaming" - będący w zasadzie "balladą".
Jeśli ktoś pomyślał "eee tam, solówka śpiewaka z Helloween nie może być dobra", niech czym prędzej wypluje te słowa, gdyż Bozinka z góry patrzy i złe myśli widzi.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"