RUSH - "Clockwork Angels Tour" - (ROADRUNNER RECORDS / ANTHEM) -
**1/2
Można powiedzieć, oto kolejny solidnie nafaszerowany materiałowo, koncertowy album Rush.
Ostatnio grupa wydaje głównie dwu- lub trzy-płytowe zbiory, dokumentujące przebieg tras po niemal każdej studyjnej płycie. Jest tego naprawdę dużo. Pytanie, czy nie za dużo?
"Clockwork Angels Tour", jak sam tytuł nasuwa, jest pamiątką z ostatniego tournee grupy, promującego album "Clockwork Angels". Na trzech płytach, pojawił się materiał zebrany z końca listopada 2012 roku, a zarejestrowany podczas występów w Phoenix, Dallas oraz San Antonio.
Spora część została nagrana przy udziale nonetu smyczkowego i ich dyrygenta, a więc w zasadzie pełnoprawnej orkiestry, i poza nielicznymi wyjątkami, jak: "Dreamline", "YYZ" czy "Red Sector A", oprawa skrzypcowo-wiolonczelowa tyczyła się głównie kompozycji pochodzących do ostatniego studyjnego długograja. Pomysł wydaje się ciekawy, lecz w przypadku mało porywającego dzieła jakim jest owe "Clockwork Angels", na niewiele zdały się tutaj nawet zabiegi wprowadzenia orkiestrowego rozmachu. Neil Peart i Alex Lifeson grają swoje na tyle poprawnie, iż w zasadzie przyćmiewają cały drugi plan. Z kolei Geddy Lee, w przeważającej mierze śpiewa mało porywająco, żeby nie powiedzieć źle. Wielu partii wokalnych jakoś nie jest w stanie udźwignąć. Słuchając go, odnoszę wrażenie, jakby jego głos wydobywał się gdzieś zza ściany, jakby nie mógł się przez nią przebić. Być może jest to kwestia kiepskiej realizacji, choć ja stawiam na niedyspozycję. Cierpi na tym większość kompozycji, których dla poprawy nastroju, bardziej ma się ochotę posłuchać z odpowiedników studyjnych.
Rush w przeszłości realizowali doskonałe koncertówki, tak więc boli, gdy po raz kolejny trafia się (poprzedni "Time Machine 2011" też bez rewelacji) przeciętnie skrojony "żywiec", tej wydawać by się mogło, niegdyś niezawodnej machiny.
Trzeba przyznać, że repertuar "Clockwork Angels Tour" został dobrany wybornie i powinien choćby pod tym względem usatysfakcjonować wszystkich fanów grupy. Samo wykonawstwo zadowoli zapewne już tylko niewybrednych i bezkrytycznych jej miłośników.
Poza odegraniem niemal w całości ostatniej płyty w towarzystwie wspomnianej orkiestry, grupa zagrała spory set z przebojowych płyt okresu lat 80-tych ("Subdivisions", "The Analog Kid", "Force Ten", "The Body Electric", "Manhattan Project" czy "The Big Money") , nie stroniąc przy okazji od powszechnie niespecjalnie lubianej "Roll The Bones" (nie wiem dlaczego?!!!), choć to już rok 1991 ("Dreamline", "Bravado", "Where's My Thing?"), dokładając także "oczywistą" żelazną klasykę ("The Spirit Of Radio", "Tom Sawyer" czy "2112"). Pod względem kompozycyjnej oferty jest wybornie, szkoda tylko, że na nic się zdała orkiestracja, chociaż wszystko co poza jej objęciami, także jakoś nie ujmuje. Całość robi wrażenie odegranego przedstawienia mocno na siłę, bez przysłowiowej pary, bez odrobiny jakiegoś szaleństwa, a i też nie do końca perfekcyjnie, z czego przecież muzycy zawsze słynęli.
Do najlepszych fragmentów albumu zaliczam: "Subdivisions", "Bravado", "The Wreckers", "The Garden", "Red Sector A", a także wyciąg z "2112".
Niestety wykonania: "The Pass", "Tom Sawyer", "Dreamline", "Caravan", "Clockwork Angels", "Carries", "Force Ten" czy "Far Cry" są po prostu złe , albo bardzo złe. Reszta na szczęście i z ulgą, jawi się już tylko barwami przeciętności , bądź nijakości - do wyboru, jak kto woli.
Nie ma jednak sensu szczególnie narzekać, lepiej cieszyć się żywą legendą Rush, bo jak głosi myśl z kompozycji "Bravado": ...gdy muzyka przestanie grać, pozostanie już tylko odgłos deszczu.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"