STING - "The Last Ship" - (A&M RECORDS) -
***
Sting już od dłuższego czasu nie nagrywa muzyki, która mnie porywa. Wciąż jednak lubię jego głos, nawet pomimo artystycznych kłód, jakie ten podrzuca pod me nogi. Żywię jednak nadzieję, iż może ten jeszcze kiedyś użądli jak trza.
Pragnąłbym także, by artysta nie brał się już w przyszłości za komponowanie utworów świątecznych, a tym bardziej nie odwiedzał wszelkiej maści muzeów z dawnymi instrumentami, w obawie, iż znowu wypatrzy w takowym jakąś lutnię.
Najnowsze wydawnictwo "The Last Ship" pachnie portowymi pieśniami, morskimi szantami, nad którymi unosi się zapach musicalowych desek. A dodatkowo jeszcze zaznacza się historia Newcastle. Miasta portowego i zarazem rodzinnego dla głównego sprawcy tego czynu.
Piosenki zawarte na tejże płycie mają ponoć posłużyć za musical, którego wystawienie zaplanowano na broadwayowskich deskach w przyszłym roku.
Nie jestem przekonany o ewentualnym sukcesie całego tego przedsięwzięcia, choć życzę tego Stingowi rzecz jasna.
W bogato opisanej i zilustrowanej książeczce muzyk powraca myślami do bliskiego mu miejsca na ziemi, zachęcając także innych do zapoznania się z jego historią, jak i ratowania przed przemysłowym upadkiem. Przy okazji podkreślając, że w podobnym nastroju był już ze swymi słuchaczami na trzecim solowym dziele "The Soul Cages".
Jednak na "The Last Ship" nie znajdziemy przebojowych piosenek w rodzaju "Mad About You" czy "All This Time", że o (moim zdaniem) jeszcze wspanialszych i wcześniejszych zarazem dwóch albumach nawet nie wspomnę.
Sting wciąż pięknie śpiewa, pomimo iż głos mu nieco zmężniał, a i starannie wszystko aranżuje, niemniej zrobił się ogólnie jakiś taki nudnawy. Brakuje mu tej dawnej lekkości w tworzeniu ładnych melodii, zapamiętywalnych motywów, itp...
Nie ma jednak co narzekać, "The Last Ship" to i tak najlepsza jego płyta od bardzo dawna. Już sam utwór tytułowy to perła nad perłami - i zarazem najpiękniejsza piosenka Stinga od "przedfinału" z "Mercury Falling", jaką była wówczas niesamowita kompozycja "Valparaiso". A był to 1996 rok.
W utworze "The Last Ship" nie brakuje niczego. To taka szanta do śpiewania pod gwiazdami na niewzburzonym morzu. Naprawdę piękna to i podniosła rzecz. Podparta smyczkami, chórem i akustycznymi gitarowymi akordami. Szkoda , że Sting nie wplótł tu jeszcze akordeonu. Byłoby idealnie. Ale nie narzekajmy. Wszelacy kapitanowie, bosmani i majtki - uczyńcie z tego hymn. "The Last Ship" rozpoczyna album , a i kończy zarazem go swą repryzą. Notabene równie porywającą .
W pozostałych piosenkach, także nie brakuje podniosłej atmosfery. Nie można narzekać również na atrakcyjność aranżacji. Dzielnie w tym pomagają: celtycka harfa, harmonijka, trąbka, puzon, klarnet, wiolonczela, skrzypce i jeszcze kilka innych...
I tak sobie płynie ta płyta. Z nastrojowymi pieśniami typu: "Dead Man's Boots", "August Winds", "Practical Arrangement", "I Love Her But She Loves" (z subtelnym akompaniamentem akustycznej gitary), czy nieco bardziej żywiołowymi kompozycjami, jak choćby wykwintna i jazzująca "And Yet". Tu mamy takiego starego poczciwego (czytaj: wczesnego) Stinga, z bogatym instrumentarium (kontrabas, smyczki, organy, klarnet,...). Jest jeszcze taki, kto wie , może i najżwawszy pośród całości utwór "What Have We Got?" - z gościnnym udziałem nieco zapomnianego Jimmy'iego Naila. Troszkę zmienił mu się głos, ale wciąż da się go rozpoznać. Cały utwór brzmi jak załogowa pieśń na komendę "cała naprzód".
Poza sporym sztabem muzyków jakich Sting zaprosił do nagrania tej płyty, nie zabrakło jeszcze kilku wspomagających gardeł, jak wspomniany już przed chwilą Jimmy Nail, czy choćby jego etatowa muzykantka Jo Lawry , ale i dla przykładu jeszcze również najbardziej wściekłe gardło rock'n'rolla, jakie posiada Brian Johnson - wokalista AC/DC. Trudno je jednak od razu rozpoznać. Zresztą, głosu Johnsona można jedynie posłuchać na krótkiej bonusowej płytce, dołączonej tylko do deluksowego wydania. Niemniej, polecam właśnie z jego udziałem kawałek "Sky Hooks And Tartan Paint". Żywy, podniosły, ale i dający się nawet zatańczyć. Z narracyjną zwrotką i szybkim refrenem.
Reasumując, to naprawdę niezła i całkiem przyjemna płyta Stinga. Z cudownym tematem tytułowym i kilkoma ładnymi, lecz już nie tak ekscytującymi piosenkami. Na pewno wartymi poznania, choć fani Stinga zapewne życia za ich urok nie oddadzą.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)