Długo chorowała. Długo i zbyt boleśnie.
Marie była znakomitą wokalistką. Rockowe kawałki śpiewała bez zadyszki, z kolei w balladach była prawdziwą królową.
Nie słuchałem Roxette zbyt często, ale zawsze bardzo mi się podobali. Jak nic Marie i Per pasowali do siebie. Dwie przeciwności, różne energie i namiętności, które jakoś samoistnie zawsze scalały się w oka mgnieniu.
Poznałem duet, chyba jak wszyscy, zaraz po europejskim szaleństwie na punkcie piosenki "The Look" - z płyty "Look Sharp!". Wielu z nas myślało, że to debiut, bowiem wcześniejsze "Pearls Of Passion" w ogóle przez Polskę nie przeszło. Na "Look Sharp!", oprócz fajnego "The Look", przede wszystkim mą uwagę zwróciły trzy inne piosenki; emocjonalna ballada "Listen To Your Heart" - absolutnie z najwyższej półki kopia "Alone" grupy Heart, plus przeurocza pop-rockowa piosenka "Paint", której nigdy nie poznał niealbumowy odbiorca, a także otwierające stronę B "Chances". Ta z lekka dance, acz podrasowana rockiem piosenka, była świetnym drugim na longplayu otwarciem, choć wcale nie z przeciwnego biegunu. "Look Sharp!" wydano też u nas. Nie licząc pirackich kaset, legalny Pronit wydusił z siebie licencyjnego winyla, w rok po jego oficjalnej światowej premierze. Na naszym ubogim fonograficznym terytorium było to spore wydarzenie, tak więc płyta rozbudziła apetyty mocno spragnionego społeczeństwa, nigdzie nie zalegając nawet przez moment. Trzeba ją było sobie upolować, a niekiedy wystać w kolejce.
Popularność Roxette siłą rozpędu zmotywowała innego krajowego wydawcę do zakupu licencji na kolejne "Joyride". Nowa rzeczywistość przybliżyła nas do świata, więc nie było mowy o opóźnieniach. Podpięta pod Sony Music krajowa oficyna MJM wypuściła "Joyride" w punkt ze światową jego premierą, co podkreślano nawet w mediach. Pamiętam triumfalizm niektórych radiowo-telewizyjnych redaktorów, których podniecał fakt (jak zresztą nas wszystkich), że oto dzisiaj ludzie na całym świecie, tak też i w Polsce, wchodzą do sklepów po świeżo upieczone AC/DC "The Razors Edge". Podobnie red. Wojciech Mann przeżywał inny fakt, odnośnie longplaya Madonny "I'm Breathless". I właśnie "Joyride" również skróciło dystans pomiędzy postępowym światem a dopiero co wyzwoloną z komunistycznych szponów Polską.
"Joyride" było jeszcze lepiej przyjęte niż "Look Sharp!", choć w mojej opinii o oczko poprzednikowi ustępowało. Nie było tam ballady klasy "Listen To Your Heart", pomimo iż piosenki "Fading Like A Flower (Every Time You Leave)" czy "Spending My Time" starały się potężnie. Z kolei, porywające "The Big L." nie miało mocy wspomnianego już powyżej "Chances".
Ale ja także doskonale pamiętam zapach powietrza przy kolejnym albumie "Tourism". To już epoka kompaktowa, a więc mało komu przypadł w udziale niemodny wówczas winyl. I tak zresztą byłoby go ze świecą szukać. Nieskromnie dodam, że miałem wówczas niemały udział w rynku zbytu tego tytułu - proszę uwierzyć. Ale o tym wiedzą tylko nieliczni.
"How Do You Do" poszło na początek. Co za piosenka! Ależ ją uwielbiałem. Porywająca, energetyczna i z jakże pozytywnymi wibracjami. Już tylko dla niej należało kupić tę płytę, a dopiero po setnym jej posłuchaniu zabrać się za wszystkie pozostałe kawałki. Nie była to jednak taka najnormalniejsza premierowa płyta, a raczej w pewnym sensie, płyta śmietnik. Choć śmietnik pozytywny, nie żadne na siłę wyciąganie forsy. Pamiątka ze spektakularnego tournee plus nowe songi. Za owe pamiątki uchodziły przeróżnego rodzaju "live'y", pomiędzy które powtykano nowe studyjne smaczki, nagrywane w różnych miejscach świata. Taka muzyczna pocztówka, z gatunku: "all around the world". Niby zbieranina, a jednak tak wszystko pomieszane, że utworzyło zgrabną i przemyślaną całość.
W tamtym czasie Marie była w świetnej formie. Śpiewała lekko, wysoko, porywająco, młodzieńczo. Była taka szczęśliwa, zachęcam, posłuchajcie choćby Jej teraz Kochani, bo chyba taką właśnie najlepiej ją pamiętacie i chyba taką powinna pozostać w Waszych sercach.
Po "Tourism" przestałem uważniej śledzić poczynania Marie i Pera. Coś we mnie pękło. Przerzuciłem uczucia na inne grunty muzyczne, choć Roxette'om nadal kibicowałem. Zawsze ciekaw byłem ich nowych piosenek, choć niekoniecznie pragnąłem je kupować. Dlatego ominęły mnie wszystkie późniejsze albumy. Proszę sobie wyobrazić, że nawet przed laty moi super kumple zaproponowali mi wyjazd do Warszawy na ich koncert. Zdaje się było to w okolicach albumu "Charm School". I nie wiem, jak do tego doszło, ale wymigałem się, pomimo iż nawet w gratisie czekał na mnie bilet. Nie udało się go wykorzystać, więc się zmarnował. Chłopacy pojechali i przywieźli wiele dobrych fluidów. Ech, żałuję. Człowiek głupim umrze. A przecież będąca jeszcze wówczas w pełni sił Marie, na scenie wypruwała żyły. Nie tylko dawała radę, dawała całą siebie. Pokonywała chorobę i nie pozwalała przykuć się do siedzącego śpiewania, do którego nieco później doszło.
Po latach, jakoś spontanicznie, z dużą frajdą zafundowałem sobie na CD podwójnego składaka Roxette. Okazało się, że znam wszystkie piosenki, a nawet wszystkie je lubię, bardzo lubię, albo lubię jeszcze mocniej. Myślę, że niektórzy Słuchacze mogą nawet pamiętać, jak na gorąco z tej kompilacji zaprezentowałem w jednej z audycji kilka kawałków. M.in. "You Don't Understand Me". W mojej opinii najpiękniejszą piosenkę Roxette. Oczywiście niczego nie ujmując "Queen Of Rain", "It Must Have Been Love" czy "Listen To Your Heart". Wszystkie przecież cudne, tak zresztą jak cudną postacią była Marie. Teraz to dopiero będzie mi jej brakować.
P.S. Per Gessle na fanpage'u napisał: "Czas tak szybko płynie. Jeszcze niedawno spędzaliśmy dni i noce w moim małym apartamencie w Halmstad, słuchając muzyki, którą kochała...". I dalej: "Dziękuję Ci Marie za wszystko. Byłaś niesamowitą Artystką muzykiem, mistrzynią śpiewu. Dziękuję, że pomalowałaś moje czarno-białe piosenki tak pięknymi kolorami. Byłaś najlepszym przyjacielem przez ponad czterdzieści lat. Jestem dumny, zaszczycony i szczęśliwy, że mogłem być częścią Twego życia, podziwiając Twój talent, czując ciepło i hojność, a także Twoje poczucie humoru. Tkwię w miłości z Tobą i Twoją rodziną. Już nigdy nic nie będzie takie samo".
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Marie była znakomitą wokalistką. Rockowe kawałki śpiewała bez zadyszki, z kolei w balladach była prawdziwą królową.
Nie słuchałem Roxette zbyt często, ale zawsze bardzo mi się podobali. Jak nic Marie i Per pasowali do siebie. Dwie przeciwności, różne energie i namiętności, które jakoś samoistnie zawsze scalały się w oka mgnieniu.
Poznałem duet, chyba jak wszyscy, zaraz po europejskim szaleństwie na punkcie piosenki "The Look" - z płyty "Look Sharp!". Wielu z nas myślało, że to debiut, bowiem wcześniejsze "Pearls Of Passion" w ogóle przez Polskę nie przeszło. Na "Look Sharp!", oprócz fajnego "The Look", przede wszystkim mą uwagę zwróciły trzy inne piosenki; emocjonalna ballada "Listen To Your Heart" - absolutnie z najwyższej półki kopia "Alone" grupy Heart, plus przeurocza pop-rockowa piosenka "Paint", której nigdy nie poznał niealbumowy odbiorca, a także otwierające stronę B "Chances". Ta z lekka dance, acz podrasowana rockiem piosenka, była świetnym drugim na longplayu otwarciem, choć wcale nie z przeciwnego biegunu. "Look Sharp!" wydano też u nas. Nie licząc pirackich kaset, legalny Pronit wydusił z siebie licencyjnego winyla, w rok po jego oficjalnej światowej premierze. Na naszym ubogim fonograficznym terytorium było to spore wydarzenie, tak więc płyta rozbudziła apetyty mocno spragnionego społeczeństwa, nigdzie nie zalegając nawet przez moment. Trzeba ją było sobie upolować, a niekiedy wystać w kolejce.
Popularność Roxette siłą rozpędu zmotywowała innego krajowego wydawcę do zakupu licencji na kolejne "Joyride". Nowa rzeczywistość przybliżyła nas do świata, więc nie było mowy o opóźnieniach. Podpięta pod Sony Music krajowa oficyna MJM wypuściła "Joyride" w punkt ze światową jego premierą, co podkreślano nawet w mediach. Pamiętam triumfalizm niektórych radiowo-telewizyjnych redaktorów, których podniecał fakt (jak zresztą nas wszystkich), że oto dzisiaj ludzie na całym świecie, tak też i w Polsce, wchodzą do sklepów po świeżo upieczone AC/DC "The Razors Edge". Podobnie red. Wojciech Mann przeżywał inny fakt, odnośnie longplaya Madonny "I'm Breathless". I właśnie "Joyride" również skróciło dystans pomiędzy postępowym światem a dopiero co wyzwoloną z komunistycznych szponów Polską.
"Joyride" było jeszcze lepiej przyjęte niż "Look Sharp!", choć w mojej opinii o oczko poprzednikowi ustępowało. Nie było tam ballady klasy "Listen To Your Heart", pomimo iż piosenki "Fading Like A Flower (Every Time You Leave)" czy "Spending My Time" starały się potężnie. Z kolei, porywające "The Big L." nie miało mocy wspomnianego już powyżej "Chances".
Ale ja także doskonale pamiętam zapach powietrza przy kolejnym albumie "Tourism". To już epoka kompaktowa, a więc mało komu przypadł w udziale niemodny wówczas winyl. I tak zresztą byłoby go ze świecą szukać. Nieskromnie dodam, że miałem wówczas niemały udział w rynku zbytu tego tytułu - proszę uwierzyć. Ale o tym wiedzą tylko nieliczni.
"How Do You Do" poszło na początek. Co za piosenka! Ależ ją uwielbiałem. Porywająca, energetyczna i z jakże pozytywnymi wibracjami. Już tylko dla niej należało kupić tę płytę, a dopiero po setnym jej posłuchaniu zabrać się za wszystkie pozostałe kawałki. Nie była to jednak taka najnormalniejsza premierowa płyta, a raczej w pewnym sensie, płyta śmietnik. Choć śmietnik pozytywny, nie żadne na siłę wyciąganie forsy. Pamiątka ze spektakularnego tournee plus nowe songi. Za owe pamiątki uchodziły przeróżnego rodzaju "live'y", pomiędzy które powtykano nowe studyjne smaczki, nagrywane w różnych miejscach świata. Taka muzyczna pocztówka, z gatunku: "all around the world". Niby zbieranina, a jednak tak wszystko pomieszane, że utworzyło zgrabną i przemyślaną całość.
W tamtym czasie Marie była w świetnej formie. Śpiewała lekko, wysoko, porywająco, młodzieńczo. Była taka szczęśliwa, zachęcam, posłuchajcie choćby Jej teraz Kochani, bo chyba taką właśnie najlepiej ją pamiętacie i chyba taką powinna pozostać w Waszych sercach.
Po "Tourism" przestałem uważniej śledzić poczynania Marie i Pera. Coś we mnie pękło. Przerzuciłem uczucia na inne grunty muzyczne, choć Roxette'om nadal kibicowałem. Zawsze ciekaw byłem ich nowych piosenek, choć niekoniecznie pragnąłem je kupować. Dlatego ominęły mnie wszystkie późniejsze albumy. Proszę sobie wyobrazić, że nawet przed laty moi super kumple zaproponowali mi wyjazd do Warszawy na ich koncert. Zdaje się było to w okolicach albumu "Charm School". I nie wiem, jak do tego doszło, ale wymigałem się, pomimo iż nawet w gratisie czekał na mnie bilet. Nie udało się go wykorzystać, więc się zmarnował. Chłopacy pojechali i przywieźli wiele dobrych fluidów. Ech, żałuję. Człowiek głupim umrze. A przecież będąca jeszcze wówczas w pełni sił Marie, na scenie wypruwała żyły. Nie tylko dawała radę, dawała całą siebie. Pokonywała chorobę i nie pozwalała przykuć się do siedzącego śpiewania, do którego nieco później doszło.
Po latach, jakoś spontanicznie, z dużą frajdą zafundowałem sobie na CD podwójnego składaka Roxette. Okazało się, że znam wszystkie piosenki, a nawet wszystkie je lubię, bardzo lubię, albo lubię jeszcze mocniej. Myślę, że niektórzy Słuchacze mogą nawet pamiętać, jak na gorąco z tej kompilacji zaprezentowałem w jednej z audycji kilka kawałków. M.in. "You Don't Understand Me". W mojej opinii najpiękniejszą piosenkę Roxette. Oczywiście niczego nie ujmując "Queen Of Rain", "It Must Have Been Love" czy "Listen To Your Heart". Wszystkie przecież cudne, tak zresztą jak cudną postacią była Marie. Teraz to dopiero będzie mi jej brakować.
P.S. Per Gessle na fanpage'u napisał: "Czas tak szybko płynie. Jeszcze niedawno spędzaliśmy dni i noce w moim małym apartamencie w Halmstad, słuchając muzyki, którą kochała...". I dalej: "Dziękuję Ci Marie za wszystko. Byłaś niesamowitą Artystką muzykiem, mistrzynią śpiewu. Dziękuję, że pomalowałaś moje czarno-białe piosenki tak pięknymi kolorami. Byłaś najlepszym przyjacielem przez ponad czterdzieści lat. Jestem dumny, zaszczycony i szczęśliwy, że mogłem być częścią Twego życia, podziwiając Twój talent, czując ciepło i hojność, a także Twoje poczucie humoru. Tkwię w miłości z Tobą i Twoją rodziną. Już nigdy nic nie będzie takie samo".
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"